"Do Niemiec? Nie, dziękuję!". Gruzini zrezygnowali z przyjazdu do RFN, bo bali się wyzysku i złych warunków

2022-01-07 16:55 aktualizacja: 2022-01-07, 17:23
W ubiegłym roku ok 5.000 pracowników sezonowych z Gruzji miało pomóc miejscowym rolnikom w zbiorach. Ale tylko nieliczni przyjechali - bo rodacy ostrzegali przed wyzyskiem i warunkami pracy w Niemczech - pisze tygodnik "Zeit" w tekście zatytułowanym "Do Niemiec? Nie, dziękuję!". Tygodnik opisuje dalej jakie warunki czekały na Gruzinów i że oprócz niskiej płacy za kontenerami w których mieli mieszkać płynęły ścieki.

"Po raz pierwszy w historii ok. 5.000 Gruzinów miało w zeszłym roku zbierać w Niemczech szparagi, ogórki, jabłka lub truskawki. Takie są postanowienia umowy mediacyjnej między Niemcami a Gruzją, ogłoszonej przez Federalną Agencję Pracy na początku 2021 roku. W ciągu kilku dni, 80.000 Gruzinów podobno złożyło wnioski (...). Teraz, po sezonie, agencja pracy podała, że przyjechało zaledwie 300 Gruzinów" - pisze "Zeit".

Człowiek, który powiedział Gruzinom gorzką prawdę o Niemczech, to Jemal Chachanidze. "Dzięki temu, że on i jego koledzy nie pogodzili się z niepewnymi warunkami pracy, dzięki temu, że kręcili filmy, dzwonili do dziennikarzy i związkowców, a to wszystko stało się wielką debatą publiczną w Gruzji, wielu jego rodaków mogło zostać w domu - zamiast harować na niemieckich polach" - zauważa tygodnik.

"Od lata ubiegłego roku wielu Gruzinów zna Chachanidze jako zbuntowanego pracownika sezonowego, który przeciwstawił się wyzyskowi w dalekich Niemczech". Raz po raz opowiadał o nadziei na godziwe wynagrodzenie za ciężką pracę, o locie, za który sam zapłacił - i o fiasku na farmie truskawek nad Jeziorem Bodeńskim. "Oszukali nas na całej linii" - podkreśla.

30-letni Gruzin twierdzi, że w Niemczech zarabiał tak mało, że pieniędzy nie starczało nawet na bilet powrotny.

Jemal Chachanidze złożył podanie do odpowiedniej agencji państwowej w Gruzji, dostał umowę o pracę, kupił bilet lotniczy za niecałe 400 euro i 9 maja wylądował w Monachium. Prawie każdy etap swojej długiej podróży dokumentował na Facebooku.

"Już sam przyjazd był dla mnie szokiem" - mówi Chachanidze. W zniszczonych kontenerach 24 pracowników z Gruzji miało spać blisko siebie na zużytych piętrowych łóżkach, w toalecie podłoga była dziurawa, tylko centymetry od okna był gruby mur. Ścieki płynęły za kontenerami. "Czegoś takiego w ogóle nie mogłem sobie wyobrazić" - mówi.

Ponadto maj był deszczowy, zbiory truskawek słabe. Do tuneli foliowych, w których rosły rośliny, wysyłano pracowników tylko na kilka godzin rano - a nie na osiem godzin dziennie, jak ustalono.

Wszystko wydaje się być jasno określone w umowie o pracę: regularny czas pracy 48 godzin tygodniowo, sześć dni w tygodniu (...). Jest tam też zapisana przestarzała płaca minimalna: 9,35 euro za godzinę. W tym czasie płaca minimalna wynosiła 9,50 euro, a w lipcu wzrosła o kolejne 10 centów. Firma przekazała mu również odręcznie napisane oświadczenie. Według oświadczenia zarobił on niecałe 400 euro, z czego 300 wypłacono mu w gotówce - co Chachanidze potwierdza.

Niecałe 400 euro w sześć tygodni. Chachanidze liczył na około 2,5 tys. euro za ten czas. Przecież miał kontrakt. Ale Pieniędzy nie starczało nawet na wydatki w Niemczech: "Musiałem prosić znajomych o pożyczenie pieniędzy."

Czy spawa Gruzina "to tylko odosobniony przypadek? A może kryje się za tym coś większego? Czy rzeźnie, hodowcy szparagów, ale także sieci hotelowe i firmy budowlane, których model biznesowy opiera się na taniej sile roboczej z Europy Wschodniej, muszą przygotować się na to, że wkrótce nikt nie będzie dla nich pracował?" - zastanawia się "Zeit".

Z Berlina Berenika Lemańczyk (PAP)

bml/ kgod/