Mężczyzna dopuścił się zbrodni przeciwko ludzkości w latach 2011-2012 w początkowej fazie syryjskiej wojny domowej.
Tortury w więzieniu Generalnej Służby Wywiadowczej w Damaszku
Sąd uznał za udowodnione, że Anwar R. jest odpowiedzialny za torturowanie co najmniej 4 tys. osób, kiedy był funkcjonariuszem w więzieniu Generalnej Służby Wywiadowczej w stolicy Syrii Damaszku. Zgodnie z wyrokiem jest on również winny 25 przypadków niebezpiecznego uszkodzenia ciała, szczególnie ciężkiego gwałtu, dwóch zarzutów napaści na tle seksualnym, pozbawienia wolności i wzięcia zakładników.
Proces, który rozpoczął się w kwietniu 2020 roku z udziałem ponad 80 świadków oraz kilku ofiar tortur, wywołał międzynarodowe zainteresowanie. "Jest to pierwszy tego typu przypadek, w którym uczestnik syryjskiej wojny domowej musi odpowiedzieć za swoje czyny" - zauważa portal tygodnika "Spiegel".
Prokuratura federalna RFN domagała się dla Syryjczyka dożywocia oraz stwierdzenia szczególnej wagi winy, co niemal wyklucza zwolnienie z więzienia po 15 latach. Obrona domagała się uniewinnienia. Oskarżony twierdził, że jest niewinny. Mówił, że nie torturował i nie wydał ani jednego rozkazu, aby to robić. Według jego relacji postępował wręcz przeciwnie i zapewnił uwolnienie uwięzionych demonstrantów z czasów arabskiej wiosny. Miał potajemnie sympatyzować z syryjską opozycją i wspierać ją po ucieczce z ojczyzny, także biorąc udział w drugiej konferencji pokojowej w sprawie Syrii w Genewie w 2014 roku.
Skazanie możliwe dzięki zasadzie prawa światowego
Skazanie Anwara R. przez niemiecki sąd było możliwe dzięki zasadzie prawa światowego w międzynarodowym prawie karnym. Ewentualne zbrodnie wojenne popełnione przez cudzoziemców mogą więc być ścigane także w innych państwach.
Anwar R. i były współoskarżony Ejad A. po ucieczce do Niemiec zostali rozpoznani przez ofiary tortur i aresztowani w Berlinie i Zweibruecken w 2019 roku. Ejad A. został już skazany na cztery i pół roku więzienia za pomoc i podżeganie do zbrodni przeciwko ludzkości. Decyzja w sprawie jego apelacji nie została jeszcze podjęta.
Z Berlina Berenika Lemańczyk (PAP)
ja/