Krzysztof Szuster, aktor, reżyser teatralny, przedsiębiorca, prezes ZASP, zapewnia w rozmowie z Polską Agencją Prasową, że mieszkańcy Domu Artystów Weteranów Scen Polskich są wolni od koronawirusa. Zaopiekowani i bezpieczni przed zakażeniem. A to, czego im potrzeba, to zainteresowania i kontaktów ze sztuką oraz młodymi kolegami. A także finansowego zaangażowania instytucji państwowych w prowadzeniu działalności organizacji, która się nimi opiekuje.
PAP: W piątek na wielu różnych portalach pojawiła się informacja, że w Domu Artystów Weteranów Scen Polskich jest ognisko koronawirusa. Jego pensjonariusze są odcięci od kontaktów z bliskimi i nieszczęśliwi. To prawda?
Krzysztof Szuster: Codziennie otrzymuję z Domu w Skolimowie raport, w którym w dużej tabelce jest wymieniona liczba naszych sympatycznych mieszkańców, liczba komercyjnych gości, ale w tej tabelce jest jeszcze "podtabelka" z rubrykami "w izolacji", gdyby byli, nie daj Boże, dodatni pensjonariusze oraz "ze stwierdzonym covidem". To samo dotyczy personelu – "w izolacji" i "ze stwierdzonym covidem". Ale muszę wszystkich miłośników sensacji rozczarować: na przestrzeni tej ostatniej fali delty mieliśmy pięć dodatnich testów, z czego większość – trzy – dotyczyła personelu. Niektórzy pracownicy dojeżdżają do nas do pracy, dlatego wtedy, kiedy była ta największa pandemia, zamknęliśmy Dom i poprosiliśmy personel, aby był tak łaskawy i też się zamknął razem z pensjonariuszami. Tak się stało, dowoziliśmy im wyżywienie. Dzięki temu w Domu Artysty Weterana mieliśmy tylko dwa przypadki COVID-19 u pensjonariuszy, zresztą przywiezionego przez odwiedzających.
PAP: A ja sytuacja wygląda teraz?
K.Sz.: W tej chwili, ponieważ ten omicron bardzo szybko się rozprzestrzenia i jest bardzo zakaźny (daj Boże, żeby już przestał się rozprzestrzeniać), dyrekcja Domu postanowiła w ten sam sposób zadziałać – zamknąć Dom dla odwiedzających. Wprawdzie mamy 100 procent wyszczepienia, gdyż nasi pensjonariusze są rozsądni i roztropni, w przeciwieństwie do wielu innych Polek i Polaków, ale to po prostu kwestia ostrożności. Oczywiście płaczą w ramię personelowi, że są te obostrzenia, ale, jako ludzie rozumni, doskonale tę konieczność rozumieją. Wiedzą, że dzięki nim w Domu Artysty Weterana przez dwa lata pandemii ani jedna osoba nie odeszła na COVID-19. To o czymś świadczy, w innych domach opieki było znacznie gorzej. Powiem żartem, że kolejni ministrowie zdrowia mogliby się od nas uczyć, bo członkini zarządu, koleżanka Marlena Miarczyńska, wprowadziła te "lockdowny" dużo wcześniej, niż wpadł na to ktokolwiek w Polsce czy w Europie. I dzięki temu wszyscy u nas żyją. I wszyscy musimy jakoś znieść te obostrzenia, dla naszego bezpieczeństwa. Nie rozumiem, jak można robić z tego sensację i pisać bzdury o dramacie, odejściach na COVID-19 w Domu Artystów Weteranów, nie pojmuję tego.
PAP: Barbara Kraftówna także miała, zdaniem plotkarskich portali, zejść z powodu osłabienia po przebytym zakażeniu.
K.Sz.: Basię Kraftównę trzymałem za rękę do ostatnich jej chwil, byłem z nią bardzo zaprzyjaźniony. Basia istotnie przechodziła COVID, ale dużo, dużo wcześniej, zresztą przyszła do nas z tym zakażeniem. I tutaj chwała naszej pani dyrektor Ewie Jagiełle, która stworzyła taki mini oddział, separatorium, gdzie specjalnie wyznaczone osoby – tak, jak na szpitalnych oddziałach covidowych – wchodzą tam w specjalnych zabezpieczeniach, aby opiekować się pacjentem, jeżeli ktoś zachoruje. Bo, jak powiedziałem, były u nas dwa przypadki koronawirusa u pensjonariuszy i właśnie dzięki temu separatorium zaraza nie rozniosła się dalej. Dbamy o naszych wspaniałych mieszkańców, na pewno nikomu nie dzieje się krzywda. Po prostu: staramy się być bardzo, bardzo ostrożni. I cieszymy się, że oni to rozumieją.
PAP: Mam rozumieć, że te pięć przypadków COVID-19 – dwa wśród pensjonariuszy i trzy wśród personelu to było już dawno i nieprawda?
K.Sz.: To nie tak. Obecnie wszyscy nasi pensjonariusze są zdrowi, w rubryce COVID jest czysto. Natomiast teraz są zakażone dwie osoby spośród personelu i one przebywają w izolacji. Pracowników nie jesteśmy w stu procentach w stanie zabezpieczyć, bo część załogi nie mieszka na miejscu, jak na przykład siostry zakonne, które też u nas pracują, tylko dojeżdża do pracy ze swoich domów. Natomiast każda osoba, która wychodzi z pracy do domu, a potem stawia się do niej następnego dnia, ma robiony – w zamkniętej strefie - test. Dzięki temu jesteśmy spokojni, że nikt nam nie przywlecze zarazy z zewnątrz, bo – jeśli okaże się dodatni - nie będzie miał szansy kontaktu z kimkolwiek.
PAP: Ktoś wyssał sobie te sensacje z brudnego palca?
K.Sz.: Niestety. Ale w tych materiałach, jakie czytałem o skolimowskim domu, nieprawdziwych informacji było więcej. Np. ta, że jest współfinansowany przez Ministerstwo Kultury i Sztuki. Z wielkim bólem muszę to sprostować – resort nas nie finansuje. Ale bardzo namawiamy pana premiera i ministra kultury do współpracy i współfinansowania. Natomiast muszę przyznać, iż rzeczywiście, w ubiegłym roku, z funduszu rezerwy budżetowej Skarbu Państwa otrzymaliśmy dotację na windę i taki dział rehabilitacji dla naszych pensjonariuszy. Za tę dotację publicznie pana premiera podejmę za nogi, przyklęknę i podziękuję. Dla nas każdy grosz jest ważny. Przy czym nieprawdą jest, że jesteśmy drodzy dla naszych pensjonariuszy, przeciwnie, my jesteśmy drudzy od końca ze wszystkich stołecznych domów opieki pod względem kosztów utrzymania na jednego mieszkańca. Na koszty jego funkcjonowania łoży pieniądze opieka społeczna, a także artyści, którzy od wielu, wielu lat wspierają nas różnymi akcjami, np. jednym procentem z podatku, do czego wszystkich bardzo zachęcam. Żyjemy z naszych działań i Fundacja Artystów Weteranów Scen Polskich wspomaga dom Artysty Weterana, natomiast w całości jest on prowadzony i zabezpieczony finansowo przez Związek Artystów Scen Polskich.
PAP: Irena Santor miała powiedzieć, że nie wie, czy się jeszcze pokaże w Domu Artystów Weteranów. Było jej tam źle?
K.Sz.: Pani Irena Santor już od dwóch lat nie mieszka w Skolimowie, bo przyszła do nas tylko na okres rehabilitacyjny ze swoim mężem i wróciła – jako osoba w pełni sprawna – do siebie, do domu. Ale ja rozumiem, że sensacja musi być. To może kogoś zainteresuje, że prezes Związku Artystów Scen Polskich także przechodził COVID, choć pewnie nie za bardzo, gdyż nie jestem medialną osobą, nie pozuję na ściankach, niemniej jednak powiem – przechodziłem tę chorobę, i to bardzo ciężko, przez trzy tygodnie, ale tylko dlatego, że wcześniej miałem zatorowość płucną i jak złapałem koronawirusa organizm nie wytrzymał. Mimo, że byłem trzykrotnie zaszczepiony. Nie zaraziłem nikogo z Domu Artystów Weteranów, ale za to "sprzedałem wirusa" własnej żonie – obydwoje przez to przeszliśmy.
PAP: Kaszel nadal ma pan paskudny.
K.Sz.: Bo straciłem jedną trzecią płuc po zatorowości, a potem jeszcze to świństwo mnie dorwało. Dobrze, że wnuczki, z którą spędziłem dzień wcześniej, zanim wyszedł mi dodatni test, sporo czasu, nie zakaziłem. Do dziś jest cała i zdrowa. Ale wróciłem już do pracy w ZASP, natomiast wciąż chodzę w maseczce.
PAP: Wróćmy do Domu Artystów weteranów i jego mieszkańców. Polaków interesują jego losy i samopoczucie jego mieszkańców, którzy są ulubieńcami społeczeństwa i czymś – mówię to w dobrej intencji - w rodzaju dobra narodowego. Jak się czuje pan Jerzy Połomski? Czytałam, że czuje się nieco samotny.
K.Sz.: Jurek, nasz wspaniały kolega, przyjechał do Skolimowa dlatego, że u nas można nie tylko zamieszkać na stałe, ale także na jakiś czas. Prowadzimy, można to nazwać, taki dział komercyjny – można u nas być "na troszkę". I Jurek przyjechał "na troszkę", bo ostatnio nieco podupadł na zdrowiu, nie fizycznym, tylko czasem, np. wychodząc na spacer, nie pamiętał wszystkiego. Opiekujemy się nim, jego menadżerka, przez plotkarskie portale odsądzona od czci i wiary, nie tylko uiszcza za jego pobyt wszelkie opłaty, ale także odwiedza go, oczywiście wtedy, kiedy można, a on chętnie z nią spędza czas, rozmawia. Teraz też jest z nim w stałym kontakcie, interesuje się nim, więc dementuję plotki, jakoby to "zła kobieta była". Pan Jerzy ją akceptuje, więc nikt inny nie powinien ingerować w to, kogo ma sobie artysta wziąć za przyjaciela.
PAP: A co z tym poczuciem osamotnienia, jakiego Jerzy Połomski miałby jakoby doznawać?
K.Sz.: Jest w towarzystwie kolegów – i aktorów, i tancerzy, których zna. Ja sam miałem przyjemność z nim pracować - kilkukrotnie reżyserując jego show. Choć, tak naprawdę, jego nie trzeba było reżyserować, wręcz nie wolno było, bo on był świetny, wychodził na scenę i każdy jego występ to była perełka - pamiętamy to doskonale. Ale cóż, każdego czas się kiedyś kończy i ci wszyscy, którzy teraz szukają sensacji, powinni zapamiętać jedno: oni też będą starsi, bo nie powiem, że starzy. Taka jest kolej rzeczy. Jest jeszcze jedna istotna rzecz, o której chciałbym opowiedzieć: ten nasz Dom w Skolimowie różni się od innych domów opieki nie tylko tym, że ostoję znajdują w nim ludzie, którzy kiedyś błyszczeli na scenach, nie tylko tym, że każdy ma osobny pokój, że może zabrać swoje prywatne rzeczy, aby czuł się dobrze, że małżeństwa otrzymują często dwupokojowe pomieszczenia, aby mogły wygodnie mieszkać razem… My, artyści, rozumiemy to doskonale, że nie przesadza się starych drzew.
PAP: Chwilka, moment – już sam fakt, że ktoś decyduje się zamieszkać w Skolimowie, jest takim przesadzeniem.
K.Sz.: Tak, ale pozwoli pani, że wytłumaczę. Nasz Dom Artysty Weterana, kiedy został przed wojną powołany przez fundatorów, miał być schronieniem dla bezdomnych aktorów. Po wojnie, miał być miejscem spokojnego egzystowania dla ludzi, którzy zeszli już ze sceny. Ale jeśli ktoś zachorował, to szedł do innego szpitala i często już nie wracał do Skolimowa, jeśli był w stanie niedobrym. W tej chwili jest inaczej. Oczywiście, jeśli któryś z naszych mieszkańców potrzebuje badań, diagnozy, to staramy się dla niego znaleźć jak najlepszą placówkę medyczną, ale ma dokąd wrócić ze szpitala. Od trzech lat obowiązuje u nas zasada, że jeśli ktoś przyjdzie do Domu Artysty Weterana i nawet bardzo podupadnie na zdrowiu, to mamy mały oddział szpitalny – tutaj podziękowania dla pana premiera, który dał pieniądze na agregat prądotwórczy, dzięki któremu - jak wyłączą prąd - tlen może być przez cały czas podawany. Bardzo dziękujemy. Między innymi dzięki temu nasi chorzy pensjonariusze mogą być w otoczeniu bliskich im ludzi.
Mamy też oddział dla osób, które już zupełnie się nie poruszają, trzeba im zapewnić opiekę dwudziestoczterogodzinną. I my im to zapewniamy. To jest wielka przewaga tego Domu, bo taka działalność – szpitalna i opieka przez całą dobę – to są potworne koszty. Prywatne domy mogą zatrudnić tańszych pracowników, jak również rodziny mogą dopłacić do takiej opieki prywatnej – siostrze, salowej. U nas jest to nie do pomyślenia. Niemożliwe. Bo jesteśmy prywatnym domem na zasadach państwowego domu opieki. Musimy spełnić wszelkie warunki, zwłaszcza w szpitaliku i tym oddziale, gdzie przez 24 godziny na dobę leżą ludzie, nasze koleżanki i koledzy – zwłaszcza, jeśli chodzi o ilość personelu medycznego. To kosztuje. Ale to także Związek Artystów Scen Polskich zapewnia.
PAP: Jestem pod wrażeniem.
K.Sz.: Moja wspaniała pani dziekan Maria Kaniewska, ta, która wylansowała Janusza Gajosa jako Janka w "Czterech pancernych" i Polę Raksę jako Marusię, zawsze powtarzała: Mówcie o sobie dobrze, bo inaczej nikt inny o was dobrze nie powie. Więc się pochwalę - ideą Domu Artystów Weteranów naprawdę możemy się pochwalić, to jest ewenement na skalę europejską, wszyscy nam tego zazdroszczą. W naszym środowisku możemy się spierać o ideologię, o spektakle, sposób prowadzenia teatrów, natomiast, jeśli chodzi o Dom Artystów w Skolimowie jest pełna zgodność. I nawet, jeśli pojawia się jakiś odszczepieniec, co się zdarza rzadko, który powie "a po co nam taki dom", to on zostanie zdruzgotany przez środowisko.
PAP: Jest pan pewien?
K.Sz.: Prawie. Ja, jako młody człowiek, pomagałem w Domu Artysty Weterana, ale obserwuję, że młodzi – koleżanki i koledzy – myślą, że oni przez całe życie będą piękni, zdrowi i młodzi. I nigdy się nie zestarzeją. Zapewniam, że tak nie będzie. Mówię o tym tylko dlatego, że mam do nich prośbę – żeby się pokazywali. Nasi mieszkańcy są złaknieni nie tylko sztuki, ale także kontaktów z młodymi, kreatywnymi ludźmi. (PAP)
Rozmawiała: Mira Suchodolska
mmi/