Przekroczenie granicy polsko-ukraińskiej w Hrebennym trwa długo. Najpierw dokładnie sprawdzane są paszporty i wybrany bagaż przez polską Straż Graniczną, później to samo dzieje się po stronie ukraińskiej.
Po jakichś dwóch godzinach rejsowy ukraiński autokar rusza w dalszą drogę. Po ciemku oznak wojny nie widać. Można je zauważyć dopiero przy wjeździe do Lwowa - na szosie ustawione barykady z białych worków z piaskiem, autokar musi omijać je wężykiem. Po chwili zostaje zatrzymany przez uzbrojony patrol policyjny. Jest już po 23 wieczorem, czyli po godzinie policyjnej i Lwowie nie można się poruszać.
Reporter PAP: widać, że jest się w kraju ogarniętym wojną
Po wejściu do autokaru uzbrojony i zamaskowany funkcjonariusz ogląda paszporty. Prawie wszyscy to obywatele Ukrainy, więc tylko rzuca okiem.
Gdy otrzymuje do ręki paszport reportera PAP, ogląda go uważnie. "A by pocziemu jedietie w Ukrainu?" - pyta. "Ja żurnalist" - odpowiadam. "Iz Polszy" - dodaję. Po tych słowach funkcjonariusz staje się jakby mniej stanowczy. Po pytaniu: "wy pierwyj raz w Ukrainie?" oddaje paszport.
Autokar dojeżdża do przystanku przy ul. Chmielnickiego we Lwowie. Wysiada ponad połowa pasażerów i autokar rusza dalej do Kołomyi. W tym momencie znów widać, że jest się w kraju ogarniętym wojną.
Reporter PAP: nocą na ulicach Lwowa nie ma nawet śladu przechodnia lub samochodu
Jest już północ, ale na ulicach wielkiego miasta nie ma nawet śladu przechodnia lub samochodu. Nie ma co marzyć o taksówkach, zwykle obecnych w dużych ilościach w sąsiedztwie dworców i przystanków, brak komunikacji miejskiej. W kompletniej ciszy co 10-15 minut ulicą przemyka tylko radiowóz z migającymi światłami, pogłębiając nastrój niepokoju.
Tłumek pasażerów, niektórzy z małymi dziećmi, stoi na środku placu, czekając właściwie nie wiadomo na co. Na szczęcie po kilkunastu minutach na plac podjeżdża biały nissan. Kierowca oświadcza, że może w kilku turach po pięć osób rozwieźć obecnych w wybrane przez nich miejsca. Po kolejnej godzinie przychodzi kolej na reportera PAP.
Okazuje się, że kierowca, Oleh, mówi po polsku, bo półtora roku mieszkał w Polsce. Mówi, że Polska mu się bardzo podoba, mieszkał i w Warszawie, i w Krakowie, i w Gdańsku.
Rozmowa, co oczywiste, schodzi na wojnę. "Wojna potrwa jeszcze miesiąc" - mówi Oleh, choć nie wyjaśnia, skąd to wie. Na uwagę, że wojna może się skończyć, gdyby w Rosji doszło do zmiany władzy, Oleh przekonuje, że wcale nie. Bo w Rosji to nie tylko Putin chce wojny. "Oni już tacy są, że innym przeszkadzają żyć w spokoju" - mówi. (PAP)
Ze Lwowa Piotr Śmiłowicz
dsk/