W jednym z kazimierskich pensjonatów schronienie znalazły matki z dziećmi, które do Polski przyjechały ze Lwowa, Żytomierza i Kijowa. "Wszyscy zostali z nami na Wielkanoc, zresztą nie mogło być inaczej, bo sama mam dużą rodzinę i jest to naturalne, że wszyscy siedzimy przy jednym stole" - podkreśliła w rozmowie z dziennikarką PAP Mariola, właścicielka pensjonatu.
"Ukraińskie dzieci razem z naszymi przygotowywały pisanki do koszyczka"
Dodała, że jeszcze przed świętami rozpoczęły się przygotowania. "Ukraińskie dzieci razem z naszymi przygotowywały pisanki do koszyczka, malowały je woskiem, barwiliśmy je potem w wywarze z cebuli. Znały te metody i bardzo dobrze sobie poradziły. Zrobiliśmy też świąteczne ozdoby na stół" - powiedziała. Na wielkanocnym stole pojawiły się tradycyjne polskie potrawy. "Na obiad podamy żurek i kaczkę w pomarańczach. Ale są też jajka faszerowane, sałatka jarzynowa, pasztet, mazurki i serniki.
Część potraw przygotowaliśmy sami, część przywiozła moja siostra" - stwierdziła i dodała, że "podczas świąt najważniejsza jest rozmowa i wspólnie spędzony czas, może pospacerujemy, jak nam pogoda pozwoli".
Jak oceniła, ani dla niej ani dla ukraińskich rodzin, to, że katolicy obchodzą Wielkanoc teraz, a osoby wyznania prawosławnego tydzień później nie stanowi żadnego kłopotu. "Święta to radosny czas, w tym roku wiadomo, że ta radość nie jest taka jak zwykle, ale chcemy je spędzić na spokojnie i razem. A za tydzień spędzimy kolejną Wielkanoc, tylko tym razem na stole będą królowały regionalne potrawy ukraińskie, więc można powiedzieć, że świętujemy ponad tydzień" - podkreśliła.
"Mówią, że wojna zaraz się skończy i wracają do domu"
Wspomniała, że rodziny ukraińskie przyjechały do niej dwa tygodnie po wybuchu wojny. "Widząc, co się dzieje w Ukrainie i ile osób potrzebuje schronienia podjęliśmy decyzję, aby pensjonat, który prowadzimy przeznaczyć na bezpłatne noclegi dla rodzin z Ukrainy. W ogóle nie brałam pod uwagę innej decyzji" - powiedziała. Jej zdaniem,
uchodźcy nie chcą zostać tu na stałe, ani wyjeżdżać na zachód.
"Mówią, że wojna zaraz się skończy i wracają do domu. Cały czas dzwonią do bliskich, którzy są w Ukrainie i pytają, czy można wracać. Mąż jednej pani z Żytomierza jest na froncie, mówił, że miasto jest zniszczone i na ten moment sytuacja nie jest na tyle bezpieczna, aby mogli wracać. Ale jak tylko będzie szansa na spokój, to wracają" - podsumowała. (PAP)
Autorka: Agnieszka Gorczyca
gn/