"Odpieranie przez Ukrainę rosyjskiej napaści jest oczywiście związane z dostawami przez Zachód broni, bo sprzęt, który wysyłamy przez ostatnie dwa miesiące przynosi efekt, ale nie tylko z tym. To także kwestia tego, że ukraińskie wojska używają go skutecznie. Jedną rzeczą jest wysyłanie samego sprzętu, ale drugą - demonstrowanie właściwym osobom we właściwym miejscu i właściwym czasie, jak go używać. I ta wojskowa logistyka do tej pory udaje się dobrze" - wyjaśnia Boulegue.
Dodaje, że to, iż ukraińskie siły zbrojne są w stanie utrzymywać wysoką intensywność działań militarnych przez ostatnie prawie trzy miesiące jest także skutkiem ich większej woli walki, lepszego morale, zdolności do dostrzegania rosyjskich błędów i umiejętności przekładania ich we własne taktyczne przewagi. "Te wszystkie czynniki łącznie są ważne. Dostawy broni poprawiły sytuację Ukrainy, ale są raczej jednym z czynników niż jedynym decydującym" - wskazuje.
Zapytany, co spośród przekazanej dotychczas pomocy zrobiło największą różnicę, Boulegue zaznacza, że nie mamy dokładnej listy tego, co Kijów otrzymał, bo nie wszystko jest ujawniane, ale jeśli chodzi o sprzęt stricte wojskowy, wymienia trzy elementy. "Są to pociski do obrony przeciwlotniczej, które pozwalają na zestrzeliwanie rosyjskich samolotów i dronów, broń przeciwczołgowa, która umożliwiła zatrzymanie natarcia lądowego, oraz systemy artyleryjskie krótkiego zasięgu, dzięki którym możliwe jest utrzymywanie rosyjskich wojsk na dystans" - mówi.
Ale podkreśla, że choć niektóre efekty wymienionych dostaw wyglądają spektakularnie, to nie można zapominać o innych aspektach pomocy. "Dobrze jest mieć pociski, ale nie wygrasz wojny bez sprzętu medycznego czy racji żywnościowych. Dobrze jest zestrzelić samolot, ale nikt nie pójdzie na front bez hełmu czy amunicji do karabinu maszynowego. Dopiero te wszystkie rzeczy razem dają efekt i widzimy to teraz na polu bitwy" - mówi Boulegue.
Ekspert wskazuje, że zachodnie dostawy sprzętu dla Ukrainy zniwelowały przewagę, którą Rosja miała przed rozpoczęciem wojny, ale tylko jeśli chodzi o wojska lądowe, bo w lotnictwie i marynarce ona nadal jest ogromna. "Ukraina nie ma obecnie prawdziwej marynarki. Miała siły patrolowe na Morzu Azowskim, ale w 2014 r. straciła większość zasobów i nie jest ona teraz krajem morskim w znaczeniu militarnym. Możliwości jej lotnictwa też są bardzo ograniczone. Nie może konkurować z Rosją, jeśli chodzi o kontrolę nad przestrzenią powietrzną. Jedynym rozwiązaniem, by niwelować przewagę Rosji są działania z ziemi i to właśnie robią Ukraińcy od początku wojny przy użyciu systemów przeciwlotniczych" - mówi Boulegue.
Przypominając o strefie zakazu lotów, której utworzenia chciały władze w Kijowie czy o pomyśle przekazania przez Polskę myśliwców, wyjaśnia jednak, że ukierunkowanie pomocy na siły lądowe ma uzasadnienie. "Jeśli chcesz osiągnąć realny efekt militarny, trzeba brać pod uwagę rachunek zysków i kosztów. Znacznie taniej jest wysłać tysiące pocisków Javelin, tysiące systemów przeciwlotniczych Stinger niż przeszkolić jednego czy dwóch pilotów myśliwca. Jeśli wystrzelisz Javelina i nie trafisz w cel, używasz następnego, użyjesz Stingera, zastępujesz go kolejnym. W przypadku myśliwców mówimy o 100-150 milionach dolarów za sztukę i szkoleniu pilotów, które nie trwa tygodnie, lecz miesiące, zanim są gotowi do walki. Biorąc pod uwagę pilność sytuacji, trzeba patrzeć, co szybciej przyniesie strategiczny efekt. Z punktu widzenia militarnego planowania to ma sens. Te Javeliny, Stingery, cały lądowy sprzęt przeciwlotniczy dają znacznie większy efekt niż dałyby samoloty" - przekonuje Boulegue. Dodaje, że to samo tyczy się okrętów.
Jak podkreśla, ważne jest, że to władze Ukrainy mówią, czego najbardziej potrzebują i jeśli jest to możliwe, dostają to, co jest znacznie lepszym rozwiązaniem niż przekazywanie im tego, co kraje zachodnie akurat mają na zbyciu, niezależnie od tego, czy jest to ukraińskim wojskom realnie potrzebne, czy też nie. Wskazuje jednak, że problemem będzie to, jak w jaki sposób podtrzymywać wysiłek wojenny Ukraińców w długim okresie, jeśli wojna wejdzie w fazę pozycyjną. "Sądzę, że nie dłużej niż w ciągu kilku tygodni pozycje na froncie zaczną się stabilizować i wojna wejdzie w fazę pozycyjną, w której konflikt będzie mniej intensywny, ale może się ciągnąć nawet przez następne lata" - uważa Boulegue.
Z Londynu Bartłomiej Niedziński (PAP)
kgr/