Prezes PSL powiedziała w Polsat News, że jego ugrupowanie ma "przebadane w sposób naukowy", że najbardziej korzystny start opozycji w najbliższych wyborach będzie nie w ramach jednej listy, ale w ramach dwóch bloków.
"Dla nas, jeśli chodzi o posłów PSL-Koalicji Polskiej wspólna lista byłaby całkiem atrakcyjna. W każdym okręgu mamy bardzo znane nazwiska, bez problemu wchodzimy. Ale gdzie są nasi wyborcy, co oni robią? Oni myślą: kurczę, idą na tej liście ze skrajną lewicą, która proponuje małżeństwa homoseksualne i adopcje przez nie dzieci, a PSL mówi, że broni tradycyjnych wartości, chrześcijańskich, że nie będzie rewolucji światopoglądowej; to się kupy nie trzyma" - mówił Kosiniak-Kamysz.
"Nie będzie jednej listy" - podkreślił. Dopytywany, czy w żadnych warunkach, przyznał, że "musiałaby się wydarzyć tragiczna zmiana ordynacji" wyborczej.
Szef PSL oświadczył, że chce "wygrać wybory, a nie tylko w nich wystartować i być w kolejnym parlamencie". Dodał, że takie stanowisko prezentuje także w rozmowach z liderem PO Donaldem Tuskiem, który apeluje o jedną listę całej opozycji.
"Jest duże zrozumienie naszych argumentów, ale jest też swoja strategia. Dla kogo na pewno lista jest korzystna? Dla Platformy. Jako największa partia jest największym beneficjentem. Może nie w liczbie mandatów, ale w przekazie na zewnątrz, że zostaje PiS i Platforma" - wyjaśniał Kosiniak-Kamysz.
Zaznaczył, że ma świadomość, że metoda d'Hondta (metoda przeliczania głosów oddanych w wyborach na mandaty, korzystna dla większych ugrupowań) wymusza tworzenie dużych bloków wyborczych i właśnie dlatego PSL proponuje dwie listy. "Co też nie jest naturalne, bo każda partia powinna startować sama. Po to się tworzy swoją drużynę, swoje priorytety, że łatwiej jest to wtedy prezentować. Każda koalicja, szczególnie przedwyborcza, jest trudnym kompromisem. Nawet ze środowiskami, z którymi jest bliżej do siebie" - stwierdził szef PSL.
Nie chciał odpowiedzieć, czy w proponowanym przez niego bloku obok PSL widziałby np. Polskę 2050 Szymona Hołowni i Porozumienia Jarosława Gowina. (PAP)
autor: Piotr Śmiłowicz
gn/