Pochodzący z Lublina ks. Wojciech Stasiewicz posługuje we wschodniej Ukrainie od 2006 r. Jest dyrektorem Caritas-Spes-Charków, wikariuszem w parafii katedralnej w Charkowie.
Jak zrelacjonował w rozmowie z PAP, od początku czerwca widoczny jest powrót do działań militarnych, jakie trwały od początku wojny do dziewiątego maja. "Był czas trzech tygodni w maju, że było naprawdę spokojniej, nastała wiosna, entuzjazm, że to się wszystko kończy. Bardzo dużo osób wtedy wróciło do Charkowa" – opisał ks. Stasiewicz.
Wyjaśnił, że od czerwca specyfika ostrzałów rakietowych polega na tym, że kilka rakiet – od 2 do 6 – spada codziennie o tej samej godzinie na Charków.
"Wcześniej było to punktualnie o godz. 23.00, a w ciągu ostatnich dwóch-trzech tygodni jest to ok. godz. 3.00-4.00. Są to bardzo mocne uderzenia, w niedalekiej odległości. Każda dzielnica je słyszy, bo huk roznosi się w tej ciszy. Najczęściej są to rosyjskie iskandery wystrzelone z Biełgorodu, tj. miasta w Rosji oddalonego od nas o ok. 40 km. Jak powiedzieli specjaliści, ta rakieta leci do nas przez 30-40 sekund. Nawet syreny alarmowe nie są w stanie ostrzec przed czasem, włączane są dopiero po pierwszym-drugim uderzeniu" – poinformował polski ksiądz z Charkowa.
Przekazał, że w miniony poniedziałek o godz. 9.15 czasu polskiego na Charków spadło dziesięć 250-kilogramowych rakiet z wystrzelonych z wyrzutni BM-30. „Trzy osoby zginęły i 20 zostało rannych. Propaganda rosyjska mówi, że ostrzeliwane są obiekty wojskowe, a przynajmniej od półtora miesiąca żaden obiekt wojskowy czy obrony terytorialnej nie ucierpiał. To są cały czas budynki cywilne: szkoły, szpitale, budynki mieszkalne, infrastruktura ekonomiczna Charkowa" – zwrócił uwagę duchowny.
Zauważył, że w mieszkańcach zwiększa się niepokój, stres, zmęczenie. Przekazał, że w maju dużo ludzi wróciło do miasta, ale część znowu wyjechała ze względu na niebezpieczeństwo. "Do tego bieda, brak środków materialnych, brak pracy, zmniejszona pomoc humanitarna. To wszystko wpływa na decyzję o wyjeździe" – uzupełnił.
Przekazał również, że przedłużająca się wojna i ciągły stan zagrożenia zmniejszyły trochę entuzjazm w społeczeństwie, ale – jak podkreślił – wszyscy są wciąż zdeterminowani i zjednoczeni.
"Nikt nie mówi o kapitulacji czy porażce – nie istnieją takie słowa. Dalej jest ten duch walki, męstwa, a nawet zwycięstwa, mimo że jest trudniej" – powiedział ks. Wojciech Stasiewicz. Dodał, że wolontariusze Caritasu w ogóle nie nastawiają sobie budzików, bo ze snu budzą ich ostrzały rakietowe.
Podkreślił, że w obawie o swoje bezpieczeństwo życie wielu mieszkańców Charkowa, w tym dzieci, nadal toczy się pod ziemią, tzn. w schronach, piwnicach, w metrze.
"Niektórzy żyją tak od 24 lutego, bo ich dzielnice są dalej ostrzeliwane. Żadna z matek nie zaryzykuje bezpieczeństwem swych dzieci. Dla wielu z nich centrum wszechświata nadal znajduje się w piwnicach. Widok tych biednych, smutnych dzieci ze spuszczoną głową, wszystkich emocjonalnie dotyka. Trudno poradzić sobie z tym okradzionym dzieciństwem. Ze wszystkim jestem w stanie sobie jakoś radzić, ale tego nie jestem w stanie wytłumaczyć, zrozumieć" – dodał.
Nawiązując do pomocy humanitarnej udzielanej przez Caritas, przekazał, że obecnie korzysta z niej ok. 12-14 tys. osób na tydzień. Żywność i leki wydawane są w punktach na terenie miasta albo dowożone przez wolontariuszy do najbardziej potrzebujących, jak również do osób ukrywających się w większych grupach, np. w piwnicach, metrze. Ks. Stasiewicz stara się również docierać z pomocą humanitarną do miejscowości w obwodzie charkowskim, które są okupowane przez Rosjan.
Wyjaśnił, że jeden tir z pomocą humanitarną wystarcza aktualnie na dwa dni działania Caritasu, a wcześniej był to tydzień.
"Średnio dociera do nas obecnie jeden transport z darami, a na początku zdarzały się nawet 3-4 tiry. Na szczęście teraz mieliśmy dostawę w poniedziałek, a kolejna planowana jest w czwartek" – przekazał duchowny z Charkowa.
Ks. Stasiewicz wyraził wdzięczność swoim rodakom za dotychczasową pomoc przekazywaną Ukrainie. Jak zaznaczył, wiele ludzi na miejscu podkreśla zaangażowanie Polaków. "Każdy zdaje sobie tutaj sprawę, że gdyby nie Polska, to funkcjonowanie podczas wojny wyglądałoby inaczej" – dodał.(PAP)
Autorka: Gabriela Bogaczyk
an/