Superbezpieczniak Jurij Andropow. Oto największy idol Putina. Fragmenty książki "Demony Rosji"

2022-07-22 14:08 aktualizacja: 2022-07-23, 09:34
Jurij Andropow, fot. TASS
Jurij Andropow, fot. TASS
Witold Jurasz, autor popularnego podcastu „Sprawy międzynarodowe”, były pracownik MON, b. I sekretarz Ambasady RP w Moskwie, b. charge d'affaires RP na Białorusi w swojej najnowszej książce „Demony Rosji” pisze o polityce Władimira Putina, swoje analizy przeplatając opowieściami z codziennego życia Rosji. Wyjaśnia m.in., jak doszło do tego, że chociaż rosyjski prezydent szczerze, jak mało który przywódca w historii, informował o swoich zamierzeniach, równocześnie zdołał uśpić naszą czujność.

W jednym z rozdziałów „Demonów Rosji” Jurasz przypomniał postać Jurija Andropowa, który najdłużej piastował stanowisko szefa KGB a w 1982 roku jako pierwszy i jedyny szef organów bezpieczeństwa stanął na czele KPZR. Jako pierwszy sekretarz w ostatnich miesiącach swojego życia znany był, oprócz pierwszych prób reform, z prób ograniczenia powszechnej korupcji i alkoholizmu. Jak wskazuje Jurasz, według ludzi znających Władimira Putina, był on zafascynowany postacią Andropowa, a system, który próbował zbudować, miał być właśnie połączeniem państwa policyjnego z efektywnym systemem ekonomicznym.

Tylko w PAP.PL, dzięki uprzejmości wydawnictwa Czerwone i Czarne, jeszcze przed premierą publikujemy fragmenty książki „Demony Rosji”.

"Rozdział o rosyjskiej pamięci tak naprawdę powinien być zatytułowany nie 'pamięć', a raczej 'niepamięć'. Jeśli istnieje bowiem słowo, które najlepiej opisuje podejście Rosjan do zbrodni już nawet nie tylko okresu ZSRR, ale - precyzyjniej - czasów stalinowskich, to jest to słowo 'amnezja'. Co gorsza, Rosjanie w absolutnej większości nie widzieli i nadal nie widzą jakiegokolwiek związku pomiędzy nie tylko rozliczeniem, ale chociażby uczciwym opisaniem przeszłości, a teraźniejszością i przyszłością. Ci zaś, którzy przeszłość znają, podchodzą do niej w bardzo specyficzny sposób, rzadko kiedy stawiając kropkę nad i. Próbują raczej oswoić horrory przeszłości, niż stawić im czoła. Pamiętam swój wstrząs, gdy w Muzeum Historii Gułagu w samym centrum Moskwy, na tyłach teatru Bolszoj, w drzwiach przywitał nas przewodnik, sam skądinąd wnuk ofiar stalinowskich represji, ubrany… w mundur NKWD.

Muzeum Historii Gułagu prowadzone było przez ludzi, którzy jak najbardziej chcieli, aby Rosjanie znali prawdę o straszliwej przeszłości. Zbrodnie komunizmu pochłonęły przecież miliony ofiar, przy czym nie mam tu nawet na myśli ofiar polskich, estońskich, łotewskich i innych, ale myślę o ofiarach wśród samych Rosjan. Skala owego terroru i całkowitego odczłowieczenia sprawców była taka, że trudno to oddać słowami. Na mnie największe wrażenie zawsze robiły nawet nie konkretne liczby, ale historie, takie jak choćby ta Miszy Szamonina. To historia trzynastolatka, którego w 1937 roku skazano na karę śmierci, a następnie rozstrzelano za kradzież dwóch bochenków chleba. Aby wyrobić normę wyroków śmierci, dopuszczono się manipulacji i zmieniono wiek oskarżonego na piętnaście lat. O wszystkim tym opowiadał nam człowiek w mundurze NKWD. To tak, jakby po Auschwitz oprowadzał przewodnik w mundurze SS. W pewnym momencie postanowiłem zapytać przewodnika, dlaczego jest tak ubrany. W odpowiedzi usłyszałem, że chodzi o to, żebyśmy widzieli, że sprawcy byli normalnymi ludźmi. Szczerze powiedziawszy, nie wierzę w to wytłumaczenie. Wydaje mi się, że to osobista historia tego człowieka i trauma, którą nosił w sobie, tłumaczy ów mundur.

* * *

Legendarny obrońca praw człowieka Siergiej Kowaliow powiedział mi kiedyś, że istnieje pewna psychologiczna prawidłowość: dzieci i wnuki ofiar represji noszą w sobie traumę. Dzieci, gdyż rodzice – zakładając, że przeżyli – rzadko kiedy są w stanie przepracować to, co ich dotknęło. Wnuki, gdyż nie są w stanie zaakceptować konformizmu dzieci ofiar represji. Ludzie wychodzący z łagrów rzadko kiedy są w stanie wrócić do normalnego życia. Ich dzieci, poza tymi nielicznymi przypadkami, kiedy ma miejsce bunt, uczą się mimikry i konformizmu. Powyższe z natury powoduje głęboki konflikt z kolejnym pokoleniem. Według Kowaliowa dopiero prawnuki ofiar represji będą wolne w sensie psychologicznym od traumy.

Opisany przez Kowaliowa wzór relacji pomiędzy kolejnymi pokoleniami omawiałem później z zaprzyjaźnionym psychologiem. Doszliśmy do wniosku, że na pewno nie jest to wzór uniwersalny, możliwe są różnego rodzaju wariacje owych relacji. Zgadzaliśmy się co do jednego: że w istocie potrzeba co najmniej trzech pokoleń po terrorze, by ludzie wyzwolili się spod jego jarzma. Mam czasem wrażenie, że w Rosji zabrakło kilkunastu ledwie lat, by w sferze publicznej zaczęło dominować pokolenie, które byłoby wewnętrznie wolne.

Okładka książki "Demony Rosji" Witolda Jurasza, fot. Wydawnictwo Czerwone i Czarne

Brak rozliczenia widać na cmentarzach, gdzie nadal bardzo często najpiękniejsze, odnowione nagrobki mają masowi mordercy. Przykładowo jeden z najbardziej znanych katów NKWD, Wasilij Błochin, który rozstrzelał między innymi Lwa Kamieniewa, Grigorija Zinowjewa, marszałka Michaiła Tuchaczewskiego, pochowany jest w alei zasłużonych cmentarza Dońskiego. Błochin był – dodajmy – jednym z tych, którzy rozstrzeliwali polskich oficerów zamordowanych w ramach zbrodni katyńskiej. Znany był między innymi z tego, że gdy przystępował do rozstrzeliwania, zakładał skórzany fartuch, z którego łatwiej niż z munduru można było zmyć krew oraz fragmenty mózgu. Gdy opowiedziałem jednemu z kolegów z Grupy Wyszehradzkiej o tym, jakim degeneratem był Błochin i jak skandaliczne jest to, że nadal ma on okazały, wówczas w dodatku świeżo odnowiony grób w alei zasłużonych, ten, wstrząśnięty, rzucił pomysł, żeby wynająć jakichś żuli, by zniszczyli nagrobek. Zaskoczony jego pomysłem odparłem, że jeśli już, to samemu trzeba to zrobić, i w odpowiedzi usłyszałem: to jest właśnie takie polskie, głupie nadymanie się, które kończy się tym, że albo nic nie robicie, albo coś robicie, ale wyjątkowo głupio. W efekcie nikogo żeśmy nie wynajęli, ale refleksja na temat pragmatyzmu naszych sąsiadów zza południowej granicy towarzyszy mi od lat. Myślę, że mamy pewien kłopot polegający na tym, że myślimy o Polsce i o nas jako narodzie wyłącznie na osi zachód – wschód, rzadko kiedy pamiętamy o południu, a już na pewno nigdy nie uczymy się od naszych południowych sąsiadów.

Mój kolega z korpusu dyplomatycznego był fanem rosyjskiego rocka. Dzięki niemu poznałem takie zespoły jak chociażby DDT, czy też piosenkarki takie jak Zemfira.

Jeden z najbardziej legendarnych rosyjskich rockmanów, skądinąd jawnie krytykujący wojnę w Ukrainie, Jurij Szewczuk nagrał kiedyś wraz ze swoim zespołem DDT piosenkę zatytułowaną Rodina, czyli Ojczyzna. Mowa jest w niej o miłości do ojczyzny. W pierwszej części piosenki mowa jest o czarnych reflektorach przy sąsiedniej bramie, uderzeniach, kajdankach i równoczesnej irracjonalnej w tym kontekście miłości ojczyzny. Najbardziej wstrząsający jest jednak fragment:

Boże, ile prawdy w oczach rządowych dziwek!

Boże, ile wiary w rękach emerytowanych katów!

Ty nie daj im znowu zakasać rękawów,

Ty nie daj im znowu zakasać rękawów,

W gorączkowe noce.

Przyglądając się temu, co dzieje się obecnie w Rosji, myślę, że Jurij Szewczuk może okazać się dużo wnikliwszym obserwatorem rosyjskiej rzeczywistości niż wielu ekspertów.

* * *

W latach, w których pracowałem w Moskwie, bardzo wyraźnie następowała rehabilitacja Józefa Stalina, przy czym była to rehabilitacja czyniona w bardzo przemyślany sposób. Z jednej bowiem strony nie rehabilitowano stalinizmu, ale z drugiej strony poprzez niedopowiedzenia i dwuznaczności powrócono do koncepcji, wedle której co prawda dochodziło do zbrodni, ale w gruncie rzeczy nie do końca wiadomo, kto za nie odpowiada. O Stalinie coraz częściej mówiono pozytywnie. Najpierw w kontekście II wojny światowej, przy okazji tworząc mit, że ją wygrano dzięki geniuszowi Stalina, a nie – jak było w rzeczywistości – pomimo straszliwych popełnionych przezeń błędów. Czasami propaganda szła jednak dalej i o Stalinie coraz częściej mówiono z użyciem kuriozalnego zupełnie wyrażenia, że był on „efektywnym menadżerem”. Jeszcze dalej posunęła się rehabilitacja służb specjalnych. Rosyjska propaganda przedstawiała zbrodnie okresu stalinowskiego tak, jakby za miliony ofiar odpowiadali wyłącznie szef NKWD Ławrientij Beria oraz kilku jego najbliższych współpracowników, takich jak Wsiewołod Mierkułow czy Wiktor Abakumow. Gdzieś w tle pobrzmiewała zaś melodia, że to służby jako pierwsze zaczęły proces destalinizacji.

Co ciekawe, powyższe jest w pewnym sensie prawdą. Ławrientij Beria, niezależnie od tego, że był masowym mordercą, a najprawdopodobniej – choć tu dowody są wątpliwe – również zboczeńcem seksualnym, był w istocie technokratą terroru, a nie hunwejbinem. Beria, inaczej niż jego poprzednicy Nikołaj Jeżow i Gienrich Jagoda, wysłał tysiące niewinnych ludzi na śmierć, mając równocześnie świadomość, że to, co robi, w gruncie rzeczy szkodzi Sowietom. Gdy po śmierci Stalina przez krótki czas skupił w swoich rękach nieomalże pełnię władzy, niemal natychmiast ogłosił amnestię, na mocy której z łagrów zwolnionych zostało około dwustu tysięcy ludzi. Co ciekawe, zakazał również stosowania tortur, wdrożył reformy gospodarcze, a nawet zainicjował złagodzenie kursu w polityce zagranicznej. Stało się tak zapewne dlatego, że Beria jak mało kto zdawał sobie sprawę z realnego obrazu sytuacji i rozumiał, że zmiany są konieczne. Wszystko powyższe nie zmienia oczywiście jego obrazu, ale pozwala zrozumieć, że narracja o reformatorach z NKWD/KGB wbrew pozorom nie jest całkowicie wyssana z palca.

Witold Jurasz, fot. Wydawnictwo Czerwone i Czarne

W putinowskim micie technokratycznych i zarazem reformatorskich służb nie chodziło jednak o Ławrientija Berię, ale o jedynego w historii szefa sowieckich służb, który inaczej niż Beria sięgnął po pełnię władzy w sensie formalnym, czyli o Jurija Andropowa. Andropow – jak wiele na to wskazuje – podobnie jak Beria zdawał sobie sprawę z tego, w jak fatalnej sytuacji znajduje się państwo sowieckie, i planował daleko idące reformy, których istotą w pewnym oczywiście przybliżeniu i uproszczeniu byłoby pójście tak zwaną chińską drogą, czyli budowa kagiebotalizmu, a więc kontrolowanego przez KGB quasi-kapitalizmu. Według ludzi znających Władimira Putina był on zafascynowany postacią Andropowa, a system, który próbował zbudować, miał być właśnie połączeniem państwa policyjnego z efektywnym systemem ekonomicznym.

Taki eksperyment z dziesiątków powodów nie mógł się udać. Jednym z podstawowych jest niebywały stopień korupcji rosyjskich elit, które do zreformowania czegokolwiek są całkowicie niezdolne. W tym punkcie nie mogę nie wspomnieć o konferencji, w której uczestniczyłem kilka lat temu w Warszawie. W jej trakcie jedna z uczestniczek, mocno naiwna aktywistka, stwierdziła, że powinniśmy pomóc Rosji zwalczyć korupcję. Zadałem wówczas pytanie, czy korupcja osłabia państwo, a gdy usłyszałem, że oczywiście tak, zadałem drugie pytanie: po co w takim razie pomagać Rosji zwalczać korupcję? Powyższą opinię skądinąd podtrzymuję. Przy okazji zaś myślę, że nie ma nic gorszego niż idealiści zajmujący się Rosją.

Uważam teorię, że Rosja z wyższym poziomem życia mogłaby się stać mniej agresywna i mniej neoimperialna, za pozbawioną podstaw. Nacjonalizm przyjmujący formę skrajnego szowinizmu jest do tego stopnia składową rosyjskiej duszy, że zamożna Rosja, w której udałoby się zbudować efektywne państwo, byłaby tak samo imperialistyczna i agresywna jak ta obecna, z tą różnicą, że byłaby znacznie silniejsza. Skoro zaś tak, to już lepiej, żeby w Rosji kradziono tak, jak się w niej zawsze kradło. Na razie im gorzej w Rosji, tym lepiej dla nas. Napisawszy to czuję się źle, bo znam przecież też wspaniałych Rosjan. Skoro jednak sami oni rzadko mieli złudzenia, to tym bardziej i ja nie mogę ich mieć".

Książka Witolda Jurasza pt. "Demony Rosji" ukaże się nakładem Wydawnictwa Czerwone i Czarne 27 lipca. 

js/