Reporterzy "Guardiana" dotarli do Emiliana Gebrewa, który w rozmowie z dziennikiem powiedział, że jest "stuprocentowo pewny", że za eksplozją stoją rosyjscy agenci operacyjni. "To niemożliwe, żeby to był wypadek, w budynku nie było niczego, co mogłoby detonować bez ingerencji z zewnątrz" - tłumaczył handlarz bronią. Gebrew nadmienił również, że na krótko przed eksplozją szef jego ochrony poinformował go o uruchomieniu alarmu w magazynie. Dodał, że intruzi powinni być widoczni na nagraniach z kamer przemysłowych, jednak jak dotąd policji nie udało się do nich dotrzeć. "Może dojść do kolejnych wybuchów, teren nie jest jeszcze odpowiednio zabezpieczony" - tłumaczył.
Do zdarzenia doszło w niedzielę, 31 lipca około godz. 4. Najpierw magazynem wstrząsnęły dwie potężne eksplozje, a po nich seria dalszych wybuchów.
To już piąty wybuch, do którego doszło w ostatnich latach w magazynach należącej do Gebrewa firmy zbrojeniowej. "The Guardian" podkreśla, że bułgarscy prokuratorzy powiązali poprzednie ataki z rosyjskimi agentami. Doprowadziło to do spekulacji nt. rzekomego zaangażowania biznesmena w dostawy broni dla Ukrainy. "W zeszłym roku powiedział 'New York Timesowi', że jego firmy były zaangażowane w wysyłkę broni na Ukrainę, czemu wcześniej zaprzeczał" - piszą dziennikarze gazety.
W rozmowie z brytyjską gazetą ponownie zaprzeczył twierdzeniom i podkreślił, że nie dostarcza broni na Ukrainę od czasu inwazji Rosji w lutym tego roku.
Gebrew, jego syn i jego partner biznesowy w 2015 r. stali się ofiarami próby otrucia. Śledztwo w tej sprawie zostało wszczęte latem 2015 r., po czym umorzono je i wznowiono trzy lata później.
W lutym 2020 r. prokuratura postawiła w stan oskarżenia trzech obywateli Rosji. Śledczy poinformowali wówczas, że dysponują podrobionymi dokumentami, którymi posłużyli się Rosjanie, by wjechać do Bułgarii. Według prokuratury chodziło o domniemanych oficerów rosyjskiego wywiadu wojskowego GRU. (PAP.PL)
Autorki: Ewgenia Manołowa, Daria Al Shehabi
js/