Dwa lata temu Łukaszenka wygrał wybory na Białorusi. Brutalnie tłumiono protesty

2022-08-09 06:53 aktualizacja: 2022-08-09, 16:37
Fot. PAP/EPA/STR
Fot. PAP/EPA/STR
We wtorek mijają dwa lata od wyborów prezydenckich na Białorusi, których oficjalnym zwycięzcą ogłoszono Alaksandra Łukaszenkę. Po głosowaniu, którego wyniki opozycja uznała za sfałszowane, w kraju wybuchły masowe protesty, brutalnie tłumione przez władze.

Dwa lata temu, 9 sierpnia 2020 r., na Białorusi odbyły się wybory prezydenckie, w których oficjalnie Alaksandrowi Łukaszence przyznano 80,1 proc. głosów. Jego oponentkę, cieszącą się dużą popularnością kandydatkę opozycji demokratycznej Swiatłanę Cichanouską, według oficjalnych wyników, wskazało zaledwie 10,1 proc. głosujących.

Opozycja uznała te wyniki za sfałszowane, a przez kraj przelała się fala protestów z żądaniem uczciwych wyborów. Były to największe masowe protesty w historii Białorusi. Na wystąpienia społeczeństwa obywatelskiego władze odpowiedziały represjami na wielką skalę.

Sama Cichanouska po wyborach była zmuszona przez władze do wyjazdu z kraju. Na Białorusi została oskarżona o szereg działań na szkodę państwa.

Imię i nazwisko "Swiatłana Cichanouska" nie należą dziś już tylko do mnie, lecz stały się politycznym instrumentem całego narodu - oznajmiła niekwestionowana liderka białoruskiej opozycji demokratycznej w poniedziałek podczas otwarcia konferencji "Nowa Białoruś" w Wilnie. Polityk apelowała do opozycji o zjednoczenie i podkreśliła: "znaleźliśmy się w nowej rzeczywistości, w której musimy walczyć o samo istnienie naszego kraju".

Podczas spotkania przedstawiciele białoruskiej opozycji opowiedzieli się za utworzeniem rządu na uchodźstwie. Jak ocenił opozycyjny działacz Paweł Łatuszka, byłby to "kluczowy czynnik na rzecz utrzymania i obrony suwerenności oraz państwowości Białorusi" - pisze portal Nasza Niwa.

Cichanouska w swoim wystąpieniu wspomniała wielu opozycyjnych działaczy, którzy pozostają za kratami na Białorusi. Wymieniła wśród nich m.in. byłego pretendenta do udziału w wyborach prezydenckich Wiktara Babarykę, swoją byłą współpracowniczkę Maryję Kalesnikawą i swojego męża, popularnego blogera i niedoszłego kandydata w wyborach Siarhieja Cichanouskiego.

Jak informuje Centrum praw człowieka Wiasna, od początku kampanii wyborczej w kraju wszczęto ponad 5500 spraw karnych związanych z wydarzeniami okołowyborczymi. Według stanu z końca lipca organizacja zebrała 3076 nazwisk osób z różnych miast kraju, wobec których wszczęto takie postępowanie. Łącznie w kraju - jak podają obrońcy praw człowieka - jest 1262 więźniów politycznych.

W połowie lutego bieżącego roku wiceprezes białoruskiego Sądu Najwyższego Waler Kalinkowicz poinformował, że od sierpnia 2020 r. za "przestępstwa w ten czy inny sposób związane z akcjami protestu skazano 1832 osoby". Jak uściślił, wśród tych osób jest 168 skazanych za udział w zamieszkach, 396 – za działania poważnie naruszające porządek publiczny, 468 – za obrazę przedstawicieli władz, 29 – za pomówienie. Ponadto 126 osób skazano za chuligaństwo, 86 – za obrazę symboli państwowych, 27 – za wzniecanie nienawiści, a siedem – za terroryzm.

Wiceprezes Sądu Najwyższego uznał wyroki za sprawiedliwe, ponieważ - jak powiedział - prawie 60 proc. oskarżonych osób ukarano ograniczeniem wolności, chociaż kodeks karny przewidywał także kary więzienia. Do więzień trafiły 663 osoby – 36 proc. z ogółu skazanych.

Liczba podana przez urzędnika nie obejmuje wszystkich skazanych w sprawach politycznych, np. Babaryki (skazanego za rzekome machinacje finansowe na 18 lat więzienia).

Białoruskie władze od czasu wyborów zlikwidowały praktycznie wszystkie niezależne media. Ich strony internetowe zostały zablokowane, w redakcjach i mieszkaniach dziennikarzy dochodziło do rewizji i zatrzymań. Najważniejsze media niezależne i używane przez nie platformy władze uznały za „formacje ekstremistyczne”.

Władze w Mińsku przekonują, że Zachód zaatakował Białoruś „kolorową rewolucją”, a protesty przedstawiają jako jej element.

Rezultaty głosowania w 2020 r. nie zostały uznane przez Zachód, a na reżim w Mińsku nałożono sankcje. Dodatkowymi restrykcjami Białoruś objęta została za wspieranie agresji zbrojnej Rosji przeciwko Ukrainie.

Cichanouska: nie wolno zostawić Białorusi na pożarcie Rosji

Liderka białoruskiej opozycji pytana przez "Rz" co e trakcie wyborów  poszło nie tak wskazała: "Nie doceniliśmy reżimu, że jest gotów do represji na tak szeroką skalę. Nie przewidzieliśmy takiej brutalnej odpowiedzi. Wówczas panowała euforia, jakby urosły nam skrzydła, patrząc na kilkusettysięczny tłum ludzi, na protesty w wielu białoruskich miastach. Wydawało się, że zwycięstwo jest blisko. Nie oszacowaliśmy jednak tego kolosalnego wsparcia, którego udzieliła wówczas reżimowi Rosja. A podobno już wtedy miała plany wykorzystania terytorium Białorusi w wojnie przeciwko Ukrainie".

Przypomniała, że "wiosną tego roku wyszła na jaw informacja, że rosyjska armia była gotowa do wkroczenia na Białoruś jeszcze w sierpniu 2020 roku, by bronić Łukaszenki". "Powstanie Białorusinów nie było w żaden sposób zaplanowane, serce ludziom podpowiedziało, że mają wtedy wyjść na ulice. To wszystko było spontaniczne. Niektórzy zarzucają nam, że wówczas nie docisnęliśmy reżimu, nie stawiliśmy siłowego oporu. Ale trzeba rozumieć, że Białorusini nie byli gotowi do starcia siłowego, protesty były pokojowe i zrobiliśmy wszystko, co mogliśmy. Ludzie, którzy wyszli na ulice swoich miast, nie byli rewolucjonistami ani działaczami jakichś organizacji. Nie braliśmy nawet pod uwagę scenariusza, który zakładałby siłowe obalenie dyktatury. Nie było chętnych, którzy chcieliby to zorganizować" - wyjaśniła.

Pytana o to, czy Łukaszenko siłą stłumił białoruskie marzenie o wolności, odpowiedziała: "Można tak powiedzieć. Siłą, brutalnością i gwałtem. Przecież nikt nie mógł pomyśleć, że w pierwsze trzy dni po wyborach dojdzie do masowych tortur za murami aresztów. Prawdopodobnie reżim postanowił wówczas pokazać swoją całą moc i uderzyć z pełną siłą, by stłumić w ludziach chęć przemian".

Odnosząc się do tego, że po wyborach białoruscy opozycjoniści i politolodzy mówili, że dyktatura wytrzyma najwyżej pół roku, może rok. A minęło już dwa lata powiedziała: "Dlatego, że Kreml dał Łukaszence wsparcie polityczne i finansowe. Nie bez znaczenia pozostaje też to, że w kraju nieustannie trwają brutalne represje. Wtedy, w 2020 roku, zabrakło też szybkiej reakcji Zachodu. Pewnie myślano, że wybory prezydenckie skończą się tak jak w 2010 roku, szybko stłumią protesty i sytuacja się uspokoi. Nikt na Zachodzie nie oczekiwał, że dojdzie do tak dużej fali protestów. Przyglądali się, a czas uciekał. A przecież od początku mówiliśmy, że w trakcie największych protestów świat powinien maksymalnie nacisnąć ekonomicznie reżim".

"Bo z poprzednich wyborów wnioskowaliśmy, że presja gospodarcza ma sens" - dodała liderka wolnej Białorusi. Zwróciła uwagę, że "pierwszy pakiet sankcji Unii Europejskiej po wydarzeniach w sierpniu 2020 roku dotyczył jedynie 80 osób fizycznych, nie było w nim żadnych sankcji gospodarczych". "To nie była właściwa odpowiedź na to, co zrobił wtedy dyktator. Gdyby Zachód zachowywał się wówczas nieco bardziej zdecydowanie, możliwe, że to przyśpieszyłoby nasze zwycięstwo. To wszystko trwało zbyt powoli" - oceniła.

Cichanouska została zapytana także o to, czy presja świata w tej kwestii nie jest zbyt słaba, ponieważ reżim wciąż nie wypuszcza więźniów politycznych, a jest ich już ponad 1250. Wśród nich jest mąż liderki wolnej Białorusi Siarhej Cichanouski, skazany na 18 lat łagru.

"To nie jest łatwa sprawa. Nie chcemy takich sankcji, które uderzyłyby w małe i średnie przedsiębiorstwa. Z drugiej zaś strony, w dużych przedsiębiorstwach, które zasilają reżim, też pracują ludzie i teraz są tam cięcia, skracany jest tydzień pracy do czterech, trzech, a nawet dwóch dni roboczych. Ucinają wynagrodzenia. Jednym z głównych argumentów zagranicznych polityków jest to, że nie chcą, by z powodu sankcji ucierpieli zwykli robotnicy. A czy więźniowie polityczni nie cierpią, siedząc za kratami? Przebywają w drastycznych warunkach i opowiadam o tym podczas każdego ze swoich spotkań z przywódcami państw demokratycznych. Rozumiem, że każdy kraj ma swoje interesy. Ale czasem chce mi się krzyczeć, by Zachód otworzył oczy na to, co się dzieje na Białorusi. Zyski nie mogą być ważniejsze od życia ludzkiego" - zaznaczyła.

Na pytanie, jak zmusić dyktatora do uwolnienia więźniów politycznych, odpowiedziała: "Presja na ten reżim musi być konsekwentna. Nie wolno osłabiać sankcji, które już zostały prowadzone. W żadnym wypadku nie legitymizować Łukaszenki na arenie międzynarodowej, nie rozmawiać z nim. W Mińsku muszą zrozumieć, że nie mają innego wyjścia i że muszą uwolnić więźniów politycznych, by zdjęto sankcje. Do tego potrzebne są negocjacje. Prosimy naszych zagranicznych partnerów, by nie wrzucali naszego kraju do jednego worka z Rosją i mieli osobną strategię wobec Białorusi. Prosimy, by w związku z agresją Rosji wobec Ukrainy nie zapominano o Białorusi".

"Problem Białorusinów sam się nie rozwiąże. Nie wolno zostawić Białorusi na pożarcie Rosji. Już teraz powinny brzmieć jednoznaczne sygnały z Zachodu, że nie ma zgody na aneksję Białorusi przez Rosję, by Kreml nie miał nawet takich zamiarów" - podkreśliła. (PAP)

kgr/