"W okolicach Wisły jest mnóstwo ziół i chwastów, które można wykorzystywać - zarówno w medycynie niekonwencjonalnej, jak również robiąc coś z nich. Mamy najróżniejsze rośliny - wrotycz, piołun, piołun-bylicę. Trudno byłoby wszystkie wymienić. Z bardzo wielu korzystam. Robię sobie nalewki, suszę, robię herbatki, oczyszczam się. Korzystam nawet z takich roślin, które niektórzy uważają za trujące. Jeżeli umie się je zastosować i się nie przesadza, wtedy można także wrotycz pić. Ja to robię i żyję - jak widać (śmiech)" - powiedziała PAP Maria Mariola Śmiechowska z Czernikowa, która świetnie zna tereny nadwiślańskie.
Dodała, że propaguje także robienie kadzidełek z "naszych, polskich chwastów". Podkreśliła, że w Polsce wiele osób zachwyca się tymi indyjskimi, a w nich jest sama chemia.
"Nasze, gdy zrobimy je z polskich, rosnących obok chwastów, upleciemy, zapalimy - to sama zdrowotność nam płynie. A nie jakaś chemia. Na Festiwalu Wisły jestem z ciasteczkami owsianymi z lawendą, którą zbierałam ostatnio i suszyłam" - powiedziała miłośniczka zielarstwa.
Nad Wisłą - jak przekazała - od wczesnej wiosny do późnej jesieni można coś znaleźć.
"Część roślin kwitnie kilka razy, a niektóre tylko raz i wówczas trzeba na nie polować. Zbieram je, suszę, aby mieć na później - na jesień i zimę. Polecam jedzenie od wiosny do jesieni 'chwastów' - ogólnodostępnych. Szukamy takich 'czystych', ekologicznych. Nie zbieramy ich po rowach przy drogach, gdzie jeżdżą samochody. Ja jem dużo mleczu, babkę lancetowatą, która jest delikatniejsza od tej okrągłej. Ona jest bardzo krucha i można ją stosować zamiast szpinaku. Świeże listeczki krwawnika wyglądają jak koperek. Też można je mrozić zamiast koperku, bo mają bardzo dużo pożytecznych właściwości" - opowiedziała.
W jej ocenie warto jeść "chwasty". "Bo w nich nikt nie grzebał i nie ma nich zmian genetycznych. Rosły sobie i te, które przetrzymały do naszych czasów, są takie same. Ich właściwości można wykorzystać na co dzień. Ja nie choruję. Jeżeli złapie mnie jakaś choroba, to trwa pół dnia" - wyjawiła.
Zielarka przyznała, że zioła towarzyszą jej cały rok i wzmacniają jej organizm, system immunologiczny. "Nawet jak coś załapię, to szybko mi przechodzi" - mówiła Śmiechowska.
Wiele osób boi się wrotyczu, uważając go za roślinę trującą. Dlatego specjalistka od ziół wskazała, że należy korzystać ze sprawdzonych przepisów i wiedzy osób, które się na tym znają. Można bowiem robić z niego zarówno nalewkę, jak i herbatę, a kluczem są odpowiednie dawki. "Jestem żywym okazem tego, że tujon (związek występujący we wrotyczu - PAP) w ilościach niewielkich nie otruł mnie. On ma wiele właściwości prozdrowotnych i bardzo dobrze nas oczyszcza. Każdy jest w zasadzie czymś zanieczyszczony. Ja robię sobie oczyszczanie wiosną i jesienią i jestem zdrowa" - powiedziała.
Nad Wisłą rośliny już jej nie zaskakują. Kieruje się dodatkowo prostą zasadą, że korzysta z tych, które zna.
"Bywam na warsztatach, na których poznaję nowe, ale takie, które byłyby dla mnie wielkim zaskoczeniem raczej się nie trafiają. Niektóre rośliny giną. Bylica piołun - bardzo trudno ją teraz znaleźć. Ona ma troszkę inne właściwości niż zwykła bylica. Jest srebrna i ma niesamowity zapach, który podczas zaparzania się unosi. Jest gorzka, ale właśnie o to chodzi, bo dla wątroby jest bardzo, bardzo dobra. Jej zapach - gdy jest w kadzidełku - jest wprost niesamowity. Warto korzystać z takich rzeczy na co dzień" - powiedziała PAP Śmiechowska, uczestniczka szóstej edycji Festiwalu Wisły. (PAP)
autor: Tomasz Więcławski
kw/