Zginął, bo był dziennikarzem. Mija 30 lat od zniknięcia Jarosława Ziętary

2022-09-01 07:02 aktualizacja: 2022-09-01, 14:02
Symboliczny grób dziennikarza Jarosława Ziętary. Fot. PAP/Tytus Żmijewski
Symboliczny grób dziennikarza Jarosława Ziętary. Fot. PAP/Tytus Żmijewski
1 września 1992 r. dziennikarz "Gazety Poznańskiej" Jarosław Ziętara wyszedł z domu przy ul. Kolejowej w Poznaniu. Według prokuratury został zamordowany, jego ciała nigdy nie odnaleziono. Po 30 latach od tamtych wydarzeń wciąż nie ma odpowiedzi na wszystkie pytania.

Jarosław Ziętara urodził się w Bydgoszczy w 1968 roku. Był absolwentem poznańskiego Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza. Pracował najpierw w radiu akademickim, później współpracował m.in. z "Gazetą Wyborczą", "Kurierem Codziennym", tygodnikiem "Wprost" i "Gazetą Poznańską". Ziętara zajmował się m.in. tematyką tzw. poznańskiej szarej strefy. Z tego powodu – jak wynika z ustaleń prokuratury - miał zostać uprowadzony i zabity.

1 września 1992 roku Jarosław Ziętara, młody dziennikarz „Gazety Poznańskiej” wyszedł ze swojego mieszkania przy ul. Kolejowej 49 w Poznaniu. Mimo, że do siedziby redakcji miał do przejścia zaledwie kilka ulic – do redakcji nigdy nie dotarł.

Ostatnią osobą, która miała widzieć dziennikarza przed jego zaginięciem była jego dziewczyna

Ostatnią osobą, która miała widzieć dziennikarza przed jego zaginięciem była jego dziewczyna, Beata. Kobieta kilka lat temu zeznawała w procesie Aleksandra Gawronika (zgodził się na publikację nazwiska – PAP), oskarżonego o podżeganie do zabójstwa Ziętary. W sądzie opowiadała jak wyglądał dzień, kiedy zaginął dziennikarz. "1 września jak zwykle wstaliśmy rano, Jarek chodził na 9. do pracy. Wstałam, zrobiłam śniadanie, zjedliśmy je razem i Jarek wyszedł. Podeszłam do okna, patrząc, jak idzie ul. Kolejową. Nie miałam takiego zwyczaju, ale tego dnia patrzyłam, jak idzie ulicą" – relacjonowała sądowi.

Do domu wróciła późnym popołudniem. Jak mówiła, z powodu bólu głowy od razu położyła się spać. Rano spostrzegła, że Jarka nie było. "Zdziwiło mnie to, że Jarka nie ma w domu. To był czas, kiedy nie było komórek, więc pomyślałam, że podejdę na dworzec zachodni i zadzwonię do redakcji, zapytam, czy Jarek zjawił się w pracy. Kiedy połączyłam się z redakcją, dowiedziałam się, że nie było go wczoraj, i nie ma dzisiaj” – podkreśliła.

Po powrocie do domu, Beata zauważyła, że w domu znajdują się notatniki i kalendarz Ziętary, z którymi – jak podkreśliła - dziennikarz nigdy się nie rozstawał. "Szukałam czegokolwiek, jakiegoś śladu. Kiedy znalazłam wszystkie dokumenty Jarka i notatniki, zaczęłam się na tym zastanawiać. To nie było normalne” – dodała.

Przez lata o wyjaśnienie zniknięcia Ziętary zabiegali jego przyjaciele, koledzy z redakcji i innych poznańskich mediów. Jedną z najbardziej zaangażowanych te działania osób był ówczesny kolega Ziętary z „Gazety Poznańskiej” Krzysztof M. Kaźmierczak.

Kaźmierczak: to było 31 sierpnia 1992 roku. Spotkałem go, gdy wychodziłem z redakcji.

Kaźmierczak pytany przez PAP, jak zapamiętał ostatnie spotkanie z Ziętarą powiedział, że doszło do niego dzień przez zniknięciem reportera. „To było 31 sierpnia 1992 roku. Spotkałem go, gdy wychodziłem z redakcji. On wtedy jeszcze wracał żeby pisać artykuł; robił relację z rocznicy porozumień sierpniowych. To było krótkie, moje ostatnie spotkanie z Jarkiem” – powiedział.

„To, że Jarek nie przyszedł wtedy, 1 września do pracy nie było dla nas tamtego dnia niczym niezwykłym. Wtedy panowały trochę można powiedzieć inne standardy pracy dziennikarskiej; niektórzy nie przychodzili do redakcji, bo pracowali w terenie albo w domu, zbierali materiały. Ale 1 września miałem z Jarkiem wyjechać na reporterski wyjazd samochodem służbowym. Wtedy kierowca zapewne odebrałby najpierw mnie, później Jarka, bo tak było bardziej +po drodze+. Tym razem jednak, kilka dni wcześniej, ten wyjazd nam niespodziewanie odwołano, powiadomiono nas, że nie będzie wolnego służbowego samochodu” – wspominał Kaźmierczak.

Dodał, że dopiero 2 września do redakcji „Gazety Poznańskiej” przyszła zdenerwowana dziewczyna dziennikarza. „Powiedziała, że Jarek nie wrócił na noc do domu. Pytała nas, czy coś wiemy, czy coś się stało” – mówił.

Kaźmierczak w rozmowie z PAP przypomniał, że początkowo policja prowadziła poszukiwania Ziętary, jako osoby zaginionej.

„To, co robiły wtedy poznańskie organy ścigania niewątpliwie wskazuje na to, że ktoś z drugiego siedzenia, w jakiś sposób może nie, że sterował całą sprawą, ale wpływał na nią tak, że taktowano ją w sposób lekceważący. Obecnie, gdy cokolwiek stanie się jakiemuś dziennikarzowi sprawa traktowana jest bardzo poważnie – podkreślił.

Jeszcze w latach 90. prowadząca śledztwo w tej sprawie poznańska prokuratura uznała, że Ziętara został uprowadzony i zamordowany; śledztwo dwukrotnie umarzano. W 2011 r. członkowie Społecznego Komitetu "Wyjaśnić śmierć Jarosława Ziętary" i redaktorzy naczelni największych polskich gazet zaapelowali do władz i prokuratury o ujawnienie wszystkich okoliczności zaginięcia Ziętary i ponowne śledztwo w tej sprawie. Spowodowało to analizę śledztwa w Prokuraturze Generalnej i przekazanie go do Krakowa.

W styczniu 2016 roku przed poznańskim sądem okręgowym rozpoczął się proces byłego senatora Aleksandra Gawronika (zgodził się na podawanie pełnego nazwiska – PAP), którego prokuratura oskarżyła o podżeganie do zabójstwa Ziętary. W akcie oskarżenia Gawronikowi zarzucono, iż "chcąc, aby inne osoby dokonały porwania, pozbawienia wolności, a następnie zabójstwa Jarosława Ziętary, w związku z jego zawodowym zainteresowaniem i planowanymi publikacjami dotyczącymi tzw. szarej strefy gospodarczej, nakłaniał do tego ustalonych pracowników ochrony firmy Elektromis, w szczególności w ten sposób, że podczas prowadzonej z nimi rozmowy, dotyczącej wpływu na postawę Jarosława Ziętary, stwierdził: on ma być skutecznie zlikwidowany". Były senator nie przyznawał się do winy.

24 lutego tego roku Sąd Okręgowy w Poznaniu uniewinnił Gawronika od zarzutu podżegania do zabójstwa Ziętary

24 lutego tego roku Sąd Okręgowy w Poznaniu uniewinnił Gawronika od zarzutu podżegania do zabójstwa Ziętary. Sędzia Joanna Rucińska podkreśliła w uzasadnieniu wyroku, że "prokurator nie wykazał, aby oskarżony był sprawcą zarzucanego mu czynu, czego skutkiem musiało być wydanie wyroku uniewinniającego Aleksandra Gawronika". Wyrok nie jest prawomocny; prokuratura złożyła już apelację od tego orzeczenia.

W styczniu 2019 roku ruszył natomiast proces byłych ochroniarzy Elektromisu - Mirosława R., ps. Ryba, i Dariusza L., ps. Lala – oskarżonych o uprowadzenie, pozbawienie wolności i pomocnictwo w zabójstwie Jarosława Ziętary. Według śledczych oskarżeni, udając policjantów, mieli zwabić Ziętarę do samochodu przypominającego radiowóz, a potem przekazać dziennikarza osobom, które go zamordowały. Kolejna rozprawa w tym procesie ma się odbyć w połowie września.

Redakcyjni koledzy Ziętary, którzy zeznawali jako świadkowie w tych procesach, wspominali Ziętarę jako bardzo zdolnego, ambitnego dziennikarza. Wśród nich był m.in. Piotr Talaga, który z Jarosławem Ziętarą znał się jeszcze z czasów studiów.

Talaga podkreślił składając zeznania, że „dziennikarz jest groźny dla potencjalnego sprawcy zabójstwa tą wiedzą, której jeszcze nie opublikował. Tylko taki sens widzę w tym, żeby zamknąć mu usta” – podkreślił.

W 1999 roku Jarosław Ziętara został uznany za zmarłego. Dzięki temu, na bydgoskim cmentarzu jego rodzina mogła umieścić symboliczną tablicę. Ciała dziennikarza do dnia dzisiejszego nie odnaleziono. (PAP)

autor: Anna Jowsa

dsk/