Polska Agencja Prasowa: Dlaczego mimo wielu zabiegów prowadzonych przez polską dyplomację we wrześniu 1939 r. Polska musiała sama zmierzyć się zarówno z Niemcami, jak i Sowietami?
Prof. Daniel Boćkowski: Bo wojna była w zasadzie nieunikniona, a my byliśmy jednym z głównych kierunków, a od 1939 r. głównym kierunkiem ekspansji III Rzeszy. Po wchłonięciu Austrii, zajęciu Czech i doświadczeniach Monachium głód Niemiec rósł wykładniczo. Proszę jednak pamiętać, że podobne pytanie mogą zadać Czesi, których złożono na ołtarzu europejskiego pokoju.
Ta wojna musiała wybuchnąć i dla wielu ówczesnych polityków na zachodzie Europy kluczem było bardziej to, kto następny, a nie kiedy to się stanie. Słowa Neville'a Chamberlaina „Przywiozłem wam pokój” według dzisiejszych standardów były klasycznym fake newsem, choć może ich autor rzeczywiście wierzył, że nazistowskiego potwora da się obłaskawić tak małym kosztem. Moim zdaniem oba mocarstwa doskonale zdawały sobie sprawę, że III Rzesza prze do wojny, która zmieni układ sił na kontynencie. Kluczem był kierunek tych działań oraz ostateczne stanowisko Rosji Sowieckiej. Geopolityczne realia widziane z Londyny czy Paryża były całkowicie inne niż z Warszawy. A geopolityczne interesy widziane z Berlina i Moskwy doprowadziły ostatecznie do paktu Ribbentrop-Mołotow.
Ponieważ na temat polskiej dyplomacji w przededniu wojny powstały dziesiątki monografii i tysiące artykułów, przywoływanie ich tu po raz kolejny z okazji rocznicy wybuchu wojny nie wniesie nic nowego. Polska w 1939 r. była skazana na nieuchronną konfrontację z III Rzeszą, bo opcja „idziemy z Niemcami” w ówczesnych kręgach rządowych i wojskowych była zasadniczo nierealna, zwłaszcza po udzielonych Warszawie gwarancjach. O wiele łatwiej z perspektywy kilkudziesięciu lat, kiedy znamy kulisy kluczowych dla II wojny światowej decyzji oraz ich skutki, analizować takie opcje, pamiętajmy jednak, że w tamtym czasie decyzje podejmowane przez nasze władze były wynikiem wiedzy i niewiedzy oraz osobistych przekonań polityków i dyplomatów nie zawsze przygotowanych do swych ról.
Polska znajdowała się w kleszczach pomiędzy dwoma największymi wrogami, którzy mimo różnic ideologicznych – jak wiemy – zdolni byli do sojuszu mającego przypieczętować los „pokracznego bękarta Traktatu Wersalskiego”. Związek Sowiecki z pełną premedytacją chciał skorzystać na działaniach Niemiec. Tylko w ten sposób mógł uzyskać znaczące zasoby terytorialne bez dużych strat własnych. Stalin był bezwzględnym pragmatykiem dążącym do zmiany układu sił w Europie na równi z Hitlerem, miał jedynie znacznie mniejsze możliwości techniczne swojej armii i w drugiej połowie lat trzydziestych XX wieku gwałtownie je nadrabiał.
Jak we wzorcowej greckiej tragedii - los naszego kraju był już utkany. Nie pomagała w tym także podbita propagandą wewnętrzną wiara, że mamy silne i skuteczne siły zbrojne. Realia były inne. Byliśmy słabi gospodarczo. Niemcy przygotowywały się do nowego typu wojny, ze znaczącym udziałem lotnictwa, czołgów i zmotoryzowanych sił piechoty, my nie byliśmy na to gotowi. Konfrontacji z Niemcami, nawet gdyby Rosja Sowiecka zachowała neutralność, nie mogliśmy wygrać. Co istotne – w ostatecznym rozrachunku nie była na to gotowa także Francja, która padła pod ciosami Wehrmachtu szybciej niż my.
PAP: Czy można było w inny sposób poprowadzić działania dyplomatyczne, aby tak się mimo wszystko nie stało?
Prof. Daniel Boćkowski: A czy ktoś miał pomysł na to, jakie to mają być działania? Teoretycznie uzyskaliśmy zapewnienie bezpieczeństwa ze strony dwóch kluczowych sojuszników. 31 marca 1939 r. Wielka Brytania udzieliła Polsce gwarancji w razie zagrożenia jej niepodległości, a 25 sierpnia 1939 r. podpisała układ sojuszniczy. Teoretycznie powinno to powstrzymać Hitlera, jednak, jak dziś wiemy, Berlin uznał, że gwarancje te nie oznaczają realnej wojny na dwa fronty, a mając już zapewnioną przychylność Moskwy, po prostu przesunął atak na Polskę o niecały tydzień.
Moim zdaniem Hitler właściwie odczytał wcześniejsze działania Anglii i Francji, ich strach przed wojną, i nawet jeśli układ polsko-brytyjski miał doprowadzić do formalnego znalezienia się Niemiec w stanie wojny z Wielka Brytanią, to dla działań operacyjnych nie miało to znaczenia. Liczyły się fakty dokonane, w tym przeciągnięcie na swoją stronę Rosji Sowieckiej. Na dyplomację zabrakło czasu, zdecydowania i gotowości powiedzenia Brytyjczykom i Francuzom przez ich przywódców, że nadszedł czas próby.
PAP: Dlaczego Francja i Anglia nie zdecydowały się pomóc Polsce w realny sposób?
Prof. Daniel Boćkowski: Co to znaczy w realny sposób? Układ sojuszniczy z Francją, o ile się orientuję, nie był dopełniony stosownymi umowami politycznymi, nie przypominam też sobie, by na jakimkolwiek poziomie zawarte zostały doprecyzowujące regulacje odnośnie do użycia sił zbrojnych, coś w rodzaju mapy drogowej na wypadek uderzenia Niemiec na nasz kraj. Tak naprawdę nie mieliśmy żadnych konkretnych wojskowych ustaleń, jak ma ta pomoc wyglądać, jakimi siłami zadysponuje Francja, jak ta cała operacja będzie koordynowana z sytuacją na froncie niemiecko-polskim, jaki cel polityczny ma być przez to osiągnięty, na jakich konkretnie kierunkach będzie operować armia francuska po przeprowadzeniu mobilizacji. Nie było tego wszystkiego, gdyż realnie Francja nie była gotowa do żadnej operacji militarnej wobec Niemiec. Zamiast poddać głębokiej ocenie podpisaną umowę, uznaliśmy, że Berlin się cofnie.
Kolejna kluczowa kwestia - czy działania te miały być koordynowane z Londynem, który też dał nam przecież gwarancje? Londyn wywiązał się zresztą z kluczowego punktu umowy i wypowiedział wojnę III Rzeszy. Ale co dalej, w jaki sposób miał dostarczyć ewentualne wsparcie dla nas? Drogą morską przez Bałtyk? Czy już wtedy należało użyć wysłanego na początku września 1939 r. do Francji Brytyjskiego Korpusu Ekspedycyjnego? Jakie cele miało atakować alianckie lotnictwo, gdyby weszło do walki? Niemieckie miasta? Czy operowałoby wraz francuskim, które miało zgodnie z porozumieniem zacząć działać „od pierwszego dnia”. Łatwo dziś pisać, że sojusznicy Polski debatowali w Abbeville i zamiast pomóc, zadecydowali, że los naszego kraju jest przesądzony. Czy jednak Francja i Anglia były wówczas w stanie rozpocząć pełnoskalowe działania na froncie zachodnim? Nie jestem historykiem wojskowości, ale doświadczenia roku 1940 i 1941 pokazują, że nie, z przyczyn zarówno wojskowych, jak i politycznych. A dorzućmy do tego brak mentalnego i propagandowego przygotowania do wojny społeczeństw obu tych krajów.
PAP: Czy Francja i Anglia ponoszą odpowiedzialność, chociażby w wymiarze moralnym, za przegraną przez Polskę wojnę obronną z 1939 r.?
Prof. Daniel Boćkowski: Moim zdaniem nie, choć bez wątpienia narażę się tu wielu historykom. Powstało wiele mitów na temat porzucenia nas, wystawienia na cel III Rzeszy, wręcz sojuszniczej zdrady. Jak już wcześniej mówiłem, w 1939 r. były dwa państwa, które nie miały żadnych obiekcji przed podpaleniem Europy – III Rzesza i Związek Sowiecki. Oba totalitarne, oba wodzowskie, oba zdecydowane na przemeblowanie Europy. Ani Wielka Brytania ani Francja, ani efemeryczna Liga Narodów nie mogły tego zmienić. Naiwnie wierzono, że nie dojdzie między nimi do sojuszu, stąd próby Londynu i Paryża rozmów z Moskwy, której warunki dla Polski były nie do zaakceptowania.
Władze w Warszawie swoje bezpieczeństwo oparły na jedynej możliwej, choć złudnej – jak dziś wiemy – perspektywie powstrzymania Hitlera groźbą nowej wojny „światowej”. Założyły, że społeczeństwo brytyjskie i francuskie, pomimo doświadczeń Wielkiej Wojny, gotowe będzie do poświęceń, zanim niemieckie bomby spadną na ich domy. Pomijam samą kwestię przygotowania naszego kraju do wojny obronnej. Odbudowująca się po 123 latach niewoli, targana problemami wewnętrznymi i kryzysem gospodarczym Polska nie zdołała się do tej konfrontacji przygotować. Nie miała żadnych szans, a jej los został przypieczętowany tajnymi układami o podziale stref wpływów pomiędzy Rosją Sowiecką a III Rzeszą.
PAP: Dzisiaj świat śledzi zmagania Ukrainy. Czy widzi pan profesor pewne analogie z sytuacją Polski we wrześniu i na początku października 1939 r.?
Prof. Daniel Boćkowski: Nie, wojny na Ukrainie nie da się porównać do sytuacji Polski w 1939 r., choć armia rosyjska pomimo dziesiątków lat jest tak samo zaniedbana i nieprofesjonalna, jak oddziały Armii Czerwonej wchodzące 17 września 1939 r. na wschodnie ziemie II RP. Tożsame są niektóre narzędzia propagandowe, tożsamy cel polityczny – wyzwolenie z rąk „faszystowskiej Polski” ziem ukraińskich i zjednoczenie ich w ramach sowieckiej Ukrainy pod światłym przewodem Kremla. Siła sprawcza ONZ podobna jest do Ligi Narodów, jednak Ukraina od samego początku walczy w innej przestrzeni geopolitycznej. Europa i Stany Zjednoczone działające w ramach NATO są siłą, która skutecznie wspiera opór Kijowa. Tego nie było w 1939 r. Europa nie była gotowa na nieuniknioną konfrontację z totalitarną III Rzeszą.
Rozmawiała Anna Kruszyńska (PAP)
dsk/