"Ci, którzy nie popierają wojny, mieli siedem miesięcy na ucieczkę" - powiedziała dziennikowi "Berliner Zeitung" rzeczniczka stowarzyszenia Vitsche Ukrainka Krista-Marija Laebe. Stowarzyszenie, złożone z młodych Ukraińców, od 30 stycznia organizuje w Niemczech proukraińskie protesty. "Wśród tych ludzi jest z pewnością wielu, którzy do tej pory nawet aktywnie wspierali wojnę, a teraz zmieniają kurs z własnego interesu" - mówi Laebe. Rosjanie, którzy teraz uciekają, należą co najmniej do klasy średniej. A klasa średnia w Rosji ma swoje przywileje nie bez powodu.
Droga przez granicę wymaga pieniędzy. "W Rosji mogą zarabiać tylko ci, którzy popierają kurs Kremla lub są całkowicie apolityczni" - mówi Laebe. Chodzi o ludzi, którzy mieszkają w Moskwie czy Petersburgu i mają wpływy - bo przez długi czas aktywnie wspierali rząd lub milczeli.
W praktyce pojawia się również pytanie, gdzie Rosjanie powinni przebywać do czasu zakończenia rozpatrywania ich wniosków o nadanie statusu uchodźcy. Kobiety boją się ponownej traumy lub ponownego ataku. Nie ma jednak pewności, że rosyjscy mężczyźni będą mieszkać w kwaterze z ukraińskimi kobietami - zaznacza "Berliner Zeitung". Obywatele rosyjscy są uznawani za osoby ubiegające się o azyl - dlatego odpowiada za nich odpowiedni urząd w Reinickendorfie. Ci, którzy pochodzą z Ukrainy, są uznawani za uchodźców wojennych. Za te osoby odpowiada centrum przyjęć w Tegel. Jednak do tej pory zabezpieczono tylko różne miejsca rejestracji. Niekoniecznie oznacza to, że zakwaterowanie będzie później oddzielne.
"Kobiety, których córki lub siostry zostały zgwałcone przez rosyjskich mężczyzn w Buczy czy Mariupolu lub które same doświadczyły takiej przemocy, szukają tu ochrony" - powiedziała gazecie ukraińska filozofka Kateryna Demerza. W marcu uciekła z Kijowa i od tego czasu mieszka w Niemczech. W obecnej dyskusji myśli o kobietach, które uciekły z okupowanych miast i doświadczyły więcej cierpienia niż ona. "Samo usłyszenie języka rosyjskiego musi być dla tych kobiet niesamowicie bolesne".
Reżyserka teatralna i aktywistka Ewa Jakubowska mówi gazecie: "To są po prostu kobiety i dzieci w tych schroniskach, bardzo wrażliwe grupy. Mężczyźni, którzy przyjeżdżają teraz z Rosji, są wściekli. Nikt nie chce uciekać. Mogę sobie wyobrazić, że pozwolą kobietom to odczuć".
Jakubowska opowiada "Berliner Zeitung", że po demonstracji 7 maja proreżimowi Rosjanie przyszli do jej domu o 2.00 w nocy. "Chcieli mi pokazać: wiemy, gdzie mieszkasz". Obelgi i wrogość wobec ukraińskich kobiet na demonstracjach czy w metrze to gorzka rzeczywistość w Berlinie - podkreśla.
Z Berlina Berenika Lemańczyk
mar/