Dotknięte zostały m.in. strony internetowe lotnisk Hartsfield-Jackson Atlanta International, Chicago's O'Hare International i Los Angeles International. Mieszczą się one wśród 10 portów lotniczych o największym ruchu na świecie.
Według władz systemy, które stały się celem ataku, nie obsługują kontroli ruchu lotniczego, wewnętrznej komunikacji, koordynacji linii lotniczych ani bezpieczeństwa transportu. Wystąpiły natomiast niewielkie zakłócenia tzw. denial-of-service, uniemożliwiające dostęp do strony internetowej poprzez przeciążenie serwerów.
Jak podała we wtorek ABC, powołując się na administrację w Waszyngtonie, za wcześnie jeszcze, by stwierdzić, czy Kreml stał za cyberatakami na lotniska.
"Po prostu nie wiemy z pewnością, kto za tym stoi, jaka była motywacja, na jakim poziomie – jeśli w ogóle – byli tego świadomi urzędnicy Kremla. Po prostu nie wiemy" – oświadczył we wtorek rzecznik Krajowej Rady Bezpieczeństwa Białego Domu John Kirby w rozmowie z ABC News w programie "Good Morning America".
Podkreślił on, że nie ucierpiały żadne operacje lotnicze. Nie było też zagrożenia bezpieczeństwa.
"Będziemy to badać, będziemy próbować dotrzeć do sedna sprawy i oczywiście traktujemy sprawę odporności na ataki cybernetyczne bardzo, bardzo poważnie. Niezależnie od tego, co stało się na tych lotniskach" – dodał Kirby.
W opinii cytowanego przez ABC News Johna Hultquista, szefa analizy wywiadowczej w amerykańskiej firmie Mandiant, zajmującej się cyberbezpieczeństwem, za poniedziałkowymi atakami stoi prokremlowska grupa hakerów Killnet.
Z Nowego Jorku Andrzej Dobrowolski (PAP)
gn/