„Potrzeby są ogromne, a teraz nawet się zwielokrotniły. Dotąd prosiliśmy o pomoc w postaci artykułów spożywczych i lekarstw, lecz przed zbliżającą się zimą potrzebna jest odzież zimowa, piecyki na drewno i piecyki elektryczne. W wielu miejscach od miesięcy nie ma światła ani gazu, a ludzie muszą jakoś przeżyć” – wyjaśnia ks. Wojciech Stasiewicz, dyrektor Caritas-Spes-Charków.
Pochodzący z Lublina duchowny pracuje na Ukrainie od 15 lat. Caritas-Spes, którym kieruje, nie ogranicza się wyłącznie do Charkowa ale dociera również do innych miejscowości wschodniej Ukrainy.
„Widzimy tam ogromy dramat, cierpienie, konsekwencje działań wojennych, okupacyjnych, a przede wszystkim widzimy ludobójstwo, które się dokonało na naszej ziemi. Ta wojna jest walką z narodem ukraińskim i z historią Ukrainy. Bestialstwo, które przez te kilka miesięcy miało miejsce na okupowanych terytoriach, pozostawia w ludziach ogromną skazę” – mówi.
Ks. Stasiewicz: najbardziej boli jednak widok dzieci, takich zgarbionych, zniszczonych, smutnych
Mieszkańcy wschodniej Ukrainy, którzy przeżyli rosyjską okupację, cały czas żyją w niepewności i strachu przed powrotem obcych wojsk – relacjonuje ks. Stasiewicz.
„Najbardziej boli jednak widok dzieci, takich zgarbionych, zniszczonych, smutnych, przybierających ponury wygląd, jak ich rodzice. Brak nadziei, smutek, w oczach dzieci, ciemność. To każdego z nas boli, ale i zachęca do działania” – twierdzi.
Caritas-Spes Charków niesie pomoc wszędzie tam, gdzie jest ona potrzebna. Ksiądz Wojciech mówi, że w czasie wojny wszyscy mieszkańcy Ukrainy są jedną rodziną. „Teraz jesteśmy jedną, wielką rodziną. Jesteśmy po prostu chrześcijanami, tu nikt nie pyta nikogo o obrządek, czy ktoś jest prawosławny, katolik, protestant, nikogo to nie interesuje” – podkreśla.
Duchowny informuje, że główna część pomocy dla mieszkańców wschodniej Ukrainy nadchodzi z Polski.
„Ludzie cieszą się z pomocy, ale bardziej cieszą się, że za tą pomocą są konkretne osoby, konkretne serca. Ja nie zapomnę, jak kiedyś jedna nasza wolontariuszka powiedziała, że zaczęła uczyć się polskiego. Pytam ją: a jak się uczysz? Z opakowań produktów spożywczych, które otrzymujemy z Polski. Powiem szczerze, że było to wzruszające i mocne, ale pokazywało też pewną postawę. Ludzie tutaj powtarzają, że Polska jest ich najlepszą siostrą i ja myślę, że to jest budujące” – wskazuje.
W Charkowie, który położony jest około 40 kilometrów od granicy z Rosją, skutki działań wojennych widać w wielu miejscach. Od wrogich ostrzałów najbardziej ucierpiała dzielnica Sałtiwka w północno-wschodniej części miasta. Stoją tam zrujnowane bloki, poprzewracane samochody, widać leje po wybuchach w asfalcie.
Ks. Stasiewicz: największą biedą Charkowa jest jednak to, że ludzie nie mają pracy, wszystkie fabryki stoją
„Charków to dziś miasto na pół martwe. Jeszcze w dzień jest jakaś dynamika życia, ale po godzinie 18 panuje prawie całkowita ciemność, bo ulice są nieoświetlone. Największą biedą Charkowa jest jednak to, że ludzie nie mają pracy, wszystkie fabryki stoją. Wstydzą się prosić o pomoc, ale sytuacja jest taka, a nie inna” – tłumaczy ks. Wojciech.
Parafia katedralna w Charkowie również odczuwa te problemy. „Teraz mamy w niedzielę maksymalnie 10 procent tych osób, które przychodziły przed wojną. Wtedy na msze do katedry przychodziło systematycznie 500-600 osób, tak teraz jest ich 50-60. Ale część tych osób to wolontariusze, żołnierze, więc jest to nawet mniej. Garstka osób, która została” – ubolewa.
Duchowny podkreśla jednak, że mimo wojny i ostrzałów w Charkowie panuje wiara w zwycięstwo z rosyjskim agresorem.
„My, jako Ukraina, już zwyciężyliśmy. Patrząc na męstwo żołnierzy, na działania wolontariuszy, na ich zaangażowanie, każdy wierzy w to zwycięstwo. Jest to walka zła z dobrem. My doskonale sobie zdajemy sprawę, że Ukraina i ten naród już zwyciężyli” – powiedział PAP w Charkowie ksiądz Wojciech Stasiewicz.
Z Charkowa Jarosław Junko (PAP)
dsk/