Michał Kurtyka to były minister klimatu i środowiska (2016-21), b. prezydent COP24, czyli szczytu klimatycznego w Katowicach. Kurtyka jest doradcą międzynarodowym zaproszonym przez prezydencję indonezyjską do udziału w szczycie 20. największych gospodarek świata, który odbędzie się 15-16 listopada na Bali, oraz ekspertem B20, czyli forum zrzeszającego przedstawicieli biznesu, przygotowującego rekomendacje dla polityków spotykających się w ramach G20.
PAP: Szczyt na Bali będzie pierwszym spotkaniem przywódców 20 największych gospodarek świata od momentu agresji Rosji na Ukrainę. Czego można się na nim spodziewać?
Michał Kurtyka: Do wojny na Ukrainie należy też dodać rosnące napięcie i rywalizację między USA a Chinami. Jesteśmy w czasie, kiedy liberalny porządek świata oparty na Pax Americana, na dominacji USA nad światem, nad handlem morskim, zaczyna kruszeć i na tych pęknięciach płyt tektonicznych globalnego porządku pojawiają się aspiracje innych krajów. Niezwykle trudno obecnie przewidzieć, w którą stronę pójdą zmiany, ale wyraźnie widać, że wiele krajów definiuje swoje interesy bardzo globalnie.
PAP: Czy szczyt zatem ma szansę na wypracowania jakiś konkretnych rozwiązań, ustaleń?
M.K.: Biorąc pod uwagę, że wchodzimy w okres bardzo dużych turbulencji i zmian, a nie kreowania rozwiązań, bardzo ciężko będzie, żeby przy tej tendencji na G20 wyłoniło się rozwiązanie, po którym wszyscy odetchną z ulgą i powiedzą, że teraz wiemy jak rozwiązać problemy świata. Wręcz przeciwnie, będzie więcej rozczarowań, nawet jeśli pojawią się konstruktywne rozwiązania dotyczące np. finansów. Z powodu rosnącej rywalizacji państw nie spodziewam się przełomu po tym szczycie. Już przed szczytem oczy całego świata były skierowane na takie aspekty jak to, czy Putin, albo Zełenski się na nim pojawią bądź nie, jak jedni zareagują na drugich. Dzisiaj już wiemy, że Putina nie będzie. Natomiast, z czego powinna Polska być bardzo zadowolona, w szczycie weźmie udział prezydent Ukrainy - w formie zdalnej. Stabilizacja również gospodarcza naszego regionu ma duże znaczenie. I nie mówię tylko o Ukrainie, ale też np. Mołdawii. Więc dobrze, że jest szansa, aby ten szczyt miał mocny akcent bezpieczeństwa Europy środkowej. I nie tylko w kontekście kryzysu energetycznego, z czym boryka się większość świata w tym USA. Bardzo dużo na szczycie może się dziać w przestrzeni idei redefiniujących dotychczasowy globalny porządek, które będą formułowane przez poszczególne kraje mające coraz większe aspiracje.
PAP: Jakie wyzwania będą stać zatem przed gospodarzami?
M.K.: Wyzwaniem dla indonezyjskiej prezydencji będzie to, aby nie dać zdominować szczytu właśnie pod kątem rywalizacji. Jest to kraj, który coraz głośniej zgłasza swoje aspiracje i może się stać takim miejscem redefinicji światowego porządku, co wielu graczom może pasować. Indonezja to największa demokracja w Azji południowo-wschodniej, największa muzułmańska demokracja, ale nie kraj muzułmański. To jest też kraj, który najszybciej rozwija się w regionie. Indonezja nie jest też skonfliktowana z Chinami czy Japonią, które są w dwóch konkurencyjnych blokach. Państwo to czerpie też z przełomu technologicznego, cyfrowego, energetycznego. Tam znajdują się największe zasoby niklu na świecie, które dla nowej globalnej gospodarki energetycznej są wręcz kluczowe. Dlatego dobrze, że w tym momencie jest szansa na nawiązanie bliższej współpracy Indonezji z państwami Zachodu. Widać to już chociażby po działaniach Japonii i USA na rzecz zbliżenia.
PAP: Po agresji Rosji na Ukrainę pojawił się postulat wyrzucenia Rosji z G20 i zastąpienia ją Polską. Na ile taki scenariusz jest realny?
M.K.: Taki postulat został wysunięty przez USA i ich sojuszników. Z naszej perspektywy, świata Zachodniego, konflikt na Ukrainie jest czarno-biały, czyli dobry Zachód i zła Rosja. Musimy sobie jednak zdać sprawę, że to nie jest dominująca wizja na świecie. Dla wielu państw wojna Rosji z Ukrainą, to zastępczy konflikt pomiędzy USA a Rosją. Wiele państw afrykańskich, czy bliskowschodnich chętniej nadstawia ucha do wersji rosyjskiej niż amerykańskiej. Scenariusz, w którym Chiny, Arabia Saudyjska, czy Brazylia uznałyby, że Rosja jest niepotrzebna i na jej miejsce do G20 można wprowadzić Polskę, nie jest na razie możliwy. Polska ma aspiracje, aby wejść do międzynarodowej gry, mamy poczucie rosnącej gospodarki, ale to na razie jest za mało. Musimy mocniej wejść na scenę globalną, musimy być wystarczająco słyszalni, mieć większy wkład w światową politykę i gospodarkę. Żeby nasz głos był mocniejszy, wskazana jest także większa aktywność gospodarcza w krajach Północnej Afryki i szerzej krajów MENA. Współpraca Polski i polskich firm przy wydobyciu ze złóż Lewantu czy np. z Egiptem przy pozyskiwaniu zielonego wodoru, to jeden ze sposobów uniezależnienia się energetycznego od Rosji i wzmacniania Polski na arenie międzynarodowej. Bez obecności nie mamy szans na przekształcenie naszych aspiracji w rzeczywistą pozycję. (PAP)
autor: Michał Boroń
gn/