Decyzja, która ma zostać wydana o godz. 10.45 czasu polskiego, może mieć ogromne konsekwencje dla przyszłości Zjednoczonego Królestwa, bo wynik ewentualnego referendum byłby, jak wskazują sondaże, niezwykle trudny do przewidzenia.
Sturgeon mówi, że chciałaby osiągnąć porozumienie z rządem w Londynie podobne do tego, jakie zostało zawarte przed pierwszym referendum w 2014 r. Ówczesny premier Wielkiej Brytanii David Cameron zgodził się na przeprowadzenie plebiscytu po tym, jak opowiadająca się za niepodległością Szkocka Partia Narodowa (SNP) po raz pierwszy zdobyła bezwzględną większość w szkockim parlamencie.
W 2014 r. zwolennicy pozostania Szkocji w składzie Zjednoczonego Królestwa wygrali stosunkiem głosów 55,3:44,7 proc. Choć przed tamtym plebiscytem obie strony zgodziły się, że będzie on jedynym w tym pokoleniu, po referendum z 2016 r. w sprawie wystąpienia z Unii Europejskiej szkocki rząd zaczął argumentować, że zasadnicza zmiana okoliczności uzasadnia ponowienie głosowania na temat niepodległości - zwłaszcza że w Szkocji wyraźna większość opowiedziała się przeciw brexitowi.
Następczyni Camerona, Theresa May, odmówiła zgody na referendum, uzasadniając, że negocjacje z UE to nie czas na referendum, podobnie argumentowali też jej następcy: Boris Johnson, Liz Truss i Rishi Sunak, a zmieniał się jedynie powód - pandemia, konieczność odbudowy po pandemii, wojna na Ukrainie i kryzys gospodarczy.
Formalną podstawą do przeprowadzenia referendum z 2014 r. był art. 30 ustawy o Szkocji z 1998 r., na mocy której utworzono szkocki parlament i zdefiniowano, co jest w jego kompetencjach, a co pozostaje w gestii rządu w Londynie. Art. 30 pozwolił na jednorazowe przekazanie przez rząd w Londynie władzom w Edynburgu kompetencji do rozpisania referendum.
Sturgeon chciałaby, aby rząd w Londynie uczynił to ponownie, co zapewniłoby referendum ważność i międzynarodowe uznanie. Gdy partie proniepodległościowe - SNP i Szkoccy Zieloni - w maju tego roku zdobyły większość w szkockim parlamencie, a Boris Johnson nie zgodził się na referendum, rząd Sturgeon złożył projekt ustawy o przeprowadzeniu referendum 19 października 2023 r.
W związku z tym - i uprzedzając działanie rządu brytyjskiego, który i tak tę ustawę zakwestionowałby w sądzie - lord adwokat Szkocji, czyli najwyższa rangą urzędniczka prawna szkockiego rządu, zwróciła się do brytyjskiego Sądu Najwyższego z zapytaniem, czy wobec braku zgody rządu w Londynie na referendum władze w Edynburgu mogą rozpisać referendum "konsultacyjne".
Brytyjski rząd, przedstawiając przed Sądem Najwyższym swoje argumenty, wskazywał, że po pierwsze zostało jasno powiedziane, że kwestia ta znajduje się w kompetencjach Londynu, a po drugie szkocki parlament jeszcze nie przyjął ustawy o referendum, zatem pytanie jest czysto hipotetyczne, a jako takie powinno zostać odrzucone przez Sąd Najwyższy.
Sąd Najwyższy ma teoretycznie cztery opcje, przy czym żadna nie zakończy sprawy. Po pierwsze sąd może uznać, że władze szkockie mają prawo przeprowadzić referendum. W takim przypadku szkocki parlament z pewnością szybko przyjmie projekt ustawy o referendum, ale problemem dla szkockiego rządu będzie, że sam określa referendum jako konsultacyjne, więc aby faktycznie miało moc, będzie musiał negocjować z rządem brytyjskim warunki przeprowadzenia plebiscytu. Takie orzeczenie znacząco wzmocniłoby jednak jego pozycję negocjacyjną.
Drugą możliwością jest to, że sędziowie uznają, iż zgoda rządu w Londynie jest niezbędna do przeprowadzenia referendum. Nie zamknie to jednak tematu, bo Sturgeon już wskazywała, że uzna to za kolejny dowód na blokowanie przez Londyn prawa Szkotów do samostanowienia, i zapowiedziała, że w takim przypadku najbliższe wybory do Izby Gmin staną się w Szkocji faktycznym głosowaniem nad niepodległością.
Po trzecie, Sąd Najwyższy może odmówić zajęcia stanowiska, wskazując, że jego rolą nie jest rozstrzyganie hipotetycznych kwestii. Takie orzeczenie byłoby bardzo na rękę brytyjskiemu rządowi, bo sprawa referendum pozostałaby w zawieszeniu, a zarazem szkocki rząd nie mógłby używać argumentów o blokowaniu Szkotom prawa do samostanowienia.
Wreszcie sędziowie mogą uznać, że lord adwokat nie miała kompetencji, by składać takie zapytanie, ale zarazem mogą wydać niewiążącą opinię prawną wskazującą, jakie byłoby ich orzeczenie, gdyby lord adwokat takie kompetencje miała.
Wspólną cechą wszystkich tych opcji jest to, że niezależnie od prawnego rozstrzygnięcia w pewnym momencie rozwiązanie będą musieli znaleźć politycy, co nie będzie łatwe, biorąc pod uwagę niedające się pogodzić cele rządów w Londynie i Edynburgu. Bo nawet jeśli rząd szkocki wygra spór prawny, i tak będzie musiał wynegocjować polityczne warunki plebiscytu. A jeśli rząd brytyjski wygra, nie będzie mógł wiecznie zasłaniać się tym orzeczeniem, szczególnie jeśli poparcie dla niepodległości będzie w Szkocji rosło.
Na razie sondaże wskazują znów na utrzymującą się przewagę przeciwników secesji Szkocji. Od głosowania w 2014 r. był tylko jeden okres, w którym zwolennicy niepodległości mieli stałą i wyraźną przewagę - od początku 2020 r. do wiosny 2021 r., co było efektem brexitu, a następnie panującym przez pierwsze miesiące pandemii przekonaniem, że rząd szkocki lepiej sobie z nią radzi niż brytyjski. Jednak szybkie wprowadzenie szczepionek przeciw Covid-19, co było zasługą rządu brytyjskiego, przyczyniło się do odwrócenia nastrojów. Ten trend jeszcze wzmocniła wojna na Ukrainie, bo od czasu jej wybuchu były tylko dwa sondaże, w których wygrali zwolennicy niepodległości (pierwszy został przeprowadzony tuż przed rezygnacją Borisa Johnsona ze stanowiska premiera, drugi tuż przed odejściem Liz Truss), podczas gdy takich, gdzie wygrali zwolennicy status quo, było 16.
Rząd brytyjski ma świadomość, że gdyby zgodził się na referendum i jeszcze raz je wygrał, to faktycznie zamknęłoby temat niepodległości Szkocji na dziesięciolecia, ale różnice sondażowe są zbyt małe i zbyt wiele jest potencjalnych nieprzewidywalnych czynników, by podejmować takie ryzyko. Także rząd szkocki, choć oficjalne cały czas dąży do referendum, miałby teraz spore obawy, bo wie, że trzeciej szansy w tym pokoleniu już nie otrzyma.
Z Londynu Bartłomiej Niedziński (PAP)
kgr/