Przyjaciele wspominają Polaka, który zginął na Ukrainie. "Krzysztof był szalenie odważny, ale nie był samobójcą"

2022-12-09 06:51 aktualizacja: 2022-12-09, 12:32
Krzysztof Tyfel. Fot. PAP
Krzysztof Tyfel. Fot. PAP
33-letni Krzysztof Tyfel, pochodzący z Częstochowy ochotnik, który zginął na Ukrainie, przed wyjazdem na wojnę mówił, że musi tam być, bo ludziom dzieje się krzywda. Był idealistą, uosobieniem uczciwości, szczerości i honoru, nigdy nie odmawiał pomocy – wspominają go znajomi i przyjaciele.

Krzysztof Tyfel walczył w Legionie Międzynarodowym. Przed laty działał harcerstwie i Związku Strzeleckim. To jeden z dwóch Polaków, którzy zginęli w ostatnich dniach na froncie wojny Ukrainy z Rosją. Drugi to Janusz Szeremeta, pseudonim Kozak, pochodzący w Podkarpacia.

Robert Majer poznał przed laty Krzysztofa w hufcu ZHP w Częstochowie. Potem kontakt się urwał. Los sprawił, że gdy w marcu Tyfel jechał na Ukrainę, Majer też się tam wybierał - by pomagać w centrum humanitarnym. "Zgadaliśmy się i postanowiliśmy, że zabiorę go na granicę. Zrobiliśmy sobie coś w rodzaju życiowego update'u po okresie, w którym nie utrzymywaliśmy kontaktu. Przez granicę przeszliśmy osobno. Jeszcze na parkingu zrobiliśmy sobie ostatnie zdjęcie na tak zwany wszelki wypadek i podaliśmy sobie ręce" - opisywał.

Potem kilkakrotnie się z nim kontaktował, po raz ostatni w sierpniu. Krzysztof mówił wtedy, że jeszcze jest "na miejscu" i jak będzie zmęczony, to wróci. Wtedy był jeszcze w Równem na zachodzie Ukrainy, szkolił żołnierzy obrony terytorialnej. Dopiero później przerzucono go na front. To Majer był jednym z pierwszych Polaków, który zorientował się, że z Krzysztofem stało się coś złego – w weekend niepokojącą informację zamieścił na Facebooku jego kolega z frontu, później usunął ten wpis. Majer zaczął weryfikować informacje i wkrótce otrzymał tę tragiczną, już potwierdzoną wiadomość.

"Pytany przez Ukraińców, dlaczego tam pojechał, mówił im, że nie może patrzeć na cierpienie niewinnych ludzi"

"Krzysztof, podobnie jak cała nasza harcerska ekipa, bardzo patrzył na drugiego człowieka, głównie o to chodziło. Nie miał jakichś planów życiowych, rodzinnych, prywatnych i postanowił, że pojedzie tam, by w ten sposób pomóc" - podkreślił Majer, pytany motywy, którymi kierował się jego znajomy. "Kiedy jechaliśmy na Ukrainę i robiliśmy to ostatnie zdjęcie, nie zakładałem, że już się nie zobaczymy. Umawialiśmy się, że jak wróci, to opowie, co tam zobaczył. Wszyscy to bardzo ciężko przeżywamy, niezależnie od tego, jaki kto miał z Krzyśkiem kontakt" - podsumował Majer.

Krzysztof Słabikowski, który chodził z Krzysztofem Tyflem do Szkoły Podstawowej nr 6 i VI LO im. Jarosława Dąbrowskiego w Częstochowie, zapamiętał go jako człowieka spokojnego i sympatycznego, nieszczególnie towarzyskiego, ale zawsze pomocnego. "Kiedy czyta się teraz różne wpisy Ukraińców, widać też jak fajnie był wychowany. Pytany przez Ukraińców, dlaczego tam pojechał, mówił im, że nie może patrzeć na cierpienie niewinnych ludzi. Jestem dumny, że chłopak, z którym się tyle lat znaliśmy, wyznawał takie zasady i wartości" - powiedział Słabikowski.

Jak przekazali przedstawiciele Związku Strzeleckiego, w którym Tyfel działał od 2007 do 2010 r., 33-latek poległ bezpośrednio w walce. "Krzysztof był wspaniałym człowiekiem i bardzo życzliwym kolegą. Zapamiętamy go też jako spokojnego, znakomicie wyszkolonego strzelca. Wyjechał na Ukrainę by walczyć z rosyjskim agresorem, ponieważ miał głębokie poczucie niesprawiedliwości i czuł silną potrzebę obrony słabszych zgodnie z hasłem 'za naszą i waszą wolność'. Odznaczał się w boju wielką odwagą. Będzie go nam bardzo brakowało" - napisali przedstawiciele Związku na stronie internetowej.

"Informacja o śmierci Krzysztofa spotęgowała u nas poczucie pewnego rodzaju współczucia i w pewnym sensie odpowiedzialności za życie tego młodego człowieka" - powiedział PAP komendant główny Związku Strzeleckiego st. insp. Roman Burek. Jak zaznaczył, Krzysztof także po opuszczeniu Związku utrzymywał kontakty z członkami tej organizacji. "Był człowiekiem zdyscyplinowanym i otwartym. Prowadził życie przyzwoitego człowieka. Skończył filozofię, grał na gitarze, jeździł na motocyklu. Był też osobą szczerą, zawsze go coś intrygowało. Zdecydował o wyjeździe na Ukrainę, by walczyć o wolność, nie tylko dla Ukrainy, ale i za naszą wolność" - dodał komendant.

"Zgłaszał się do bardzo niebezpiecznych zadań, wielu jego kolegów zginęło"

Zastępca komendanta głównego Związku Strzeleckiego Adam Dłużniak, który znał Krzysztofa od kilkunastu lat, wspomina, że był on świetny w działaniach w terenie, w survivalu, zrobił też kurs spadochronowy, zajmował się wspinaczką skałkową. Niemal od razu po rosyjskiej agresji zdecydował, że musi jechać do Ukrainy - zaznaczył Dłużniak.

Choć przez pierwsze miesiące wojny zajmował się szkoleniem Ukraińców, bardzo chciał znaleźć się na pierwszej linii frontu. "Zgłaszał się do bardzo niebezpiecznych zadań, wielu jego kolegów zginęło. Był szalenie odważny, ale nie był samobójcą, realizował misję walki ze złem; chciał żyć i wrócić" - zaznaczył zastępca komendanta, który utrzymywał z Krzysztofem kontakt także wtedy, kiedy ten był już w Ukrainie.

"Był szalenie inteligentnym człowiekiem, wrażliwym. Zawsze bardzo uczciwy, życzliwy i honorowy. Kiedy na Ukrainie wybuchła wojna mówił, że musi tam pojechać, bo ludziom dzieje się krzywda. 'Czuję, że powinienem tam być' - powiedział, kiedy spytałem go, czy jest pewny tej decyzji. Jak mówił, sam nie ma rodziny i dzięki temu, że tam będzie, któryś z Ukraińców, który ma rodzinę, ma dzieci, będzie mógł zostać w domu, że może go na tej wojnie zastąpić" - opowiadał Dłużniak.(PAP)

Autor: Krzysztof Konopka

dsk/