PAP.PL: Jak trafiłeś do Azowa?
Dmytro „Orest” Kozatskyi: Pod koniec 2015 r., po wybuchu wojny w Donbasie chciałem jakoś pomóc Ukrainie, dlatego zgłosiłem się do wojskowego biura poboru. Przypadkowo przydzielono mnie do jednostki w Mariupolu, której częścią jest pułk Azow. Podpisałem kontrakt. Podobało mi się to, że zamiast zajmować się papierkową robotą, tą całą biurokracją, stawiali na prawdziwe szkolenie wojskowe. Od samego początku chciałem trafić do służby prasowej, ale wtedy wszystkie miejsca były zajęte. Więc zostałem wojskowym łącznikiem. Ale że fotografię uwielbiałem od dzieciństwa, kupiłem aparat i w wolnym czasie pomagałem służbom prasowym Azowa. W maju 2021 roku, gdy zwolniło się stanowisko komendanta służby prasowej, zaproponowano mi kierowanie nią. Nie jestem z wykształcenia dziennikarzem, ale jakimś cudem powierzono mi takie zadanie.
PAP.PL: Gdzie uczyłeś się sztuki fotografii?
Dmytro „Orest” Kozatskyi: Nie potrzebowałem specjalistycznych szkoleń. Po prostu od zawsze lubiłem robić zdjęcia. Uważam, że fotografię powinno się czuć. Podstawy teorii można nauczyć się już w praktyce. Ale jeśli nie masz smykałki do fotografii, to raczej żadne kursy nie pomogą, by zostać dobrym fotografem.
PAP.PL: W Azowstalu zajmowałeś się głównie robieniem zdjęć?
Dmytro „Orest” Kozatskyi: W zasadzie w ogóle nie poświęcałem czasu na zdjęcia. Te popularne fotografie z Azowstalu, które zyskały rozgłos, zostały wykonane w ciągu jednego dnia. Na co dzień wraz z moim zespołem pracowaliśmy np. nad informacjami prasowymi, artykułami, kręciliśmy filmy o tym, co dzieje się w mieście, dopóki było to możliwe. Chodziło nam o to, by dziennikarze dostali prawdziwe informacje z Mariupola.
Kiedy byliśmy w Azowstalu pracowałem bardziej jako pośrednik między dziennikarzami a pułkiem. Wraz z koleżanką koordynowałyśmy i rozpowszechnialiśmy najsłynniejsze medialnie – jak się okazało - wywiady z dowódcami Azowa: z szefem sztabu Tavrem, Kalyną, Gandalfem czy Redisem. Uważałem, że relacjonowanie wojennych wydarzeń było nie mniej ważne niż walka z okupantem.
PAP.PL: W Azowstalu przebywali też cywile. Miałeś z nimi kontakt?
Dmytro „Orest” Kozatskyi: Filmowaliśmy cywilów ukrywających się w schronach Azowstalu. Nagrywaliśmy z nimi wywiady. Relacjonowaliśmy ich historie. Wielu z nich stało się dla mnie bardzo bliskimi ludźmi. Naszym żołnierzom zależało, by zapewnić im bezpieczną ewakuację z zakładu. Podczas prób ewakuacji przerywaliśmy walki. Ale Rosjanie zaczynali wtedy ostrzał. Raz nawet prawie wyprowadziliśmy cywilów na powierzchnię, ale Rosjanie zaczęli zrzucać na nas bomby z dronów, więc trzeba było się wycofać.
PAP.PL: W końcu ewakuacja się udała. Zresztą została przez was nagrana. Sporo ryzykowaliście.
Dmytro „Orest” Kozatskyi: Filmowaliśmy ewakuację cywilów do momentu dotarcia na linię frontu, gdzie sto metrów od nas byli rosyjscy żołnierze. Tam spotkaliśmy pracowników Czerwonego Krzyża, którym przekazaliśmy cywilów. To były chwile pełne napięcia, kiedy widzieliśmy naszego wroga tak blisko. Ale musieliśmy to nagrać, by pokazać, że nie trzymamy na siłę cywilów w Azowstalu. Bo rosyjska propaganda przedstawiała nas, że chowamy się za cywilami. Nam chodziło o prawdę.
PAP.PL: Zostałeś okrzyknięty "Oczami Azowstalu". Pokazałeś bardzo subtelnie, jednak bez upiększeń wojenne okrucieństwo, brud, krew, zło wyrządzone przez Rosję. Ale z tych zdjęć bije też ukraińska wytrzymałość, niezwyciężoność i nadzieja. Jak się robi tak niezwykłe zdjęcia, gdy wokół jest piekło?
Dmytro „Orest” Kozatskyi: Sporo osób myśli, że to są jakieś super magiczne zdjęcia, pełne ukrytych znaczeń, do których był napisany scenariusz. Spotkałem się nawet z opinią, że były one robione w studiu fotograficznym, przy specjalnym oświetleniu. A tak naprawdę doświetlałem je latarką smartfonu. Nie sprzęt był najważniejszy, tylko ludzie. Bo gdyby nie ludzie, którzy bronili Mariupola, a potem Azowstalu, to zdjęć by nie było. To oni trzymali broń, walczyli, odnosili rany. To oni są symbolem wytrzymałości, to oni dokonali niezwykłych rzeczy. Ja tylko wykonywałem swoją pracę, by świat zobaczył prawdę o wojnie.
PAP.PL: Ale chyba wiedziałeś, że są one co najmniej dobre, skoro zaapelowałeś do internautów, by wysyłali je w twoim imieniu na różne konkursy, kiedy miałeś trafić w ręce Rosjan?
Dmytro „Orest” Kozatskyi: W dniu, kiedy dowiedzieliśmy się, że trafimy do niewoli, zamieściłem część zdjęć, które mi się najbardziej podobały, w internecie. Szczególnie te z promieniami światła. Bardzo chciałem, żeby zostało rozesłane jak najszerzej, żeby jak najwięcej ludzi dowiedziało się o zbrodniach Rosjan i odwadze ukraińskich obrońców.
PAP.PL: A jak powstał film krótkometrażowy "Ostatni dzień w Azowstalu"?
Dmytro „Orest” Kozatskyi: Wszystkim brakowało papierosów. Został mi jeden, którego specjalnie trzymałem na ostatni dzień naszej obecności w Azowstalu. W końcu nastał ten dzień. Wyszedłem na papierosa. Padał deszcz. Urzekła mnie sceneria. Zniszczona bombardowaniem fabryka. Ludzie widzieli ostrzał i bombardowanie Azowstalu z zewnątrz. Chciałem, by zobaczyli go od środka. Wziąłem telefon i zacząłem nagrywać, cały czas paląc tego ostatniego papierosa. Po każdej klatce, którą nakręciłem, gasiłem go i szukałem nowego kadru. Potem znów go odpalałem i kręciłem. To był nasz ostatni dzień w Azowstalu, jednocześnie ostatni dzień na wolności.
PAP.PL: Jak wyglądało wasze życie w Azowstalu?
Dmytro „Orest” Kozatskyi: Rzecz w tym, że ja nie walczyłem. Żołnierze piechoty codziennie mieli jakieś „przygody”. Trudno opisać słowami warunki, w jakich przebywali podczas obrony. Ciężko opisać to, co przeżywali ranni, którzy nie mieli odpowiednich warunków do leczenia. W porównaniu z nimi mój dzień był nudny, chociaż zdarzały się wyjątki, które pewnie pozostaną w pamięci do końca życia.
PAP.PL: Opowiesz?
Dmytro „Orest” Kozatskyi: Był 15 kwietnia. Ogłoszono zawieszenie broni. Pobiegłem kręcić wywiady z cywilami. Nagle w radiu usłyszałem, że znów rozpoczęły się walki. To oznaczało, że muszę szybko wrócić do swojego bunkra, zanim rozpocznie się masowy ostrzał. Ale nie zdążyłem. Schowałem się pod jakimiś blachami, ale wpadłem w paranoję, że zginę i nikt nie będzie wiedział, gdzie leżę. Wstałem i pobiegłem do najbliższego bunkra. Musiałem bardzo uważać, bo na ziemi leżało dużo amunicji, z czego połowa to niewybuchy. Dotarłem na miejsce. Tam zorganizowany był szpital. Cieszyłem się, że jestem bezpieczny i że mogę wreszcie złapać oddech. Spokój jednak nie trwał długo, bo radio podało, że w naszym kierunku leci lotnictwo strategiczne. I nagle spada na nas bomba. Zniszczyła salę operacyjną i drugą, w której leżeli ranni. Byłem w szoku i w ogromnym stresie. Wiele osób zginęło. Część umierała na moich oczach. Ja i dwie inne osoby cudem przeżyliśmy. Wyjąłem kamerę i zacząłem nagrywać. Filmowałem, jak spod gruzów wyciągano zabitych. Nagle zaczęły latać jakieś światła. Okazało, że to miny oświetlające. Poczułem się trochę jak w filmie. Bo przypomniała mi się scena z „1917”, gdzie bohater filmu biegnie przez miasto, świecą światła, a on zostaje ostrzelany. Ale w tyle głowy miałem myśl, że muszę jak najszybciej zmontować i wrzucić nagranie do sieci, by pokazać zbrodnie Rosjan, którzy celowo ostrzelali szpital.
PAP.PL: A można mówić o jakiś miłych wspomnieniach?
Dmytro „Orest” Kozatskyi: Tak. My wszyscy byliśmy jak bracia, przyjaciele. Nawet w najstraszniejszych sytuacjach zdarzają się miłe wspomnienia. To jest nasze zwycięstwo nad Rosjanami, że potrafimy cieszyć się życiem i śmiać nawet w najokropniejszych warunkach. W Azowstalu, które było środkiem piekła też czasem żartowaliśmy, cieszyliśmy się życiem.
PAP.PL: Studiowałeś w Rzeszowie informatykę. Jak wspominasz Polskę? Czy coś się zmieniło w postrzeganiu Polaków wtedy i dziś?
Dmytro „Orest” Kozatskyi: Zawsze lubiłem Polaków. To fajni ludzie, zawsze dobrze się rozumieliśmy. Polacy są mentalnie bliżsi Ukraińcom, jak Ruscy. Tutaj podobał mi się standard życia, poziom edukacji, porządek, jaki panował w tym kraju. Niestety, tego w Ukrainie wtedy nie mieliśmy. I to właśnie z tego powodu poszedłem na Euromajdan w 2013 roku. Polska i Polacy dali mi motywację, by chcieć tego samego w Ukrainie, by żyć tak samo jak Polacy. I w zasadzie to się udało. Do 24 lutego nasz poziom życia znacznie się podniósł.
PAP.PL: Jakie masz plany na przyszłość?
Dmytro „Orest” Kozatskyi: Jestem żołnierzem. Szukam miejsca, gdzie mógłbym zajmować się fotografią wojskową, jeździć na linię frontu, robić zdjęcia i dalej dokumentować rosyjskie zbrodnie wojenne na Ukraińcach. Na razie chcę zająć się wojennym fotoreportażem. Ale moją najważniejszą misją na teraz jest mówienie o jeńcach wojennych. Dziś jestem bezpieczny w Warszawie. Mogę wyjść na kawę, na spacer. Ale moi bracia nie mają takiej możliwości. Siedzą w niewoli, gdzie nie mają podstawowych warunków do życia, nie mają pilnie potrzebnej opieki medycznej. I żaden Czerwony Krzyż i ONZ nie mogą nic z tym zrobić. Dlatego zamierzam o tym ciągle przypominać i mówić w imieniu rodziców, którzy nie wiedzą, gdzie są ich dzieci, żon, które nie wiedzą, gdzie są ich mężowie. Bo rosyjska niewola to też zbrodnia.
17 grudnia w Warszawie w Kino Kultura na Krakowskim Przedmieściu 21/23 odbędzie się wydarzenie „Prawdziwe słowa. Nowa ukraińska kultura”, na którym można będzie się spotkać z Dmytrem Kozatskim na rozmowie „Wojna widziana obiektywem” o godzinie 15:00. „Prawdziwe słowa. Nowa ukraińska kultura” zorganizowane przez Nova Polshcha, Euromaidan-Warszawa і Centrum Mieroszewskiego.
Rozmawiała Iryna Hirnyk
ira/ kw/ js/