Do tragedii doszło w poniedziałek rano we wsi Siecieborzyce, w pow. żagańskim. Przed domem, w którym 31-latka mieszka z dwójką dzieci i swoimi rodzicami, ktoś zostawił pakunek. Prawdopodobnie ktoś z domowników zabrał paczkę do środka.
Do silnej eksplozji doszło w kuchni, kiedy 31-latka otwierała paczkę. Eksplozja raniła kobietę oraz jej dzieci.
Walka o życie i zdrowie ofiar
31-latka była operowana przez osiem godzin. Na skutek wybuchu straciła prawą dłoń, istnieje także obawa, że nie będzie widzieć. Ponadto doznała wielu innych obrażeń. W jej ciało wbiło się wiele metalowych odłamków, które lekarze musieli usunąć podczas operacji.
7-latka również przeszła poważną operację. Dziewczynka trafiła do szpitala z otwartymi złamaniami prawej ręki oraz wieloma ranami od odłamków. Lekarze robią wszystko, by uratować poszarpaną rękę. 3-letni chłopczyk jest po zabiegu usunięcia wielu odłamków, które poraniły mu plecy.
Ekspert Collegium Civitas ds. terroryzmu i terroru kryminalnego Andrzej Mroczek komentując to tragiczne wydarzenie w rozmowie z PAP przypomniał, by nie otwierać przesyłki, której się nie spodziewaliśmy i nie zamawialiśmy. "Jeżeli istnieje możliwość to potwierdźmy przez kogo została nadana" - zaznaczył Mroczek.
Wskazał też, że materiały wybuchowe mogą zostawiać na paczkach tłuste plamy. Takie przesyłki mogą też wydzielać ostrą woń np. acetonu czy chemikaliów, a ich ciężar jest nieadekwatny do opakowania. To powinno zwrócić uwagę odbiorcy.
Ekspert zauważył również, że ładunek, który eksplodował we wsi Siecieborzyce mógł być bombą dedykowaną. "Wiele wskazuje na to, że sprawca kierował się tym, by wyrządzić jak największą krzywdę i zabić" - ocenił Andrzej Mroczek.
Dodał, że biorąc pod uwagę okoliczności, czyli uśpioną czujność ludzi przed świętami, sprawca mógł założyć, że tego typu przesyłka nie będzie zwracała większej uwagi.
To nie pierwszy przypadek ładunków wybuchowych w paczkach
Ekspert przypomniał też, że w bomby w przesyłkach pojawiały się już w przeszłości. "W 2001 roku na warszawskim Mokotowie przy ul. Batuty wybuchła bomba w mieszkaniu. Okazało się została nadana na poczcie głównej przy ul. Świętokrzyskiej" - mówił Mroczek.
Ładunek wybuchowy zabił wtedy niespełna 50-letniego mężczyznę i ranił kolejne trzy osoby. "W środku był płaski, mały radio budzik, taki jaki można było kupić na bazarach i bateria. Po włożeniu baterii do środka nastąpił wybuch. Zamknął się obwód elektryczny. W środku był plastyczny materiał wybuchowy" - powiedział Mroczek.
Zaznaczył, że w przypadku eksplozji we wsi Siecieborzyce mogła to być typowa bomba pułapka. "Niewykluczone, że było to jakieś improwizowane urządzenie. Mechanizm był tak zaprojektowany, żeby doszło do inicjacji bomby w momencie, kiedy zostanie naruszony lub otworzony jakiś element" - stwierdził ekspert.
Podkreślił jednocześnie, że w jego opinii sam ładunek w środku nie był duży. "To nie był bardzo silny ładunek wybuchowy, ale na tyle silny, żeby zrobić krzywdę osobie, która się schyla i rozpakowuje paczkę" - powiedział Mroczek.
Wskazał jednocześnie, że z jego doświadczenia wynika iż, z reguły kto inny jest konstruktorem bomby, kto inny dostarcza taką przesyłkę, a ktoś inny jest zleceniodawcą. "Z psychologicznego punktu widzenia, bomba to jest nie kontaktowy sposób zadania komuś śmierci. Nie widzimy ofiary w momencie, kiedy dochodzi do wybuchu. Nie wykluczam tego, że z dużej odległości sprawca nawet przez lornetkę mógł obserwować, jakie są wyniki dostarczenia tej przesyłki" - powiedział ekspert. (PAP)
Autorka: Aleksandra Kuźniar
kgr/