W letnie wieczory na bulwarze nad Szprewą w tzw. dzielnicy rządowej Berlina, w cieniu budynku Reichstagu i rzut kamieniem od Urzędu Kanclerskiego często rozbrzmiewają dźwięki tanga. Ludzie spotykają się, żeby tańczyć. Tango często walczy o lepsze z hiphopowymi beatami, przy których uroki stolicy kontemplują mniej burżuazyjni mieszkańcy Berlina. Po rzece suną statki wycieczkowe z turystami, przytuleni zakochani siedzą na brzegu, a przed wznoszącym się po drugiej stronie rzeki ogromnym budynkiem Dworca Głównego (Hauptbahnhof) trwa nieustanny ruch.
Dworzec jest ważnym punktem odniesienia dla stałych mieszkańców, by nie rzec prawdziwych gospodarzy bulwaru – bezdomnych, którzy co wieczór układają się tu w śpiworach do snu, a zanim zasną, mogą sobie popatrzeć na tańczących. Spóźnieni przechodnie, przemierzający bulwar po zmroku, mijając kolejnych śpiących na betonie ludzi miewają wrażenie, że nieumyślnie wtargnęli do czyjegoś domu.
Berlin bez ludzi bezdomnych? Wyobraźnia nie sięga tak daleko. Problem dotyczy wszystkich wielkich metropolii, a liczący cztery miliony mieszkańców Berlin bez wątpienia taką metropolią jest.
Jednak dla odwiedzających stolicę Niemiec Polaków widok aż tylu ludzi w kryzysie bezdomności, żyjących w centrum miasta bywa szokujący. "Jakoś bardziej ich tu widać", stwierdzają. Wrażenie jest tym bardziej przykre, kiedy słyszą, że wielu z mijanych bezdomnych rozmawia po polsku.
"Około dwie trzecie wszystkich zagranicznych bezdomnych w Berlinie pochodzi z Europy Wschodniej. Nie ma żadnych oficjalnych danych" – czytamy na stronie obdachlosinberlin.de.
Polscy dyplomaci z Berlina mówią, że Polacy to nawet połowa wszystkich bezdomnych w mieście. Ambasada RP dostrzega ten problem, dlatego ruszyła z akcją pomocową. Statystyki z poprzednich okresów szacowały, że w Berlinie jest 5 tys. bezdomnych, "a mówi się, że Polacy stanowią połowę z nich, czyli wtedy 2,5 tysiąca. W tej chwili oficjalne statystyki mówią, że jest ok. 2-3 tys. bezdomnych w Berlinie, jeśli połowa to Polacy, to mamy ponad tysiąc" takich osób - powiedział PAP ambasador RP w Niemczech Dariusz Pawłoś. "Szczególnie zachęcamy Polaków, żeby wracali do kraju, ponieważ nie jest tak, że jadąc za granicę, rozwiążemy wszystkie własne problemy"; są środki finansowe na powroty.
Ksiądz Janusz Kuskowski z Polskiej Misji Katolickiej w Berlinie, od kilku miesięcy pracujący z bezdomnymi w punkcie pomocowy Bahnhofsmission przy dworcu Ostbahnhof podkreślił w rozmowie dla PAP: "Jestem salezjaninem, więc myślałem, że będę pracował z młodzieżą, z dziećmi, a tak jakoś Pan Bóg pokierował moim życiem, że dostrzegłem ludzi bezdomnych, którzy szukają pomocy".
"Oni żyją z dnia na dzień. Są bardzo praktyczni" - mówi ksiądz Kuskowski. I chcą rozmawiać, ale "muszą mieć zaufanie". A są nieufni. "To jeden z bezdomnych mi powiedział: nie ma przyjaźni na ulicy". Ale "jeśli znajdą kogoś kto chce ich słuchać, kto ich nie potępia, kto ich nie przekreśla, kto im nie mówi co mają robić, tylko stara się ich zrozumieć, to chcą rozmawiać". Ksiądz zauważył: "To jest moje doświadczenie z Bahnhofsmission, że kiedy przychodzę, to oni czekają. Bo jest ktoś, kto im służy". Ksiądz się zazwyczaj "kojarzy z ołtarzem, z kazaniem, a tu dostają od księdza kawę, herbatę, kanapkę i to nie jest ktoś, kto ich potępi".
Na kilka dni przed świętami Bożego Narodzenia ambasador RP w Niemczech Dariusz Pawłoś oraz konsul RP Marcin Król odwiedzili punkt pomocy Bahnhofsmission na dworcu Ostbahnhof w Berlinie, gdzie wspólnie z duszpasterzem Polskiej Misji Katolickiej ks. Przemysławem Kaweckim wręczali bezdomnym paczki świąteczne. "Przez cały rok, jako ambasada angażujemy się w takie akcje, było ich naprawdę dużo" - powiedział w rozmowie z PAP konsul Król. "Jako placówka czynimy wszystko, żeby tym ludziom w jakiś sposób pomóc. O ile chcą sobie dać pomóc, bo też różnie z tym bywa. Ale dostrzegamy problem bezdomności. W przyszłym roku zamierzamy kontynuować to, co rozpoczęliśmy w tym".
Konsul podkreślił: "Chcemy znaleźć jakieś drogi rozwiązania dla problemu bezdomności, również z władzami Berlina, z Senatem. Planujemy zorganizowanie w przyszłym roku konferencji". Marcin Król zwrócił też uwagę na pracę streetworkerów. Niedawno miał okazję jeździć rowerem po Berlinie z jednym z polskich streetworkerów. "Byłem pod wrażeniem jego pracy i w ogóle zaangażowania tych ludzi, którzy pomagają bezdomnym w Berlinie. Jest liczna grupa polskich streetworkerów, to duża wartość".
Dworce takie, jak legendarny, uwieczniony w powieści "My, dzieci z dworca Zoo", Zoologischer Garten w zachodniej części miasta, Alexanderplatz na wschodzie Berlina (oba uznane w tym roku za jedne z najgorszych w Europie, jak podawały niemieckie media), czy wspomniane wcześniej Dworzec Główny i Ostbahnhof przyciągają szczególnie wielu bezdomnych. Ale nie brak ich także w okolicach niezliczonych stacji metra (U-Bahn)czy miejskiej kolejki (S-Bahn). Przy stacji urokliwego placu Savigny w Charlottenburgu, gdzie roi się od eleganckich kafejek i restauracji obleganych przez na oko dość snobistyczną i zamożną klientelę, bezdomni zdają się "dostosowywać" do otoczenia. Jeden z leżących w śpiworze mężczyzn właśnie czyta wiadomości w swoim smartfonie. Inny zaległ przed stylową kwiaciarnią i pogrążony jest w lekturze powieści Hemanna Hesse'go. Za to pod wiaduktem przy dworcu Zoo właściwie nie sposób przejść nie natknąwszy się na gwałtowną wymianę zdań między bezdomnymi, związaną najczęściej z różnicą poglądów w sprawie własności zgromadzonych dóbr.
Nie brakuje organizacji pomocowych. Takich, jak założona w 1894 roku Bahnhofsmission z Ostbahnhof (wtedy Schlesischer Bahnhof), która jest najstarszą misją dworcową w Niemczech, liczącą 128 lat, jak powiedziały PAP panie kierujące placówką. Wtedy celem było zaoferowanie podróżującym do miasta w poszukiwaniu pracy kobietom i dziewczętom, także Polkom, ochrony przed wyzyskiem i niebezpieczeństwami. "Dziś także mamy wielu gości z Polski, przychodzą do nas na śniadanie". Polacy stanowią obecnie ponad 50 procent osób, które korzystają z pomocy. Problem stanowi bariera językowa, która utrudnia doradzanie i pomoc. "Dlatego zawsze się cieszymy, kiedy mamy współpracowników, którzy mówią także po polsku".
Zatrudnieni w Bahnhofsmission pracownicy i wolontariusze świadczą pomoc przez 365 dni w roku wydając bezdomnym m.in. ponad 90 tys. posiłków.
Spotkany na Dworcu Głównym w Berlinie pan Wojtek, kiedyś mieszkaniec Koszalina, mówi, że jest w Berlinie "przejazdem". Od czterech lat. Bezdomny. "Zbieram na bilet do Stanów, tam człowiek ma większe możliwości". Ze zwrotu znalezionych butelek jakoś da się przeżyć z dnia na dzień, ale bilet lotniczy pozostaje póki co poza zasięgiem. Pana Wojtka i jego kolegów można spotkać w czynnym nawet w niedzielę sklepie spożywczym na dworcu. Starają się być dżentelmeńscy, przepuszczają kobiety w drzwiach ze słowami "madamy przodem silwuple". Pan Wojtek do Polski wracać nie zamierza. Ani zostać w Berlinie. Zdecydowanie wybiera USA. "Kiedyś w końcu się uda".
Z Berlina Berenika Lemańczyk (PAP)
gn/