Film nawiązuje do legendarnego polskiego serialu "Czarne chmury". Jego twórcy mają nadzieję, że produkcja po latach zapełni lukę i zapoczątkuje trend kręcenia filmów historycznych w Polsce. Jego pomysłodawcy przypomnieli, że takie dzieła jak "Ogniem i mieczem" czy "Potop" nakręcono lata temu.
Jacek Komuda (pisarz, producent) dla PAP.PL: Od lat słyszeliśmy, że wyprodukowanie w Polsce serialu historycznego jest niemożliwe. Nie da się, nie można tego zrobić, a przede wszystkim – wymaga nie wiadomo jak gigantycznego budżetu i ogólnie – nie znajdzie widzów, bo ci wolą ogłupiające telenowele. I zaczęliśmy produkcję na przekór wszystkim! W dwa dni po internetowej premierze zgromadziliśmy widownię sięgająca 300 tys. widzów, co pokazuje, że nie należy się bać przygodowego kina historycznego. Zwłaszcza, że nawiązujemy do tradycji dawnych polskich seriali historycznych z lat 70. i 80. jak „Czarne Chmury”, „Janosik” czy „Rycerze i rabusie”, które nawet dzisiaj mają swoich wiernych fanów nie tylko w Polsce, ale w Czechach, na Słowacji czy na Węgrzech. Odwołujemy się też do tradycji, która obecna była kiedyś w polskim kinie i serialach – „Easternu”, czyli awanturniczych opowieści rozgrywających się na wschodnich kresach Rzeczypospolitej, zarówno w XVII wieku, jak i w latach po II wojnie, jak „Wilcze Echa”.
Maciej Jurewicz (reżyser) dla PAP.PL: „Diabeł Łańcucki” to awanturniczy mini-serial rozgrywający się na początku XVII wieku. Widowiskowa, pełna intryg, pościgów i pojedynków historia przywodzi na myśl znane obrazy spod znaku „płaszcza i szpady’, westerny czy wręcz kino samurajskie.
W tej chwili prowadzimy rozmowy z kilkoma telewizjami zainteresowanymi naszą produkcją. Jednak obiecuję, nie zamierzamy odpuścić jakości serialu. On wymaga odpowiedniego nakładu środków, dbałości o detale, zdjęć plenerowych w Bieszczadach. Ten serial i film ma być wizytówką polskiej historii, unikatowej kultury Pierwszej Rzeczpospolitej i współczesnych możliwości naszej kinematografii.
Franciszek Machalica - konsultant ds. efektów komputerowych, studio Waju dla PAP.PL: Uważam, że w tej historii jest niesamowity potencjał. Mamy szansę pokazać (przy odpowiednim poziomie finansowania) wspaniały kawał obrazu. Prawdą jest, że efekty specjalne i postprodukcja w Polsce są często traktowane po macoszemu i bez zrozumienia złożoności tego zagadnienia. Biorąc udział w tej produkcji miałem przyjemność pracować z ludźmi, którzy nie tylko mieli świadomość jak istotnym elementem jest postprodukcja, ale ze zrozumieniem słuchali, co należałoby zrobić w przyszłości, żeby ten serial był wizualnym majstersztykiem na skalę światową. Dziekuję Arturowi Szatałowiczowi ze studia Waju, Maciejowi Jurewiczowi oraz Jackowi Komudzie za zrozumienie moich - nie raz pokrętnych - referencji oraz tłumaczeń. Trzymam kciuki za dalesze kroki. (PAP. PL)
gn/