Ratuje zwierzęta poszkodowane w Ukrainie. "Też są ofiarami wojny"

2023-01-02 13:49 aktualizacja: 2023-01-02, 17:44
Cały czas wszystkim powtarzam, że zwierzęta to też są ofiary wojny, też przeżywają strach, depresję i trzeba im pomagać. Ktoś ratuje życie ludzi, a ja ratuję życie zwierzaków - mówi PAP Karina Daniszewska-Sroka, która po raz kolejny wyrusza do Ukrainy po poszkodowane w wojnie zwierzęta.

PAP: Wybiera się pani znów do Ukrainy, żeby przywieźć ranne zwierzęta domowe. Który to będzie raz?

Karina Daniszewska-Sroka: Do tej pory byłam 15 razy. W sumie przywiozłam 524 zwierzęta.

PAP: Rozumiem, że tylko zwierzęta ranne w wyniku działań wojennych?

K.D.-S.: Mam taką zasadę, że przywożę tylko ranne i potrzebujące zwierzęta. W Polsce jest wystarczająco dużo bezdomnych zwierząt, by jeszcze przywozić z innych państw. Przywożę zwierzęta, konkretnie psy i koty, z terenów najbardziej zagrożonych, objętych bezpośrednimi działaniami wojennymi. Są to zwierzęta ze złamanymi kręgosłupami, niewidome, poranione.

PAP: Jak pani odnajduje te zwierzęta na terenie Ukrainy?

K.D.-S.: Jest szereg platform internetowych, na których mieszkańcy Ukrainy piszą o rannych zwierzętach oraz o tym, gdzie je można znaleźć. Generalnie wielu ludzi zwraca się o pomoc dla tych zwierząt i o to, by je przewieźć do Polski. Niestety na Ukrainie nie ma żadnej ustawy o ochronie zwierząt oraz żadnych innych podobnych regulacji, więc te zwierzęta przebywają zwykle w prywatnych schroniskach. Stamtąd je zabieram, bo tam nie mają prawie żadnej opieki weterynaryjnej.

PAP: Gdy są przywożone do Polski, gdzie trafiają?

K.D.-S.: Przywożę je do zajmujących się nimi fundacji, np. Towarzystwa Opieki nad Zwierzętami. W Polsce poddawane są leczeniu, a potem, po wyleczeniu, szuka się im domu.

PAP: Trafiają do schronisk?

K.D.-S.: Nigdy nie oddaję zwierząt do schronisk, są w domach tymczasowych u wolontariuszy. Zdarza się, że przechowuję je u siebie, bo mam warunki. Ale zwierzęta z Ukrainy zawsze w pierwszej kolejności trafiają do lecznic, bo są w takim stanie.

PAP: Jeździ pani po te zwierzęta sama?

K.D.-S.: Tak sama, busem przystosowanym do ich przywozu.

PAP: Podobno w pewnym momencie bardzo pomógł pani osobiście premier Mateusz Morawiecki?

K.D.-S.: Tak, był moment, że pan premier bardzo mi pomógł.

PAP: Czy miała pani jakieś trudne sytuacje lub przypadki, w których pani życie było zagrożone? Trafiła pani pod ostrzał?

K.D.-S.: Dwukrotnie mnie okradziono, w tym ukradziono mi kanistry paliwa w czasach, gdy był z paliwem ogromny problem. Byłam bardzo blisko ostrzału w Julianowie, blisko polskiej granicy. Wtedy przez jeden dzień potem nie słyszałam. Kiedyś, gdy przyjechałam do schroniska w Aleksandrii, całą noc był ostrzał i naloty bombowe. Dziewięć razy schodziłam do piwnicy. Nazajutrz okazało się, że jedna rakieta trafiła bardzo blisko schroniska. Kiedyś też jechałam do Dniepru, gdzie wysadzono most i musiałam dwa dni czekać, żeby odebrać zwierzęta.

PAP: Czy były jakieś problemy z kontrolą służb ukraińskich po drodze?

K.D.-S.: Tych punktów kontrolnych jest bardzo dużo. Raz czy dwa zdarzyło mi się, że była bardzo szczegółowa kontrola, łącznie z tym, że rozkręcono mi boczne drzwi. Przy okazji przecięto nożem opakowanie z karmę, czy przypadkiem nie wiozę narkotyków. To była jedna taka bardzo szczegółowa kontrola, ale na ogół jest spokojnie. Mam zresztą na wszystko listy przewozowe.

PAP: Czy jadąc tam wiezie pani jednocześnie jakąś pomoc?

K.D.-S.: Najczęściej wiozę karmę i leki dla zwierząt. Dopiero teraz będę miała też pomoc humanitarną dla ludzi.

PAP: Gdzie się pani teraz się wybiera?

K.D.-S.: Do Nikipola, ponad 1200 kilometrów od polsko-ukraińskiej granicy. Razem mam więc do pokonania ok. 5 tys. km w obie strony, uwzględniając drogę na terenie Polski. Wyjeżdżam w Nowy Rok, ale nie wiem, kiedy wrócę. To jest przecież czas wojny. Ale tam jest naprawdę tragedia z tymi zwierzętami. Zwierzęta są dla mnie apolityczne i nie mają narodowości, pomagam wszędzie tam, gdzie mogę. Cały czas wszystkim powtarzam, że zwierzęta to też są ofiary wojny, też przeżywają strach, depresję i trzeba im pomagać. Ktoś ratuje życie ludzi, a ja ratuję życie zwierzaków.

PAP: Jak pani podróże są finansowane?

K.D.-S.: One są niestety bardzo drogie. Kosztuje i sama podróż, i potem leczenie tych zwierząt. Za część rzeczy płacę sama, choć uzyskałam również pomoc od wielu prywatnych darczyńców i tylko dzięki temu mogę to wszystko realizować. Pomaga mi m.in. Towarzystwo Opieki nad Zwierzętami. Marzy mi się jednak kompleksowa, systemowa pomoc zwierzętom w Ukrainie. (PAP)

Rozmawiał Piotr Śmiłowicz

js/