W poniedziałek w Sądzie Okręgowym w Gdańsku odbyła się dwudziesta czwarta rozprawa w sprawie zabójstwa prezydenta Gdańska Pawła Adamowicza.
Była to pierwsza rozprawa w tym roku, na dwóch poprzednich, które odbyły się w połowie grudnia ubiegłego roku, zostali przesłuchani psychiatrzy i psycholodzy, którzy wydawali opinię w sprawie poczytalności Stefana W. Podczas przesłuchań biegłych została wyłączona jawność rozprawy.
W czwartek, przed rozpoczęciem przesłuchań świadków, przewodnicząca składu sędziowskiego sędzia Aleksandra Kaczmarek poinformowała, że do sądu wpłynęły dwa wnioski.
Pierwszy został sporządzony przez obrońcę Stefana W. i dotyczył ponownego przesłuchania biegłych z Krakowa, którzy wydali opinię w 2019 roku. Według tej opinii oskarżony w chwili popełnienia czynu 13 stycznia 2019 roku na scenie WOŚP był niepoczytalny.
Sąd oddalił ten wniosek. Sędzia Kaczmarek stwierdziła, że "zmierza to do przedłużenia postępowania".
Drugi wniosek, który wpłynął do sądu został sporządzony przez oskarżonego i dotyczył uchylenia tymczasowego aresztu. Sąd także tego wniosku nie uwzględnił.
Pierwszym świadkiem, który zeznawał przed sądem w czwartek była Agnieszka B., była szefowa Regionalnego Centrum Wolontariatu w Gdańsku, która organizowała finał WOŚP.
W swoich zeznaniach opisała jak przez lata przebiegała organizacja finałów WOŚP i działania wolontariuszy, którzy kwestowali na rzecz WOŚP. "Przez lata nie wydarzyło się nic, co nosiło znamiona jakiegoś niebezpieczeństwa. Niemniej, za każdym razem przykładaliśmy ogromną wagę do realizacji tego wydarzenia" - stwierdziła.
W trakcie zeznań opisała również moment wejścia na scenę Stefana W. i jej wcześniejsze spotkanie tego dnia z prezydentem Pawłem Adamowiczem.
Zeznała, że przed atakiem, stała na środku sceny wraz z dwiema córkami, a prezydent Adamowicz stał po jej lewej stronie. "W momencie kiedy było odliczanie od 10 do 1, na +jeden+ wybuchła tzw. pirotechnika sceniczna. Ona spowodowała, że osoby stojące na scenie zostały oślepione. Nic nie było widać, tylko światło przed nami" - zeznawała.
Wskazała, że po chwili zauważyła mężczyznę, który stał na jej środku z podniesionymi rękoma. "W prawym ręku miał nóż" - dodała.
Podkreśliła również, że w chwili ataki na prezydenta Adamowicza, jej pierwszym odruchem było odwrócenie się i zasłonięcie plecami swoich dzieci. "Mówiłam cicho do osób, które stały na scenie, żeby schodziły, bo jest na niej ktoś z nożem" - zeznawała.
Wskazała również, że widziała jak oskarżony Stefan W. podszedł do konferansjera Andrzeja S. i mówił do niego: "dawaj mikrofon, bo będziesz następny".
Po tym jak konferansjer oddał oskarżonemu mikrofon świadek usłyszała "manifest polityczny z ust mordercy". Po jego zakończeniu zauważyła, że Stefan W. opuścił nóż i "jakby się poddawał".
Kolejnym świadkiem, który zeznawał w poniedziałek był emerytowany lekarz Zbigniew Ś. były kierownik Kliniki Chirurgii Ogólnej, Endokrynologicznej i Transplantacyjnej Gdańskiego Uniwersytetu Medycznego. Zeznał, że w nocy po ataku na prezydenta, został wezwany do szpitala i przeprowadził operację rannemu Adamowiczowi.
"Po otwarciu brzuchu stwierdziłem dużą ilość płynów w jamie brzusznej" - zeznał. Opisał również ze szczegółami, w jaki sposób przeprowadzał swoją część operacji. Wskazywał, że równocześnie Adamowicz był operowany przez kardiochirurgów.
"Sprawca zadał ciosy bardzo precyzyjnie, godząc w lewe podżebrze nożem skierowanym ku górze. Wydaje mi się, że mógł wiedzieć, w jaki sposób i jakim ostrzem zadać śmiertelną ranę" - zeznał lekarz.
Kolejnym świadkiem był Zbigniew J., patomorfolog z Zakładu Medycyny Sądowej w Gdańsku, który przeprowadzał sekcję zwłok Pawła Adamowicza.
Sprawdzał również, na zlecenie prokuratury, czy ciosy zadane przez Stefana W. mogły być takie, jakie zostały opisane w podręczniku o użyciu broni dla jednostek specjalnych, z której przed atakiem na prezydenta Gdańska korzystał oskarżony.
"Z przebiegu kanału ran na klatce piersiowej i brzuchu wynika, że ciosy zostały zadane od przodu i dołu, pod kątem ostrym do pionu" - stwierdził patomorfolog.
Dodał, że "to nie były typowe ciosy, bo z reguły rany kłute przebiegają od przodu do tyłu" - zeznał.
Świadek nie był w stanie określić po sposobie zadania ran, czy sprawca szkolił się do ataku.
Ostatnim świadkiem na rozprawie w poniedziałek był Damian W., były policjant, który jako jeden z kilku funkcjonariuszy wiózł po zatrzymaniu Stefana W. na komisariat policji. Świadek zeznał, że oskarżony powiedział: "Celowałem prosto w serce, żeby zaj... tę świnię".
Po przesłuchaniu świadków przewodnicząca składu sędziowskiego sędzia Aleksandra Kaczmarek poinformowała, że na 13 marca br. sąd zaplanował zamknięcie przewodu sądowego oraz mowy końcowe. "Zostały wykonane już wszystkie czynności zaplanowane przez sąd" - precyzowała sędzia.
Prokurator i oskarżyciele posiłkowi nie złożyli wniosków. Obrońca Stefana W. adwokat Damian Witt poinformował, że w terminie siedmiu dni główny obrońca (adw. Marcin Kminkowski) wypowie się na piśmie odnośnie ewentualnych wniosków.
Po wyjściu z sali rozpraw oskarżyciel posiłkowy, brat zamordowanego Pawła Adamowicza, Piotr Adamowicz, powiedział dziennikarzom, że na początku rozprawy szacował, że proces może potrwać ok. 2-3 lata. "Szybko okazało się, że świadkowie się powtarzają lub ich zeznania nie wnoszą niczego nowego" - stwierdził.
Zaznaczył, że jedyną kwestią do rozstrzygnięcia była odpowiedzialność związana ze stanem zdrowia Stefana W. w chwili ataku na jego brata w trakcie finału WOŚP. "Kluczowe było przesłuchanie w połowie grudnia ubiegłego roku psychiatrów i psychologów" - podkreślił.
"Fakt morderstwa pozostaje faktem, morderca jest obecny na sali sądowej. Wszystko jest znane" - stwierdził Piotr Adamowicz.
Stefan W. jest oskarżony o dokonanie zabójstwa w zamiarze bezpośrednim w wyniku motywacji zasługującej na szczególne potępienie, a także o popełnienie przestępstwa zmuszania innej osoby do określonego zachowania. Obu przestępstw oskarżony miał dopuścić się w warunkach powrotu do przestępstwa. Oskarżonemu grozi od 12 lat do dożywotniej kary więzienia.
Opinie sporządzone przez biegłych mogą wpłynąć na wysokość kary więzienia. Sąd może zastosować jej nadzwyczajne złagodzenie. (PAP)
autor: Piotr Mirowicz
js/