Polka, która straciła nogę w Bachmucie: mieliśmy świadomość, że balansujemy na granicy życia i śmierci

2023-01-11 17:34 aktualizacja: 2023-01-12, 12:33
Bachmut, transport rannych, Fot. PAP/Eugene Titov
Bachmut, transport rannych, Fot. PAP/Eugene Titov
Mieliśmy świadomość, że balansujemy na granicy życia i śmierci - powiedziała wolontariuszka Grażyna, która straciła nogę w wybuchu pocisku wioząc pomoc humanitarną w Bachmucie na Ukrainie. Od wtorku razem z drugim rannym wolontariuszem jest na leczeniu w szpitalu klinicznym nr 4 w Lublinie.

Nauczycielka akademicka z Krakowa i wolontariuszka krakowskiego Stowarzyszenia Klika Grażyna przebywa na leczeniu w Samodzielnym Publicznym Szpitalu Klinicznym Nr 4 w Lublinie. W nagraniu przesłanym do mediów w środę powiedziała, że razem z wolontariuszem Kamilem przyjechali do położonego niedaleko linii frontu Bachmutu w piątek.

"Pojechaliśmy z pomocą humanitarną, prezentami dla dzieci, kutią" – stwierdziła wyjaśniając, że w piątek wypadały prawosławne święta.

"To był nasz czwarty wyjazd do Bachmutu, bo od jakiegoś czasu żyjemy na Ukrainie wspierając osoby z niepełnosprawnością, dzieci i seniorów" - powiedziała.

Jak podała, część pomocy rozładowali w pierwszej ogrzewalni tzw. Puncie Niezłomności w Bachmucie. Następnie udali się do drugiego punktu.

"Tyle co otworzyliśmy bagażnik od auta i zaczęliśmy się przymierzać do wypakowywania przyleciał pocisk - podobno moździerzowy - uderzył ok. 30 m od nas w blok mieszkalny, a my oberwaliśmy odłamkami" - powiedziała.

"Pamiętam każdą jedną sekundę tego, co się stało. Ogromny huk i błysk. Przewróciłam się momentalnie na ziemię. To była ogromna siła. Poczułam jak zaczyna ze mnie wypływać krew" – zrelacjonowała dodając, że w lewej nodze czuła ogromny ból, a w prawej nic. "Zastanawiałam się czy umieram" - przyznała.

Po wybuchu - wspomniała - trafiła do punktu pierwszej pomocy w Bachmucie, gdzie została opatrzona i otrzymała znieczulenie. Następnie została przewieziona do szpitala w Pawłogradzie w środkowo-wschodniej Ukrainie. Tam przeszła operację. 10 stycznia - po 18-godzinnej podróży karetką - trafiła do szpitala w Lublinie.

Opiekun osób niepełnosprawnych z Myślenic i wolontariusz stowarzyszenia Klika Kamil powiedział, że na Ukrainie był od 7 marca ub.r.

Jak zrelacjonował, zanim spadł pocisk, wszedł do samochodu, żeby podawać z niego żywność. Wtedy nastąpił wstrząs, został rzucony do przodu auta i ogłuszony. Kiedy wyszedł z pojazdu zobaczył leżące osoby i dużo krwi. Opanował się i przystąpił do udzielania Grażynie pomocy.

"Było ciężko. Nie da się tak łatwo otrzymać pomoc w Bachmucie. To jest praktycznie front. Bardzo długo leżeliśmy tam na ziemi. 10-20 minut nie dało się uzyskać pomocy" - powiedział.

Zrelacjonował, że dwa koła w ich samochodzie były zniszczone. Na szczęście – dodał – przyjechał ambulans. Po wybuchu spędził noc w Bachmucie, później dzięki pomocy jednego z wojskowych udało mu się załatwić koła do samochodu i dołączyć do Grażyny w Pawłogradzie, skąd dotarli do Lublina.

Jak przyznał, podczas wybuchu został raniony odłamkiem, który jest tak mały i wszedł tak głęboko, że razem z lekarzami postanowili go nie ruszać.

"Jestem szczęśliwy, że żyjemy" - powiedział.

Grażyna zauważyła, że to przytomność Kamila ją uratowała.

"Anestezjolog w Bachmucie obiecał mi, że za rok będę tańczyć i to jest mój plan na najbliższy czas" – przyznała. Dodała, że cały czas jest na mocnych lekach przeciwbólowych.

Podała, że pierwszy raz na Ukrainę przyjechała w lipcu 2022 r. i spędziła tam łącznie cztery miesiące. Do Bachmutu i na pierwszą linię frontu – zastrzegła - na pewno nie wróci, ale chciałaby nadal pomagać na Ukrainie.

"Dopóki tam będą najsłabsi potrzebujący, ta pomoc będzie z mojej strony zadeklarowana" – powiedział Kamil. Nawiązując do przeżyć z Bachmutu zauważył, że jadąc tam z Grażyną mieli na sobie kamizelki kuloodporne, hełmy, ale znaleźli się w złym miejscu i czasie.

"W każdej chwili możesz zniknąć, zostać ciężko ranny. Strach nie jest paraliżujący. On przypomina ci, żeby wszystko było pod kontrolą, żeby rozglądać się gdzie możesz uciec" – wyjaśnił.

Zdaniem Grażyny, wolontariusze wybierający pomoc na Ukrainie muszą mieć pełną świadomość ryzyka.

"Cały czas mieliśmy świadomość, że balansujemy na granicy życia i śmierci, że to, czy coś się wydarzy czy nie to jest loteria" – stwierdziła.

"Bachmut to jest piekło. Bardzo mnie uderzyło, że spotkaliśmy ogrom ludzi z niepełnosprawnością intelektualną. Znacznie więcej niż statystycznie być powinno" – powiedziała. Jak wyjaśniła, takie osoby często są uwięzione w domach, bez dostępu do wody, nie potrafią same sobie zorganizować ewakuacji, mało kto jest zainteresowany przyjmowaniem ich u siebie, dlatego tam zostają.

Ranni wolontariusze przebywają na Oddziale Ortopedii i Traumatologii SPSK nr 4 w Lublinie. Grażyna straciła na Ukrainie część nogi. Jak ustaliła PAP, polscy lekarze walczą o uratowanie drugiej.

Stowarzyszenie Klika z Krakowa wspiera osoby z niepełnosprawnością na Ukrainie dostarczając im żywność, pomagając w ewakuacji, odwiedzając i starając się aktywizować społeczność lokalną.(PAP)

Autor: Piotr Nowak

kw/