Na warszawskiej starówce w od wielu lat funkcjonowało siedem dorożek. "W ostatnich latach liczba ta ulegała zmniejszeniu i dziś pozostały dwie dorożki, a dwie kolejne wrócą prawdopodobnie wiosną" - zaznaczył ratusz.
W 2022 roku zakończyli działalność dwaj najstarsi dorożkarze, działający na Starym Mieście od ponad 40 lat: pan Krzysztof Szczepański i pan Zbigniew Wiśniewski. Niestety brakuje ich następców. Śródmiejski Zarząd Terenów Publicznych wyjaśnia, że coraz trudniej docierać codziennie ze stajni na obrzeżach miasta na Starówkę. I dodaje, że w ostatnich latach otrzymywał wielokrotnie uwagi od osób zatroskanych pracą koni w warunkach miejskich.
"Dziękuję panu Krzysztofowi i panu Zbigniewowi za wieloletnią pracę nie tylko w roli dorożkarzy, ale także kustoszów stołecznych tradycji. Przejazd dorożką zawsze dostarczał odwiedzającym Warszawę turystom niezapomnianych przeżyć, dzięki którym w pamięci pozostawało nasze miasto i koloryt Starego Miasta" – napisał w podziękowaniu za wieloletnią prace prezydent Warszawy Rafał Trzaskowski.
Ojciec pana Zbigniewa był przedwojennym dorożkarzem. Po wojnie pracował z koniem przy odgruzowaniu Warszawy, a potem wrócił do dorożkarstwa. Po nim fach przejął syn i w 1982 roku zarejestrował działalność "dorożka konna".
Pan Krzysztof również przejął zawód po swoim ojcu. W 1978 r., kiedy ojciec zachorował wsiadł na dorożkę i jak zobaczył zarobek po paru kursach, porzucił pracę w fabryce.
Lokale, gwiazdy i zagraniczni turyści
Lata 80. obaj wspominają jak złote lata. Dorożki czekały na klientów na rynku Starego Miasta. Wieczorem ustawiały się pod Bazyliszkiem, który był czynny do 23., a potem przenosiły się na sąsiednią pierzeję pod Krokodyla, gdzie był dancing do 3. rano. Wozili gwiazdy: pan Zbigniew pamięta Marylę Rodowicz, Krzysztofa Krawczyka, inżynierów z Jugosławii, którzy budowali nowoczesne biurowce albo dorabiających się u schyłku komuny badylarzy.
"Goście kazali wieźć się do hoteli, do innych lokali w mieście albo… do taksówki, bo samochody nie mają wjazdu na Starówkę i taksówkarze musieli czekać przy placu Zamkowym. W dzień zaś woziło się turystów, zwłaszcza zagranicznych. Dlatego w tym zawodzie nie było wakacji – bo w lecie turystów najwięcej. Nie było też sobót i niedziel, wtedy na Starówkę waliła cała Warszawa" – wspominają dorożkarze cytowani w komunikacie ratusza.
W ostatnich latach obaj widzą piętrzące się kłopoty. Pan Krzysztof trzymał konia w stajni na Tatarskiej, coraz trudniej było dojechać na Starówkę przez zakorkowane miasto. Pan Zbigniew – na swoim podwórku na Żoliborzu. I kiedy dookoła przybyło bloków i samochodów, coraz trudniej było mu wyjechać z bryczką przez ciasne osiedlowe uliczki.
"Koń to nie samochód"
"Koń to nie samochód, to obowiązek. Nawet w wolny dzień musi pan iść do niego trzy razy dziennie, nakarmić, oporządzić. No i trzeba go podkuć, co sześć tygodni" – opowiada pan Zbigniew. Jak zaznaczył ratusz, dawniej w Warszawie byli kowale, ale ostatni zwinął się z Siennej 20 lat temu. Pan Zbigniew opowiada, że musiał co sześć tygodni wsiadać w samochód, jechać 40 km za Warszawę i przywieźć kowala, żeby podkuł konia. Koszt – 500 zł za cztery podkowy plus benzyna.
Za kurs po Starówce dorożkarz bierze średnio 100 zł. Ale kiedy uwzględnić koszty utrzymania konia i składki przedsiębiorcy, to zarobki okazują się już nie takie wielkie. "Teraz ludzie się nie umieją bawić. Myśmy pracowali co najmniej do 1. w nocy, a teraz dorożki zjeżdżają o 18. Życie nocne się skończyło" – ubolewa pan Krzysztof. "My byliśmy jak ostatni Mohikanie" – podsumowuje pan Zbigniew, który sprzedał już swojego konia. Pan Krzysztof też wie, że będzie musiał to zrobić, ale na razie jeździ do niego, karmi i czyści. Nie może się z nim rozstać.
W podziękowaniu za wieloletnią pracę prezydent stolicy Rafał Trzaskowski wysłał obu najstarszym warszawskim dorożkarzom list, dyplomy pamiątkowe i drobne upominki.(PAP)
autorka: Marta Stańczyk
mar/