Prof. A. Nowak: dziś wciąż są ludzie, będący zwolennikami ugody z imperiami

2023-01-27 12:53 aktualizacja: 2023-01-27, 18:27
Prof. Andrzej Nowak. Fot. PAP/Mateusz Marek
Prof. Andrzej Nowak. Fot. PAP/Mateusz Marek
Dziś i w Warszawie, i w Wilnie i przede wszystkim w Kijowie widać jak na dłoni, że to, o co walczyli powstańcy styczniowi w 1863 roku się nie zdezaktualizowało. Trudniej więc bronić tezy, że powstania to jest jakiś śmietnik historyczny, że to coś bez znaczenia współcześnie - powiedział prof. Andrzej Nowak w rozmowie z PAP.PL.

PAP.PL: 22 stycznia minęło 160 lat od wybuchu powstania styczniowego, ale w wielu wymiarach ono zaczęło się chyba dużo wcześniej niż styczniu 1863 roku?

Prof. Andrzej Nowak: Niewątpliwie ono się zaczęło w momencie, kiedy Polacy, którzy, którzy czuli w sobie ducha obywatelskiego, uświadomili sobie, że tracą niepodległość, a stało się to 130 lat wcześniej, w roku 1733, kiedy wojska carycy Anny Iwanownej wkroczyły do Rzeczypospolitej, jeszcze formalnie przecież istniejącej na mapie, aby narzucić takiego króla, jakiego chce caryca, a nie jakiego chcą obywatele. Wtedy wybuchło pierwsze polskie powstanie w obronie niepodległości, dziś niemal całkiem zapomniane, zwane konfederacją dzikowską, trwające blisko 3 lata. Ponad 30 lat później wybuchło znacznie bardziej znane powstanie - konfederacja barska, które trwało 4,5 roku pod hasłem obrony niepodległości przed upodleniem, poniżeniem, jakie zgotowała "carska opieka". Przypomnę, że bezpośrednim powodem wybuchu powstania, zwanego konfederacją barską było porwanie z Warszawy, stolicy niepodległego formalnie państwa, senatorów Rzeczpospolitej i uprowadzenie w głąb Rosji.

Następnie rok 1794 i powstanie kościuszkowskie to był kolejny znak sprzeciwu wobec wydzieranej kawałek po kawałku już nie tylko niepodległości, ale także państwowości polskiej. Potem, kiedy Rzeczpospolita została wymazana z mapy decyzją trzech sąsiednich zaborczych mocarstw, jakaś część Polaków nie pogodziła się z tym. Część, na pewno nie większość, bo wymagało wielkiego heroizmu przeciwstawienie się mocy trzech największych imperiów kontynentalnej Europy. Już od roku 1796 czy 1797, czyli tuż po ostatecznej decyzji o likwidacji Rzeczpospolitej, tworzą się pierwsze konspiracje, pierwsze próby powstańcze, znów prawie całkowicie zapomniane. Potem oczywiście bardzo znane, wspominane do dziś powstanie listopadowe. I tak docieramy do sytuacji, kiedy nie ma Rzeczpospolitej od blisko 70 lat na mapie, Rosja zajmuje 83 procent przedrozbiorowej Rzeczpospolitej. Prusy mają 7 procent, a Austria 11 procent terytorium Rzeczypospolitej, a więc sam ten układ rozbiorowy prowokuje konfrontację Polaków, którzy marzą o niepodległości, z imperium rosyjskim.

PAP.PL: W 1856 roku Rosja przegrywa wojnę krymską. To zmusza carat do zmian…

A.N.: Rosja upokorzona tą porażką zmuszona jest podjąć reformy wewnętrzne. Najważniejszą będzie wyzwolenie chłopów. Szereg refom stał się koniecznością wobec przegranej Rosji z nowocześniejszymi państwami Zachodu i to sprawia, że słabnie brutalny ucisk Rosji na ziemiach Rzeczpospolitej wyodrębnionych w formie tzw. Królestwa Polskiego, małego kawałeczka między Wisłą i Bugiem, bo do tego ograniczyła się dumna nazwa, niemająca wiele wspólnego z niegdysiejszą historią. (...) W ramach traktatu wiedeńskiego polska ludność miała mieć zagwarantowane pewne prawa, ale Rosja jej te prawa zabrała i brutalnie tłumiła polskość, zwłaszcza po roku 1831 i stłumieniu powstania listopadowego. Nacisk osłabł w sytuacji kryzysu imperium i pojawiła się potrzeba ze strony Rosji znalezienia sposobu na uspokojenie ziem nad Wisłą.

PAP.PL: Rosji tego sposobu jednak nie udało się znaleźć, choć ukrócić polskie dążenia próbowała.

A.N.: W 1856 roku do Warszawy przybywa nowy car Aleksander II i spotyka się z reprezentacją szlachty, elit społecznych w tym małym Królestwie Polskim i oświadcza im "żadnych marzeń, Panowie". (...) To ostrzeżenie, by Polacy nie roili sobie, że w ramach pewnych ustępstw, na jakie w trudnej dla siebie sytuacji idzie reżim carski, będzie otwarta droga do rzeczywistej wolności Polaków. Na jednych ostrzeżenie zadziałało hamująco, inni natomiast będą wznawiali myśl o tym, że skoro Rosja słabnie, ma kłopoty, to trzeba to wykorzystać i próbować organizować się na nowo do walki. I to jest moment, w którym dwie ścieżki, odradzają swoje znaczenie. Jedną będzie ostatecznie reprezentował margrabia Wielopolski, wybrany przez Rosję na narzędzie polityki ugody na warunkach carskich, a z drugiej strony organizacje podziemne, które zaczną się tworzyć, by stawiać na nowo program walki o pełną niepodległość.

PAP.PL: W znacznej części sens polskich powstań i zrywów niepodległościowych jest kwestionowany. Może, gdyby powstanie styczniowe nie wybuchło, skutki dla Rzeczpospolitej byłyby lepsze? Jak pan to ocenia?

A.N.: Kluczowe zagadnienie, które dzisiaj jest może jaśniejsze niż we wcześniejszych latach, polega na tym, że powstanie styczniowe przygotowane przez lata konspiracji i manifestacji, to było powstanie w obronie Rzeczpospolitej, przeciwko rusyfikacji, która najpierw chce pochłonąć te ziemie, dziś stanowiące Ukrainę, Białoruś i Litwę, a w następnym etapie, gdyby Polacy się zgodzili na to, że ich świat kończy się na Bugu, to Rosja po chwilowym kryzysie miała zdecydowany plan - Polacy też mają być częścią "ruskiego miru", świata panslawistycznego, czyli pansłowiańskiego, podporządkowanego panowaniu, wpływom kulturowym, politycznym, ideologicznym oraz dominacji ideologicznej caratu.

PAP.PL: Fenomen powstania styczniowego tkwił także w sposobie organizacji struktur państwa podziemnego i szacunku do niego w społeczeństwie.

A.N.: Symbolem siły tego państwa było oddziaływanie zwykłych kartek papieru, na których wybita była pieczątka tego podziemnego rządu, najpierw Komitetu Centralnego Narodowego, a potem Rządu Narodowego, która jeśli docierała do ludzi, była przekazywana i traktowana jak rozkaz czy polecenie np. płacenie podatków. Nie było tam przecież nazwisk czy podpisów, bo panowały zasady konspiracji. Samo to oddziaływanie było przejawem pewnego rodzaju niepodległościowej magii, nadziei na niepodległość, bo sama ta pieczątka wystarczyła, by ludzie płacili podatki, wypełniali rozkazy - oczywiście nie wszyscy, ale dostatecznie dużo mieszkańców i Królestwa i ziem za Bugiem, litewsko-ruskich dawnej Rzeczypospolitej, żeby stworzyć rozgałęzioną siatkę konspiracji, obejmującą kilkadziesiąt tysięcy ludzi. To było pierwsze państwo podziemne stworzone przez Polskę walczącą o niepodległość.

PAP.PL: Warstwa symboliczna, o której pan mówi, i do której nawiązywano podczas powstania, nie była przypadkowa i jednoznacznie nawiązywała chociażby do ostatecznie niezrealizowanej tradycji unii hadziackiej, czyli koncepcji Rzeczypospolitej rozumianej, jako polsko-litewsko-ruskiej federacji.

A.N.: Warto przypomnieć, że wśród manifestacji patriotycznych, które miały miejsce jeszcze przed powstaniem styczniowym, jedną z największych była manifestacja w Horodle. To przecież miejsce, gdzie niegdyś zawarta została historyczna unia polsko-litewska, ta z roku 1413, mówiąca o miłości, jako podstawie wszelkiego zjednoczenia. Horodło, Krewo (bo pierwsza była Unia w Krewie w 1385 roku), a więc te miejsca, gdzie zaczynała się unia polsko-litewska, gdzie zaczynała się Rzeczpospolita wielu narodów i to, że przypomniano sobie o tym z taką intensywnością jeszcze przed powstaniem styczniowym, świadczy o niewygasłej pamięci Rzeczpospolitej. I to jest dziś z perspektywy roku 2023 być może najważniejsze dziedzictwo tego powstania, że nie możemy zapomnieć o tym, że Polska nie kończy się w znaczeniu historycznym, jako Rzeczpospolita wielu narodów na Bugu, ale że tworzy pewną wspólnotę historyczną, wspólnotę losów, wspólnotę kultury politycznej, która opiera się imperium naciskającemu, czy to ze wschodu jak Rosja, czy jej partnerom z zachodu. Przeciwko temu występują narody pod jednym, trójdzielnym sztandarem wielu narodów.

PAP.PL: W sposób szczególny ta symbolika przejawiała się w wyglądzie pieczęci powstańczego rządu, o której pan wspominał.

A.N.: Ważny jest wygląd tej pieczęci - trójdzielna tarcza herbowa, w której obok Pogoni Litewskiej i Orła Białego, zawsze tradycyjnie stanowiących symbol Rzeczpospolitej Obojga Narodów, pojawił się św. Michał Archanioł, symbol Kijowa, woj. kijowskiego i Rusi. Była to jasna deklaracja, że chodzi o rząd odradzającej się Rzeczpospolitej narodów - polskiego, białoruskiego i ruskiego i to był swego rodzaju najważniejszy program tych, którzy tworzyli podziemny rząd, program powstania styczniowego.

PAP.PL: W pewnym sensie w wymiarze symboli powstanie styczniowe łączy się ze współczesnością. Może to, co dziś obserwujemy, czego jesteśmy świadkami w wymiarze geopolitycznym i wojny na Ukrainie, rozstrzyga ten odwieczny problem - bić się czy nie bić?

A.N.: Nie, nie rozstrzyga. Daje tylko silne, jak sądzę, argumenty na rzecz tezy, że to powstanie miało swój program polityczny, swoje cele, które niewątpliwie dają się obronić z punktu widzenia naszej, współczesnej perspektywy, jako cele antyimperialnej rebelii, która ma obronić wspólnotę - w takiej, czy innej formie – niekoniecznie w formie jednego państwa. Wspólnotę czterech co najmniej narodów, to znaczy Litwy, Białorusi, Ukrainy i Polski. Oczywiście Białoruś jest państwem, w którym nie można legalnie obchodzić pamiątki powstania styczniowego, choć akurat miało ono ogromne znaczenie dla tworzenia się podstaw białoruskiej świadomości narodowej. Konstanty Kalinowski, jeden z bohaterów powstania, jest traktowany, jako jeden z ojców założycieli nowoczesnej świadomości białoruskiej, ale wolni Białorusini także potajemnie, czy ci, którzy wyemigrowali do Polski, wspominają ten właśnie rok 1863 jako ważny dla wspólnej walki o wolność. Na Litwie, Polsce i współczesnej Ukrainie, walczącej bezpośrednio z tym samym imperium wschodnim, moskiewskim, pamiątka powstania styczniowego jest bardzo żywym świadectwem wspólnoty losu i wspólnej walki tych czterech narodów przeciwko imperialnemu zagrożeniu. A więc to znaczenie jest niewątpliwie dzisiaj bardzo czytelne. Dlaczego jednak nie zamyka ono dyskusji nad sensem powstania styczniowego? Bo są wciąż ludzie i w Polsce, i na Ukrainie, (choć takich jest bardzo niewielu na Ukrainie w tej chwili), którzy uważają, że wobec siły trzeba skapitulować, że z imperium trzeba się porozumieć na takich warunkach, jakie z łaski swojej imperium narzuci słabszym. Są zwolennicy ugody z imperiami i oni będą nadal bronili tezy, że powstania przeciwko zaborcom, przeciwko imperiom, które narzucają naszym krajom, krajom Europy Środkowo-Wschodniej swoją wolę, są bez sensu, że lepiej pogodzić się z podrzędnym miejscem na mapie, że wtedy będziemy mieli święty spokój. Może z czasem zapomnimy polskiego języka, polskiej tradycji, ale to nie jest ważne – ważny jest ten święty spokój. Są tacy ludzie i oni konsekwentnie potępiają tradycje powstańcze.

PAP.PL: Jak w takim razie takim tendencjom, o których pan profesor mówi, możemy się przeciwstawiać?

A.N.: Myślę, że dzisiaj widać, że teza o zagrożeniu imperialnym nie jest tezą o charakterze historycznym, która powinna być wyrzucona na śmietnik wspomnień już nieaktualnych, ale jest tezą, która sprawdza się w rzeczywistości. Wojska imperium rosyjskiego bombardują, atakują rakietami sąsiedni kraj, który chcą ponownie włączyć w strefę swojego panowania, swojej dominacji. Odtwarza się zatem ta sytuacja, w której sens walki w obronie swojego domu staje się niezwykle czytelny.

Przypomnę, że 10 lat temu, kiedy była 150. rocznica powstania styczniowego, Sejm zdominowany przez koalicję PO i PSL, nie zgodził się na jej uroczyste obchody uważając, że Rosja Putina to jest taki kraj, jak każdy inny, że nie ma co rozgrzebywać starych wspomnień. Senat wtedy zgodził się na obchody rocznicy wybuchu powstania styczniowego, ale wedle niezwykle lekceważącej formuły, jakiej użył ówczesny marszałek Senatu - pan Borusewicz, stwierdzając, że "jakie powstanie – takie obchody" – mówiąc o tym, że nie będzie żadnych centralnych uroczystości, bo to było marne, nieudane powstanie. Taka dominowała wtedy narracja w Warszawie. Ale na Litwie w 2013 roku ogłoszono państwowe obchody 150. rocznicy powstania, bo w Wilnie lepiej niż w ówczesnych kołach rządowych w Warszawie, wiedziano, że zagrożenie imperialne ze strony Wschodu jest czytelne. Dziś i w Warszawie, i w Wilnie, i przede wszystkim w Kijowie widać jak na dłoni, że to, o co walczyli powstańcy styczniowi w 1863 roku się nie zdezaktualizowało. Trudniej więc bronić tezy, że powstania to jest jakiś śmietnik historyczny, że to coś bez znaczenia współcześnie. Powstanie to tradycja odwagi w obliczu zagrożenia.

Rozmawiała: Anna Nartowska

kw/an/mru/