W Mikołajowie, na południu Ukrainy zorganizowano punkty pomocowe, w których między innymi bezpłatnie rozdawana jest żywność dla miejscowej ludności. "Nie ma chleba i nie wiadomo kiedy będzie. Ludzie stoją w kolejce od 6 rano. Powiedzieli, że może chleb będzie o 12. Już jest 12, chleba nie ma, połowy ludzi też nie ma, porozchodzili się" - żaliła się jedna z mieszkanek rozmawiając z fotoreporterem PAP Leszkiem Szymańskim.
Jak podkreślił gubernator obwodu Mikołajowskiego Witalij Kim, do Mikołajowa powoli wracają mieszkańcy, choć - jak przyznał - sytuacja jest nadal mało stabilna.
"Miasto zaatakowano 2 razy, 8 i 31 grudnia minionego roku. Ukraińcy to jest naród twardych ludzi, którzy nie chcą mieszkać nigdzie indziej, niż u siebie w domu, dlatego masowo wracają do kraju, nawet nie patrząc na to, że sytuacja jest nadal mało stabilna" - powiedział.
29 marca ub.r. w wyniku rosyjskiego ostrzału i uderzenia rakiety w 9 piętrowy budynek, w którym mieści się obwodowa administracja państwowa i rada obwodowa Mikołajowa, zniszczona została środkowa część budynku. Zginęło wtedy 37 osób. Usuwanie gruzów i poszukiwanie ciał zmarłych trwało kilka dni. W dniu ataku Witalija Kima nie było w budynku, co uratowało mu życie.
Rozmawiając z fotoreporterem PAP Kim zaznaczył, że od 11 listopada do miasta wróciło 50 tysięcy ludzi i tyle samo do obwodu Mikołajowskiego.
"Największym problemem jest zawieszenie broni, żeby wykluczyć zagrożenie militarne i nasze zwycięstwo" - zaznaczył.
Jego zdaniem, brakuje pracy dla ludności cywilnej wracającej do miasta.
"Ludzie wracają, muszą gdzieś pracować, a u nas duży biznes albo został zniszczony, albo przeniósł się do innych miast w trakcie tych wojennych miesięcy" - powiedział.
Natalia, administratorka jednego z bloków mieszkalnych zniszczonych w wyniku rosyjskiego ostrzału, podkreśliła, że przed wojną w bloku mieszkało przed wojną około 300 - 350 osób.
"Blok mieści 119 mieszkań. Na początku wojny dużo ludzi wyjechało, ale teraz powoli wracają. Obecnie 35 - 38 mieszkań jest już zajętych, są tam też dzieci" - przyznała.
Dodała, że po wybuchu 23 października został uszkodzony system ogrzewania mieszczący się na dachu budynku.
"Będziemy też prosić władze o pomoc w podłączeniu bloku do bezpośredniego ogrzewania gazowego. Jedna firma zgodziła się na ulgowych warunkach naprawić to ogrzewanie. Cały czas dogrzewamy się elektrycznymi grzejnikami" - powiedziała.
"Mieszkają tu ludzie, którym nie brakuje odwagi. Wracają, remontują swoje mieszkania, wstawiają okna i drzwi" - podsumowała Natalia.
Autorki: Agnieszka Gorczyca, Hanna Kotomenko
kgr/