Szułdrzyński zapytany przez PAP o to, czy Polacy po okresie pandemii koronawirusa SARS-COV-2 zmienili swoje przyzwyczajenia i zaczęli częściej szczepić się np. przeciwko grypie, przyznał, że "niestety nie".
"To wymagałoby jednak pewnej skoordynowanej akcji informacyjnej, wielu działań uświadamiających, których ja specjalnie nie widzę" - wskazał.
Pytany o zagrożenie, jakie niesie za sobą grypa przypomniał, że najczęstszym powikłaniem tej choroby jest zapalenie płuc.
"Jest zapalenie płuc wywołane przez wirusa grypy, czyli tzw. grypowe zapalenie płuc, które może przebiegać bardzo ciężko. Takich przypadków mieliśmy ostatnio 2-3. Tacy pacjenci czasami lądują na oddziale intensywnej terapii. Czasami są to osoby całkiem młode, nawet mające trzydzieści kilka lat. Po drugie, grypa może się powikłać bakteryjnym zapaleniem płuc, czyli wykorzystując osłabienie organizmu, bakterie atakują i wywołują zapalenie płuc" - wyjaśnił ekspert.
Wśród innych powikłań wymienił m.in. zapalenie opon mózgowych, uszkodzenie rdzenia kręgowego, a także zapalenie mięśnia sercowego.
"To ostatnie powikłanie częściej spotyka się u młodych osób. Z zapaleniem płuc jest różnie. Oczywiście najbardziej podatne na ciężki przebieg grypy są osoby w podeszłym wieku oraz mające niedobory odporności np. pacjenci w trakcie leczenia choroby nowotworowej. Na grypę można umrzeć i się umiera. Trzeba rozgraniczyć grypę sezonową i te, mające charakter pandemiczny. Ostatni raz taką pandemię mieliśmy w 2009 oraz 2010 roku i była to grypa świńska, czyli typu A. Do tej pory odnotowujemy jej przypadki, bo ona gdzieś tam krąży i może wywoływać ciężką chorobę. Co kilkanaście lat przychodzi bardzo zjadliwa mutacja wirusa grypy" - wskazał.
Wśród przyczyn lekceważącego stosunku Polaków do szczepień przeciwko tej chorobie wskazał wszechobecne przekonanie, że "szczepienia są dla dzieci".
"Po drugie, te powikłania nie występują na tyle często, aby dla ludzi były przekonujące, że istotne ryzyko ich wystąpienia istnieje. Wszyscy znają kogoś, kto ma lub miał grypę i wnioskują, że jak taka osoba nie miała powikłań, to ich one także nie spotkają. Zagrożenie dla wielu osób nie wydaje się specjalnie realne. Trzecią rzeczą są — występują w wielu krajach — programy promocji zdrowia, obejmujące także szczepienia. U nas zaczęło się to przy okazji szczepień przeciwko koronawirusowi i mam nadzieję, że będzie kontynuowane" - powiedział Szułdrzyński.
Przypomniał, że grypa jest przecież przyczyną istotnych strat dla gospodarki.
"Absencje chorobowe, nawet nie patrząc na powikłania, są dla firm istotnym obciążeniem. Na to powinni więc naciskać także pracodawcy. W społeczeństwach skandynawskich przeciwko grypie szczepi się ponad 80 procent dorosłych osób, a u nas jest to kilka procent — od 2 do 4. To bardzo mało" - ocenił lekarz.
Przyznał, że młoda osoba, nawet zdrowa, nie może wykluczyć tego, iż to właśnie ją dosięgnie ciężki przebieg. Szczepionki nie chronią całkiem przed zapadnięciem na grypę, ale zmniejszają istotnie ryzyko ciężkiego przebiegu i powikłań.
"W ogóle w Polsce cały system ochrony zdrowia ustawiony jest na pomoc osobie już chorej. Dlatego jak jest epidemia, to dostawiamy łóżka itd. Nie ma natomiast skutecznych, zakorzenionych w świadomości obywateli działań prewencyjnych, które istotnie zmniejszałyby liczbę chorych. Do tego zdrowy tryb życia. On staje się w pewnych grupach osób coraz bardziej modny. Daleko nam jednak do świadomości społeczeństwa niektórych państw, przodujących w leczeniu przez zapobieganie chorobom" - ocenił ekspert. (PAP)
Autor: Tomasz Więcławski
kgr/