Polscy strażacy przekierowani do Besni

2023-02-07 06:37 aktualizacja: 2023-02-07, 15:53
Fot. Andrzej Bartkowiak/ TT
Fot. Andrzej Bartkowiak/ TT
Polscy strażacy w Turcji zaczną akcję ratowniczą jednak w Besni. Zatrzymali nas mieszkańcy miasta, gdy byliśmy w drodze do Adiyaman. Poprosili o pomoc. Jest tu blisko 30 zawalonych domów, szanse na odnalezienie kogoś są bardzo duże - powiedział PAP dowódca HUSAR Poland bryg. Grzegorz Borowiec. Dodał, że Polacy byli prawdopodobnie pierwszą grupą zagraniczną, która dotarła w ten rejon.

Polska wysłała w poniedziałek do dotkniętej trzęsieniem ziemi Turcji grupę poszukiwawczo-ratowniczą HUSAR Poland. Przez najbliższe dni 76 strażaków Państwowej Straży Pożarnej i osiem wyszkolonych psów będzie poszukiwać ludzi uwięzionych pod gruzami. We wtorek rano dwoma autokarami i dwoma ciężarówkami ze sprzętem ruszyli z lotniska Gaziantep do Adiyaman, gdzie mieli prowadzić akcję.

Komendant główny PSP gen. brygadier Andrzej Bartkowiak poinformował, że polscy ratownicy w czasie przejazdu decyzją tureckich władz zostali przekierowani do Besni. Miasto liczy 70 tys. mieszkańców. Znajduje się około 50 km na zachód od Adiyaman. "Ze wstępnych informacji wynika, że w regionie doszło do zawalenia wielu domów, w tym wielorodzinnych, gdzie wciąż mogą znajdować się żywi ludzie" - przekazał komendant główny.

Dowódca HUSAR Poland w rozmowie z PAP zrelacjonował, że Polacy byli prawdopodobnie pierwszą grupą zagraniczną, która dotarła w ten rejon. "Ludzie wyszli na drogę, zatrzymali nas, prosząc o pomoc" - wyjaśnił. Wśród mieszkańców, którzy wyszli do polskich ratowników, był także burmistrz miasta.

Bryg. Borowiec przekazał, że według informacji mieszkańców w mieście zupełnie zawaliło się blisko trzydzieści budynków. "Szanse na odnalezienie kogoś są bardzo duże" - ocenił.

"Skonsultowaliśmy to z gubernatorem prowincji, skonsultowaliśmy to z AFADEM, czyli agencją zarządzania kryzysowego Turcji. Pozwolili nam tutaj zostać. Zostaliśmy przekierowani decyzją gubernatora w ten rejon, a nie 50 km dalej" - zaznaczył brygadier.

Strażacy budują teraz bazę operacji i szykują się, aby wyjechać na rozpoznanie poszczególnych budynków. Po ustaleniu priorytetów ruszą do poszukiwań.

Dowódca nie określa, na jak długo grupa zostanie w Besni. "Ciężko na ten moment powiedzieć. Na razie jesteśmy tutaj, rozbijamy tutaj bazę operacji. Jeżeli będziemy tutaj sami, jako jedyna grupa, to roboty mamy na najbliższe kilka dni" - powiedział.

Misja polskiej grupy ratowniczej w Turcji 

Polska grupa ratownicza wylądowała w nocy z poniedziałku na wtorek w mieście Gaziantep. Do Adiyaman ruszyła we wtorek rano. Polacy znaleźli się najbliżej epicentrum trzęsienia ziemi. Dotarli jako trzeci w regionie Gaziantep.

Na miejsce ze strażakami polecieli też członkowie Zespołu Pomocy Humanitarno-Medycznej. Polska grupa zabrała ze sobą 20 ton sprzętu, w tym sprzęt poszukiwawczy, sprzęt do rozbudowy obozowiska i do stabilizacji konstrukcji uszkodzonych budynków.

Dowódca grupy HUSAR Poland brygadier Grzegorz Borowiec mówił PAP, że akcja polskich strażaków po trzęsieniu ziemi w Turcji będzie jedną z najtrudniejszych i potrwa około siedmiu dni. "Siedem dni to jest takie maksimum, jeżeli chodzi o działania poszukiwawczo-ratownicze. Przeżywalność po siedmiu dniach jest praktycznie bliska zeru" - informował dowódca.

Dodał, że minusowe temperatury będą utrudnieniem akcji ratunkowej."Nie ułatwi naszej pracy to, że w nocy będzie bardzo zimno. Temperatura spada tam do minus 8 stopni" - powiedział dowódca grupy poszukiwawczo-ratowniczej HUSAR Poland. "Przeżywalność osób poszkodowanych, uwięzionych pod gruzami w takiej temperaturze będzie znacznie niższa niż w przypadku, gdybyśmy mieli do czynienia z takim samym trzęsieniem ziemi w dużo cieplejszych warunkach" - wskazał.

"Obecnie największym zagrożeniem dla ratowników są wtórne wstrząsy"

Do Turcji poleciało także pięciu ratowników medycznych. Zabrano 20 ton sprzętu. Polska grupa zabrała ze sobą sprzęt poszukiwawczy, sprzęt do rozbudowy obozowiska i do stabilizacji konstrukcji uszkodzonych budynków.

Generał Bartkowiak wyjaśnił, że zanim ratownicy zaczną poszukiwania, na gruzowisku ustawiają specjalny sprzęt wyposażony w lasery. Urządzenie to „wskazuje, że budynek jest stabilny”. „Jak zaczną się wstrząsy, to od razu wiemy. Rozlega się syrena i można się szybko wycofać" – relacjonował Bartkowiak.

"Najważniejszy jest zdrowy i żywy ratownik, bo jak jego nie będzie, to nie będzie komu ratować ofiar" - wskazał.

Dodał, że "największym zagrożeniem są obecnie wstrząsy wtórne, przeszkadza nam również mróz”. 

Autorzy: Luiza Łuniewska, Agnieszka Ziemska, Rafał Białkowski (PAP)

mmi/