Kobieta, ubrana w mundur z naszywkami i wojskowe buty, „opowiadała o smrodzie w bunkrach, fetorze gnijącego mięsa i zamaskowanych strażnikach. Raz po raz robiła przerwy – można sobie tylko wyobrazić, jak bardzo ciążą jej te wspomnienia” – zauważył „Welt”.
"Nie sądziłam, że będę w stanie kogoś zabić"
Panina ponad rok temu przeprowadziła się wraz z mężem do Mariupola nad Morzem Azowskim. Obydwoje pracowali jako urzędnicy służby cywilnej w oddziałach granicznych, w pracy mieli kontrolować statki, a po służbie - chodzić na długie spacery nad morze z psami. Te plany przekreśliła inwazja rosyjska. W nocy z 23 na 24 lutego 2022 roku, kiedy uderzyły pierwsze rakiety, Alina Panina pełniła dyżur. „Myślałam, że to koniec świata. Nie sądziłam, że będę w stanie kogoś zabić, ale w pewnym momencie nie czułam już wyrzutów sumienia. Bo jeśli chcesz żyć, robisz wszystko” - powiedziała.
Jak przypomniał „Welt”, w maju 2014 roku rosyjskie próby aneksji całej wschodniej Ukrainy po zajęciu Półwyspu Krymskiego zakończyły się niepowodzeniem w Mariupolu - miasto oparło się rosyjskiej artylerii. Gigantyczne kompleksy przemysłowe tworzyły linię obrony Mariupola - sieć „fabryk wielkości miast i podziemne bunkry na osiem pięter głęboko pod ziemią, gdzie produkowano broń w czasach sowieckich”. Alina Panina walczyła wraz z mężem na terenie mariupolskiego kompleksu. 12 kwietnia miała ostatni raz kontakt z mężem, który zadzwonił informując, że muszą się poddać. W tym czasie stało się jasne, że armia rosyjska obróci Mariupol w gruzy.
Zdaniem Paniny, podczas rosyjskiego oblężenia Azowstalu zginęło co najmniej 1 000 ukraińskich żołnierzy. Sama pracowała tam jako ratownik medyczny, ale nie można było za bardzo pomagać – brakowało leków, bandaży, jedzenia. „17 maja stało się jasne, że obiecane wyzwolenie nie nadejdzie, że nie będzie transportu powietrznego. Poddaliśmy się” - powiedziała.
Sześć kobiet w celi, dwie kobiety na jedno łóżko
Jako jedna z ośmiu kobiet, które do końca przebywały na terenie Azowstalu, Panina trafiła do obozu jenieckiego w Ołeniwce na wschodniej Ukrainie. „Sześć kobiet w celi, dwie kobiety na jedno łóżko, toaleta w celi, dziesięć minut świeżego powietrza dziennie, brudna woda do picia i codziennie to samo jedzenie: kasza, ziemniaki, ryby” - podsumowała. Więźniom puszczano rosyjskie radio, które podawało, że "Ukraina już nie istnieje" oraz że "Kijów upadł". Do tego "przesłanie od strażników: nie ma miejsca, do którego można wrócić. Do tego w kółko przesłuchania, ciągłe wezwania do przejścia na rosyjską stronę” – wspomina.
Obóz był strzeżony przez Rosjan i „strażników z rosyjskiego pseudopaństwa na wschodzie Ukrainy - Donieckiej Republiki Ludowej (DNR)”. Ludzie z DNR okazywali nawet czasami „coś w rodzaju śladów współczucia”, Rosjan widzieliśmy tylko zamaskowanych – mówi kobieta.
Wybuch w Ołeniwce
29 lipca 2022 w Ołeniwce miał miejsce wybuch jednego z baraków - zginęło co najmniej 53 ukraińskich więźniów. „Moskwa przekonywała, że powodem była ukraińska rakieta, ale nie pozwoliła na dostęp międzynarodowym śledczym. Zdaniem Kijowa to Rosjanie sami wysadzili barak w powietrze. Do tego samego wniosku doszli międzynarodowi obserwatorzy” – przypomina „Welt”. „Widziałam ten budynek. Wiem jaka jest różnica między budynkiem, który został wysadzony od wewnątrz, a takim, który został trafiony rakietą” – stwierdziła Anina.
Jesienią została przewieziona do Rosji, gdzie czekało na nią „więcej przesłuchań, więcej pytań”, a warunki były „bardzo trudne” – przyznała kobieta, nie chcąc rozwijać tego tematu. 17 października więźniom dano ubrania i wsadzono do samolotu, a potem - z opaskami na oczach - załadowano do ciężarówek. Anina wróciła na Ukrainę dzięki wymianie więźniów.
Obecnie kobieta pełni służbę „na jednym z przejść granicznych do Polski”. „Ale nic już nie jest takie, jak kiedyś” - stwierdziła. O swoim mężu wie tylko tyle, że „prawdopodobnie żyje”. Próbowała wrócić na wschód, aby pomóc na froncie, ale „powiedziano jej, żeby na razie została tam, gdzie jest. A na froncie walczą mężczyźni” – podsumował „Welt”. (PAP)
mj/