„Anioły Azowa”: już dziś trzeba się zastanowić, jak pomóc w przyszłości weteranom i rodzinom poległych

2023-03-07 09:53 aktualizacja: 2023-03-07, 18:18
Kombatanci będą potrzebowali pomocy jeszcze przez długi czas, niektórzy pewnie do końca życia. Mamy grupę prawników, którzy przygotowują propozycje zmian w przepisach. Wysyłamy nasze rekomendacje do odpowiednich instytucji. Wszyscy powinniśmy już dziś się zastanowić, jak pomóc w przyszłości weteranom – powiedziała w rozmowie z PAP.PL Olena Tolkaczowa z fundacji „Anioły Azowa” działającej przy pułku "Azow" i 3 Samodzielnej Brygadzie Szturmowej Sił Zbrojnych Ukrainy, którą stworzyli weterani pułku "Azow".

PAP.PL: Nazywacie siebie "Aniołomi Azowa". I chyba nie jest to nazwa na wyrost, bo – jak można przeczytać na waszej stronie – zajmujecie się niemal wszystkim, od leczenia żołnierzy, po organizowanie wymiany więźniów, czy opieką nad rodzinami poległych. 

Olena Tolkaczow z fundacji „Anioły Azowa” działającej przy pułku "Azow": Staramy się po prostu pomagać naszym żołnierzom na wszystkich polach, gdzie ta pomoc jest potrzebna. Zaczynaliśmy w 2014 r., tuż po wybuchu wojny w Donbasie. Wtedy Ukraina nie była przygotowana na leczenie ludzi, którzy mają obrażenia wojenne, urazów po wybuchach min czy ran od trafienia odłamków. Wówczas współpracowaliśmy z różnymi szpitalami. Ale po wybuchu wojny na pełną skalę musieliśmy zorganizować szpital dla rannych żołnierzy w jakimś jednym, bezpiecznym miejscu. Mieliśmy szczęście, bo jeden z naszych aktywistów był właścicielem nowoczesnej kliniki w Iwano-Frankowsku – który w pierwszych dniach inwazji był stosunkowo bezpieczny – i zaproponował, by przekształcić ją w szpital wojskowy. 

PAP.PL: Nie było problemów ze znalezieniem lekarzy?

O. T.: Daliśmy ogłoszenie, że szukamy chirurgów i natychmiast zgłosili się lekarze z Kijowa. Pierwszymi lekarzami było małżeństwo z Buczy. Oksana - specjalistka od zszywania nerwów i mikrochirurgii kości. A to bardzo trudne zadanie, ponieważ w kościach znajduje się dużo zakończeń nerwowych i receptorów. To dzięki niej nasi pacjenci, mimo poważnych ran, wrócili do zdrowia i mogą dziś normalnie funkcjonować. Oksana wraz ze swoim mężem Stanisławem pomogli nam założyć duży szpital w Kijowie. Dziś możemy się pochwalić najlepszymi chirurgami, którzy pracują za darmo.

PAP.PL: Macie też szpitale mniej oficjalne, o których za wiele nie mówicie.

O. T.: Tam umieszczamy naszych chłopaków, którzy muszą być pod intensywną opieką. Chronimy ich przed działaniami Rosjan, ale również np. przed dziennikarzami czy rodzinami żołnierzy.

PAP.PL: Dlaczego przed rodzinami?

O. T.: Zdarzają się sytuacje, że rodzina nie ma informacji, co dzieje się z ich synem, mężem. Nie wiedzą, czy zginął, bo nie znaleziono ciała. Mają nadzieję, że ich bliski przebywa np. w niewoli. I próbują za wszelką cenę dotrzeć do chłopaków, którzy byli w niewoli i mogą mieć jakieś informacje o ich bliskim. A prawda może być taka, że chłopak zginął, rozerwała go mina, czy zdarzył się jakiś inny koszmar. Żołnierz, który to widział niekoniecznie może chcieć opowiadać o takich szczegółach rodzinie poległego. Jeśli rodzice usłyszą, że po ich dziecku zostały tylko kawałki mięsa, nikt nie poczuje się lepiej. 

PAP.PL: Leczycie zarówno żołnierzy, którzy zostali ranni na froncie, jak też tych, co wrócili z rosyjskiej niewoli. W jakiej zazwyczaj są kondycji psychicznej?

O. T.: Chłopcy, którzy trafili do nas z pola walki, którzy nie byli w niewoli, są emocjonalnie i psychicznie dużo bardziej stabilni niż ci, którzy wrócili z niewoli. Bo żołnierze zanim trafili do niewoli, byli już maksymalnie wyczerpani. Siedząc np. przez dwa miesiące w ostrzeliwanym i bombardowanym Azowstalu żyli w niewyobrażalnym stresie. Do tego dochodzą choroby, brak jedzenia. Gdy opuszczali Azowstal, byli już bardzo chudzi, a po niewoli ich stan był jeszcze gorszy, bo byli skrajnie niedożywieni. Byłam podczas wymiany jeńców we wrześniu. Kiedy nasi żołnierze wysiadali z autobusu, nie rozpoznałam ani jednego z nich, choć znam ich wszystkich. Tak bardzo się zmienili. I nie chodzi tylko o to, że schudli. Oni stali się starsi o piętnaście lat. Co najmniej. Bolało mnie całe ciało, kiedy na nich patrzyłam.

PAP.PL: Jak się pomaga ludziom z taką traumą?

O. T.: Pierwszym zadaniem było ich ustabilizowanie emocjonalnie i psychicznie. Bywa, że żołnierze nie chcą zwracać się o pomoc do psychologa. Ale nauczyliśmy się pracować z takimi przypadkami. Wtedy musimy ich do tego przekonać. Nie ma sensu robić niczego na siłę. Ale są też żołnierze, którzy sami proszą o terapię, bo czują, że coś jest z nimi nie tak. Stosowane współcześnie leki psychiatryczne pozwalają osobie nawet z ciężkimi zaburzeniami psychicznymi żyć normalnie.  Z kolei przy skrajnym wyczerpaniu organizmu, przez pierwsze dni, tygodniami trzeba chłopaków dobrze karmić. Zdarza się, że żołnierz ma wskazania do interwencji medycznej, a nie może być natychmiast operowany, najpierw musi nabrać masy, a dopiero potem poddać się operacji. 

PAP.PL: Co się później dzieje z żołnierzami, którymi się opiekujecie?

O. T.: Nasza praca nie kończy się na kwestiach medycznych. Bo to jest cała droga powrotu do normalności. Nasi wolontariusze zajmują się też takimi sprawami, jak kontakty z ich rodziną, pomocą w wynajęciu mieszkań, bo przecież wielu naszych bojowników pochodzi z Mariupola lub regionów okupowanych, więc musimy też zadbać o ich rodziny. Zapewniamy również pomoc finansową. W naszych szeregach jest matka poległego żołnierza, która całe życie pracowała jako agentka nieruchomości w Kijowie. Ma dużą bazę mieszkań w całej Ukrainie, więc zatrudniliśmy ją i teraz szuka mieszkania dla naszych żołnierzy.  Zatrudniamy krewnych zabitych żołnierzy, rannych i tych, którzy są w niewoli. Wspieramy chłopaków, jak tylko możemy. Bo jeśli oni wybrali drogę, by walczyć za naszą wolność, nie mają możliwości, by w tym czasie utrzymywać swoją rodzinę, robimy to my. Na tym polega nasza ukraińska jedność. Na tym polega przyzwoitość.

PAP.PL: Wielu młodych chłopaków traci na wojnie rękę, nogę. Jaka czeka ich przyszłość?

O. T.: Znajdujemy im pracę, kupujemy samochody. Niby proza życia, ale jak ważna. Zwłaszcza osoby po amputacji potrzebują samochodu, by jakoś poruszać się po mieście i nie być wciąż od kogoś uzależnionym. Mamy wielu młodych żołnierzy po amputacjach. Nie chcą czuć się bezradni. Gdy dostają samochód, zaczynają udzielać się np. w wolontariacie czy w swojej jednostce. To niesamowite, że niemal każdy z nich nie chce rezygnować z dalszej walki, chce wrócić do służby. 

PAP.PL: Macie plany, co będziecie robić po wojnie?

O. T.: Ludzie się martwią, że po zakończeniu wojny będzie dużo weteranów i bardzo trudno będzie im się socjalizować. Status weterana dobrze realizowany jest w USA. Taka osoba traktowana jest tam z należnym szacunkiem i jest chroniona społecznie. Będziemy pracować nad tym, by Ukraina poszła w tym kierunku. Chłopcy, którymi się w tej chwili opiekujemy, będą potrzebowali pomocy jeszcze przez długi czas, niektórzy pewnie do końca życia. Mamy grupę prawników, którzy przygotowują propozycje zmian w przepisach. Wysyłamy nasze rekomendacje do odpowiednich instytucji. Wszyscy powinniśmy już dziś się zastanowić, jak pomóc w przyszłości weteranom i rodzinom poległych.

Rozmawiała Iryna Hirnyk 

ira/ kw/