SB prowadziła bezpardonową walkę z Kościołem. "Gdyby miała wiarygodne, kompromitujące materiały, na pewno by je wykorzystała"

2023-03-09 14:23 aktualizacja: 2023-03-09, 17:52
Jedno z pomieszczeń Archiwum Instytutu Pamięci Narodowej w Warszawie, fot. PAP/Jacek Turczyk
Jedno z pomieszczeń Archiwum Instytutu Pamięci Narodowej w Warszawie, fot. PAP/Jacek Turczyk
Gdyby bezpieka miała informacje, które uznawałaby za wiarygodne, pozwalające skompromitować duchownego, to raczej by je w taki, czy inny sposób wykorzystała. Zwłaszcza jeśli dotyczyłyby hierarchii kościelnej, wobec której prowadziła bezpardonowe działania - powiedział PAP historyk dr hab. Filip Musiał.

Polska Agencja Prasowa: W jaki sposób służba bezpieczeństwa PRL (UB/SB) inwigilował Kościół katolicki w Polsce w latach 1945-89? Jak działał mechanizm tych działań?

Historyk i dyrektor Muzeum Żołnierzy Wyklętych i Więźniów Politycznych PRL, dr hab. Filip Musiał: By zrozumieć istotę sprawy, powinniśmy spojrzeć na problem relacji bezpieki z Kościołem od 1944 r. - od momentu, gdy garstka komunistów z woli Stalina przejęła władzę w Polsce. Ten okres historycy nazywają "okresem wzajemnego mijania się państwa i Kościoła". Komuniści nie prowadzili jeszcze wtedy otwartej wojny z Kościołem. Jeśli w latach 40. represjonowano księży, to zwykle dlatego, że byli działaczami niepodległościowego podziemia, kapelanami oddziałów lub w inny sposób wspierali konspirację czy jawną opozycję. Komuniści stosowali wówczas "taktykę salami" - stopniowej, wieloetapowej likwidacji przeciwników, po plasterku. Głównym ich celem była likwidacja struktur pozostałych po Polskim Państwie Podziemnym i to był początkowo priorytet dla władz. Dopiero po 1947 r. - sfałszowaniu wyborów i rozbiciu głównych sił niepodległościowego podziemia, zmieniła się strategia walki z państwa z Kościołem - jedynym wówczas instytucjonalnym ośrodkiem, który komuniści uznawali za przeciwnika. Dla komunistów potencjalnym zagrożeniem była właściwie każda osoba duchowna. Rozpoczęto inwigilację poszczególnych duchownych, którzy zdaniem bezpieki stwarzali zagrożenie dla ustroju - przede wszystkim byli to hierarchowie oraz ci, którzy mogli spełniać rolę przywódców, zdolnych zdaniem komunistów np. do podburzenia tłumów przeciw ustrojowi.

Prowadzono także systemową inwigilację kościelnych instytucji np. poszczególnych kurii. Aktywność bezpieki koordynowano z działaniami administracyjnymi, ograniczającymi majątek kościelny, likwidującymi szkoły kościelne i organizacje charytatywne. Kolejny etap to 1956 r. Na krótko polityka państwa wobec Kościoła stała się nieco bardziej liberalna, ale już od początku lat 60. I sekretarz KC PZPR Władysław Gomułka zdał sobie sprawę, że znaczenie Kościoła wzrosło, więc zaostrzono kurs. W latach 60. w strukturach SB MSW komuniści wyodrębnili IV Departament. Jego głównym zadaniem było zwalczanie kościołów i związków wyznaniowych w PRL.

Każda osoba duchowna lub zakonna była w zakresie zainteresowania SB. W szczególnym stopniu dotyczyło to hierarchów. Prowadzono wtedy sprawy operacyjne – różnych kategorii - wobec poszczególnych duchownych, każdej parafii, a także sprawy dotyczące poszczególnych kurii biskupich i organizacji kościelnych. Kościół był intensywnie monitorowany. Od 1962 r. każdy duchowny miał założoną teczkę ewidencji operacyjnej księdza (TEOK), jednak SB nie miała możliwości kadrowych, by każdego duchownego gruntownie rozpracowywać. TEOK były raczej formą inwigilacji o charakterze profilaktycznym. Mimo to powstawała baza informacji, która pozwalała prowadzić działania operacyjne wobec duchownych.

PAP: Jakie metody stosowała bezpieka wobec duchownych?

Filip Musiał: Jeśli mówimy o kwestii werbunku, to przed 1956 r. szantaż był podstawową metodą działania bezpieki wobec duchownych. Po 56 r. stosowano go już rzadziej. Częściej SB posługiwało się swoistą wymianą barterową - metodą wciągania do współpracy w zamian za doraźne korzyści, np. wydanie paszportu na wyjazd na studia do Watykanu, czy przydział miedzianej blachy na dach remontowanego kościoła. Jeśli dany duchowny prowadził działania niezgodne z prawem lub kompromitujące go moralnie w jego własnym otoczeniu, to bezpieka, choć posiadała takie informacje, często prowadziła rozmowy w ten sposób, by nie uciekać się do twardego szantażu, lecz indagowany przez SB duchowny zwykle wiedział, że "bezpieka wie" i tę wiedzę może w pewnym momencie wykorzystać. Zdaniem bezpieki, to bardzo "zmiękczało" rozmówcę. W Departamencie IV MSW zwracano uwagę, by podpisanie zobowiązania o współpracy nie zniechęciło duchownego do kontaktów z SB. W wielu przypadkach SB prowadziła działania profilaktyczne, by neutralizować duchownych poprzez łagodzenie ich stosunku do ustroju i komunistycznej władzy. W latach 70. i 80 w polityce wyznaniowej SB bardzo istotnym pojęciem była "lojalizacja wobec władz PRL", czyli prowokowanie i nakłanianie do działań, które mogły być wyrazem lojalności wobec władz. Każda osoba duchowna była poddawana jakiejś formie działań operacyjnych.

PAP: Czy bezpieka, wiedząc o nadużyciach np. natury obyczajowej osoby duchownej, mogła nie wykorzystać takiej wiedzy w działaniach operacyjnych?

Filip Musiał: Podkreślam, że dokumenty bezpieki są źródłem historycznym, które – co do zasady – jest wiarygodne, ale jak każde źródło historyczne, poddawane musi być krytyce. Słowem, jeśli dysponujemy donosem tajnego współpracownika, to nie musi to oznaczać, że wszystkie przekazane przez niego informacje są całkowicie wiarygodne. Informator mógł celowo wprowadzać bezpiekę w błąd, powtarzać plotki i powielać niesprawdzone informacje lub mylić się. Warto zawsze zwracać uwagę na relacje donosiciela do osoby, na którą donosi, jeśli np. był z nią w konflikcie personalnym, wtedy informacje zawarte w donosie nie musiały być prawdziwe i mogły stanowić np. element osobistej zemsty, po to, by zaszkodzić danej osobie. Jednocześnie powinniśmy pamiętać, że bezpieka, jak każda inna służba specjalna na świecie, weryfikowała wiarygodność każdej informacji. Stosowano tzw. krzyżowe pozyskiwanie informacji od co najmniej dwóch osobowych źródeł informacji (OZI) lub weryfikowano dane od osobowych źródeł, w oparciu o dane z techniki operacyjnej lub pochodzące z innych źródeł, które mogłyby wykluczyć możliwość pomyłki. SB przykładała dużą wagę do sprawdzania informacji, by wykluczyć grę informatora z bezpieką, a więc celowe wprowadzanie jej w błąd. Ale przecież w dokumentacji archiwalnej zachowały się i te zweryfikowane, uznane za prawdziwe informacje, i te, których potwierdzić się bezpiece nie udało.

Każdy przypadek musimy analizować oddzielnie, ale – co do zasady – możemy przyjąć, że gdyby bezpieka miała informacje, które uznawałaby za wiarygodne, pozwalające skompromitować duchownego, to raczej by je w taki, czy inny sposób wykorzystała. Zwłaszcza jeśli dotyczyłyby hierarchii kościelnej, wobec której prowadziła bezpardonowe działania. Można przyjąć, że np. informacje kompromitujące hierarchę np. natury obyczajowej mogłyby być wykorzystane przez bezpiekę np. w działaniach dezintegracyjnych, w tworzeniu plotek i pomówień, stawiających duchownego w niekorzystnym świetle.

Rozmawiał Maciej Replewicz (PAP)

js/