Julia niemal dwa lata nie widziała własnych dzieci. Po wyjściu z rosyjskiego więzienia wydostała je spod okupacji [WIDEO]

2023-03-16 07:34 aktualizacja: 2023-03-16, 14:36
Print Sc.
Print Sc.
Wtrącona do rosyjskiego więzienia w Doniecku niemal dwa lata nie widziała własnych synów. Zza krat walczyła, by nie trafili do domu dziecka, a po uwolnieniu wyciągała ich spod okupacji. Julia, matka Danyły i Marka, powoli odzyskuje rodzinę. Teraz czeka na powrót wciąż więzionego przez Rosję męża.

„Przyszli po nas w nocy. Zostaliśmy oskarżeni z mężem o szpiegostwo na rzecz Ukrainy i aresztowani przez władze tzw. Donieckiej Republiki Ludowej. Mark miał wtedy dziewięć, a Danik 17 lat. Żeby nie zabrali ich do domu dziecka, podpisałam wymuszone zeznania. Dzięki temu chłopcy mogli zamieszkać u mojej przyjaciółki” – opowiada PAP.

Kobieta trafiła do donieckiej „Izolacji”

Uprowadzona przez prorosyjskich bojowników kobieta trafiła do donieckiej „Izolacji”, przerobionej na więzienie dawnej galerii sztuki. Synowie pozostali w ich rodzinnym mieście - kontrolowanym przez Rosję Torezie. Spotkała ich w Kijowie, po dwóch miesiącach od wymiany jeńców, w której wreszcie odzyskała wolność.

„Kiedy mnie już wymieniono, nie miałam zielonego pojęcia, jak mam wyciągnąć stamtąd dzieci. Wiedziałam od adwokata, że moja sprawa w Doniecku nie jest zamknięta i jeżeli tam wrócę, znowu zostanę aresztowana” – wspomina.

Możliwości powrotu z terytoriów okupowanych nie mieli także jej synowie. Starszy w styczniu 2022 r. skończył 18 lat, a już w lutym Rosja ruszyła na Ukrainę wojskami, rozpoczynając otwarty rozdział agresji na Ukrainę. Danyło w obawie przed mobilizacją do rosyjskiej armii wyjechał do Moskwy.

„Rosjanie zaczęli brać do wojska prosto z uczelni, wzywali nawet niepełnoletnich. Rozumiałam, że jeśli biorą 17-latków, to i mego Danika też wezmą. Z przyjaciółmi, którzy nie chcieli walczyć, pojechał do Moskwy. Siedzieli tam cicho, pracowali na myjni, nigdzie się nie rejestrowali. Ukrywali się” – opowiada Julia.

„Mark w tym czasie był w Torezie. Chodził do rosyjskiej szkoły, gdzie wciskali mu, że Rosja to ogromny kraj, który przyszedł z poratunkiem i pomocą. Marik nawet trochę w to uwierzył. Uczyli go tam, że Ukraina jest zła, a Rosja dobra. Musieliśmy go potem przerabiać” – wyznaje matka.

"Przez ten czas o mało nie zwariowaliśmy"

W poszukiwaniu sposobów ściągnięcia dzieci na Ukrainę Julia zwróciła się do ministerstwa reintegracji terytoriów okupowanych. Rozpoczęły się długie negocjacje, w trakcie których Rosjanie wysuwali coraz to nowe i absurdalne wymogi.

„Najpierw mówili, że o ile nie znajduję się na terytorium DRL, to należy pozbawić mnie praw rodzicielskich, a Marka umieścić w domu dziecka. Mieliśmy dwa miesiące, a rzeczywiście by tam wylądował. Przez ten czas o mało nie zwariowaliśmy. Musieliśmy coś wykombinować” – wzdycha.

Mimo, że strona rosyjska wiedziała, że Julia była więziona, zażądała od niej zaświadczenia o dochodach i zatrudnieniu. Domagała się też potwierdzenia, że warunki mieszkaniowe pozwalają jej na życie z własnym dzieckiem.

„Ministerstwo reintegracji i Narodowe Biuro Informacyjne, które zajmuje się wymianą jeńców, znalazło mi pracę. Zebrali pieniądze, żeby wyrobić mi zaświadczenie o dochodach. Przesyłaliśmy te dokumenty do opieki społecznej DRL, a oni czekali na decyzje Moskwy, której cały czas nie pasowała to data, to pieczątka. W końcu dostaliśmy zezwolenie i Mark mógł wyjechać” – mówi.

Zadanie wywiezienia brata z rosyjskiej okupacji dostał przebywający w Moskwie Danyło. Dzięki pośrednictwu Czerwonego Krzyża starszy syn Julii otrzymał od Rosjan gwarancje, że nie zostanie zatrzymany i mimo wieku poborowego będzie mógł opuścić Doniecką Republikę Ludową. Danyło wiózł młodszego Marka na Ukrainę przez Rosję, Łotwę, Litwę i Polskę.

Całą trójka po niemal dwóch latach spotkała się na dworcu autobusowym w Kijowie

 „Marik bardzo wyrósł, jest już prawie równy z mamą. Danik stał się prawdziwym mężczyzną. Strasznie się obawiałam, jak mnie powitają, jak mnie przyjmą” – wyznaje kobieta.

„Po ich powrocie wszystko się zmieniło i nie jest nam łatwo. Mark nie zna języka ukraińskiego, uczył się tam przecież po rosyjsku. Zaczynamy wszystko od początku. Uczy się języka. W szkole przyjęli go bardzo dobrze, powiedzieli, że wszystko będzie dobrze. Podreperowaliśmy zdrowie, dostaliśmy pomoc od państwa. Jesteśmy za to wdzięczni” – podkreśla.

Rodzina oczekuje teraz na powrót ojca, który wciąż znajduje się po stronie rosyjskiej. „Mąż cały czas tam jest. 11 lutego miał urodziny. Przekazaliśmy znajomym pieniądze, żeby przesłali mu paczkę. Napisał list do matki, w której za nią podziękował. Dzięki temu wiemy, że żyje i wierzymy, że w końcu on także zostanie wymieniony” – cicho mówi Julia.

Z Kijowa Jarosław Junko (PAP)

mmi/

mmi/