PAP: Mamy wysyp filmików, na których młodzi ludzie nagrywają swoje, sprzeczne z prawem, nieraz bardzo brutalne zachowania, a następnie udostępniają je w sieci. Czy satysfakcja płynąca z wątpliwego „fejmu”, jest dla nich ważniejsza, niż strach przed karą?
Dr hab. Zbigniew Jędrzejko: Proponuję, żeby spojrzeć na to w szerszej perspektywie. Od kilkunastu lat obserwujemy w Polsce zaniedbania w procesie wychowania młodych ludzi, a mianowicie zanika wychowanie moralne. Nie możemy ograniczać się do samej kwestii prawnej, bo żeby człowiek złamał prawo, najpierw muszą się w nim złamać normy moralne. A ponieważ dzieje się – te zaniedbania – w skali masowej, ponieważ, jako społeczeństwo, wpuszczamy swoje dzieci w miejsca, których nie rozumieją, nie pojmują potęgi narzędzia, jakim jest internet więc bawią się nim dokładnie tak, jakby składały klocki Lego. Rzecz w tym, że klocki wkładamy po zabawie do pudełka, a „zabaw” w sieci nie da się już potem poskładać.
W ciągu ostatnich pięciu lat było już ponad sto takich akcji młodych ludzi opublikowanych w internecie – bójki chłopców, bicie dziewczyny przez dziewczynę, poniżanie, kopanie…. Oni się tego nauczyli jako produkcji, w której sami są scenarzystami, producentami i reżyserami. Nie rozumieją, że nie są dziennikarzami relacjonującymi prawdziwą wojnę, do tego stopnia stracili poczucie moralności, że zamiast rzucić telefon i biec na ratunek krzywdzonym koleżance czy koledze, oni to filmują bawiąc się w telewizję. Niestety, to zjawisko ma charakter powszechny ponieważ internet jest przestrzenią całkowicie pozbawioną kontroli społecznej.
PAP: Przeanalizujmy po kolei te ostatnie wydarzenia. Pruszków – grupa 14-16 latków, są wśród nich zarówno dziewczyny, jak i chłopcy, bije i wyzywa kolegę, każe mu całować sobie buty…
M.Z.J.: Przepraszam, to nie grupa nastolatków, to dzieci konkretnych rodziców, Kowalskich, Iksińskich, Pipcińskich, pełniących w życiu społecznym konkretne funkcje, mieszkających na konkretnym osiedlu. Nie możemy sprowadzać problemu do nastoletniego dziecka, powinniśmy zapytać jego rodziców: co wyście z tym dzieckiem zrobili, że doprowadziliście do tego, że wychowaliście 14-letniego bandytę. My się dziś zajmujemy czynami dziećmi, postępowaniem sądów i kuratorów ds. nieletnich, a powinniśmy się zająć tym, co stanowi podstawowe zaplecze – matką i ojcem, którzy – być może – są tak samo zepsuci moralnie, jak ich potomstwo. Dziecko działa bowiem w granicach, ma które dostało przyzwolenie od mamy i od ojca. Słyszy, jak rodzic narzeka na nauczycieli i dyrektora szkoły, lży prezydenta, obraża osoby o odmiennych poglądach, używa słów na "ka" i "cha", a w ramach rozrywki idzie na festyn napić się piwa. Te dzieci są ofiarami dramatycznego zaniechania wychowawczego, to ich rodzice, którzy są odpowiedzialni za kształtowanie ich moralnego, kulturowego, obywatelskiego, religijnego kręgosłupa są do kitu. To oni mają zerowe kompetencje, a czyny, jakich dopuszczają się ich dzieci wystawiają świadectwo matce i ojcu.
PAP: Ostre słowa.
M.Z.J.: To prawda, ale trzeba je w końcu wypowiedzieć. Jeśli nie zaczniemy od rodziny, nie będziemy bezpieczni w biały dzień na ulicy, bo ktoś przyłoży nam w ucho. Ja pracuję na Uniwersytecie Jana Kochanowskiego w Piotrkowie Trybunalskim, kiedyś idę na stołówkę, a przede mną trzech chłopców, tak na oko piąta-szósta klasa szkoły podstawowej. Dwóch zaczyna się bić, tak na poważnie. Podchodzę do nich: „hej, bohaterowie, może zaczniecie ze mną” – mówię. Oni się zatrzymują, ale trzeci z chłopców, taki otyły flejtuch, odzywa się do mnie: „A co cię to, k.., obchodzi. Kiedy odwróciłem się do niego, uciekł, pokazując mi środkowy palec. Taki dzieciak! Myślę, że nauczył się tego od dziczejącego pokolenia dorosłych gdyż, niestety, zaczynamy dziczeć. I jeszcze jedno niestety – są w tym zdziczeniu przedstawiciele wszystkich formacji politycznych. Nawet ci, od których bym oczekiwał trzymania się norm religijnych, są tak samo dzicy jak ci, którzy nie rozumieją, gdzie leżą granice wolności. Wszyscy używają rynsztokowego języka, nawet jeśli mają tytuł profesora. To jest przyzwolenie na agresję dla młodych.
PAP: Kiedy to się zaczęło?
M.Z.J.: Kilkanaście lat temu, myślę, że pierwszym przełomem był czas, kiedy Samoobrona przyniosła koryto do Sejmu – to był symbol tego, że w parlamencie można wszystko, nawet gnojówkę rozlać; wcześniej, nawet jeśli toczono bardzo ostre spory, odbywały się one w sposób kulturalny. Drugim przełomem było pojawienie się w TV programów typu Warsaw Shore, w których zatarciu uległy zasady humanizmu; na to wszystko nałożyła się prostacka kultura promowana we wszystkich telewizjach: dostrzegamy chyba różnicę pomiędzy Zbigniewem Wodeckim a Zenkiem. Jeśli promuje się prostacką kulturę, to należy się spodziewać, że wraz z nią pojawią się prostackie zachowania, przy Zenku nie wypada sączyć lampki wina. Trzeba wziąć pod uwagę szersze uwarunkowania społeczne – choćby zinstytucjonalizowanie zdziczenia, które zaczęło ogarniać różne sfery. Nagle bohaterami zaczęli stawać się ludzie „znani z tego, że są znani”, pojawił się świat celebrytów, intelektualnych prymitywów, będących bohaterami dlatego, że są.
PAP: Przepraszam, wejdę w słowo, w obronie Zenka. Dla mnie on i całe disco-polo to współczesna muzyka ludowa. Przyśpiewki góralskie typu „wisiały, wisiały jajca u powały” są dużo brutalniejsze, niż wszystkie „majteczki w kropeczki”. Od początku świata była różnica pomiędzy kulturą wysoką, a ludową.
M.Z.J.: Ja nie mam nic przeciwko kulturze ludowej, sam się z takiej wywodzę, jeżeli dzieje się ona na wiejskim festynie. Tych Zenków wykorzystano jednak dla tworzenia wielkich wydarzeń „kulturalnych”, w których ludziom puszczają hamulce, gdzie nie ma miejsca na „przepraszam”, „proszę”, tylko jest miejsce na piwo. Patrząc socjologicznie, Zenek daje ludziom odreagowanie codziennych trudów, ale nie daje żadnej refleksji. Gdyby tego twórcy byli równoważeni w mediach kulturą wysoką, wtedy ok, ale nie są, bo się „nie sprzedają”.
PAP: Był taki przypadek, że chłopak wszedł do kościoła podczas mszy św. i puścił na cały głos wulgarną piosenkę. Raczej nie zrobił tego, dlatego że nasłuchał się disco polo...
M.Z.J.: Bo to dzieciak, który nie ma w sobie normy moralnej, nie rozumie też miejsca, jakim jest kościół, dla niego to to samo, co skate park. Ja sam nie jestem katolikiem, pochodzę z innego świata kultury, ale z podziwem patrzę na mężczyzn, którzy przechodząc koło kościoła, zdejmują nakrycie głowy. Jestem pod wielkim wrażeniem kobiet, które przyklękają przy lokalnej kapliczce. Mieszkam na malutkiej wsi i często to widzę. Ale, niestety, jako społeczeństwo zrobiliśmy wszystko, żeby nasze dzieci nie rozumiały, czym jest kościół, świątynia, czym jest religia i związek emocjonalny z nią. Odpuściliśmy im udział w życiu religijnym, ba, zniechęciliśmy ich do niego. Dziś nie ma ich w kościołach, są za to epatowani atakami na Kościół, brutalnymi oskarżeniami, nie słyszą dobrego słowa na temat tej instytucji, więc duchowa sfera życia człowieka zaczyna być dla nich obojętna. Dlatego i ten chłopiec jest ofiarą – nagonki na Kościół i wywołanej nią próżni aksjologicznej. Czymś zupełnie innym jest bowiem rozliczenie sprawców przestępstw, a czym innym miejsce religii i kościoła w życiu człowieka i społeczeństw. My nie mamy żadnej alternatywy dla zbioru norm i wartości, jakie stanowi Dekalog. Ok, są starogreckie Prawda, Dobro i Piękno, ale to za mało, by stanowiły wskaźnik w życiu.
PAP: Proszę zatem spróbować wyjaśnić – tym dzieciakom, a może także ich rodzicom - dlaczego religia, nie mówię tylko o chrześcijaństwie, jest tak ważna.
M.Z.J.: To najważniejsze na świecie narzędzie kontroli społecznej. Najważniejsze narzędzie państwo - i kulturotwórcze. Nasza kultura by nie przetrwałą, gdyby nie dwa podmioty: matki, które uczyły swoje dzieci języka polskiego, przechowały go przez 123 lata zaborów i Kościół, który oprócz religii, pomógł nam zachować polskość. Obawiam się jednak, że dziś mamy do czynienia z utraconym pokoleniem. Jedyne, co możemy zrobić, to przywrócić wychowanie aksjologiczne w kolejnym. W przypadku tego - pomylono wychowywanie dzieci w dobrobycie z ich dobrostanem.
PAP: No dobrze, ale jak to zrobić, przecież rodzicami nowego pokolenia będą właśnie te „zepsute” dzieci.
M.Z.J.: Ja mogę powiedzieć, co my – zespół fundacji Bonum Humanum - robimy. W ubiegłym roku byliśmy w 73 polskich szkołach na spotkaniach z rodzicami. Robimy to od czterech lat i z satysfakcją obserwuję, że liczba uczestników na jednym spotkaniu z początkowych kilkunastu, wzrosła nawet do 200. W pędzącym świecie ludzie potrzebują wskazówek moralnych, potrzebują wskazówek jak wychowywać dzieci w granicach i normach, nie kupować ich, tylko kształtować. Rodzice nie potrzebują ideologii, tylko konkretnych porad: co zrobić, jeśli dziecko się buntuje, jak razem z nim przejść trudny okres adolescencji. Jak nauczyć je poruszania się w świecie cyfrowym, wykorzystywania smartfonu do czynienia dobrych rzeczy…
To jest nie do uwierzenia, że dorośli ludzie pytają nas o najprostsze rzeczy: „ile spać powinna trzynastolatka” – 9-10 godzin nieprzerwanego snu, co oznacza, że o godz. 21.00 odstawia smartfona, telewizor, wszystko, co emituje niebieskie światło, i powinna zająć się przygotowaniami do snu, poczytać jeszcze książkę, a o godz. 22 położyć się spać, a nie oglądać razem z rodzicami film. Nie można przekraczać granic rozwojowych dziecka. Inne, powtarzające się pytanie: „w jakim wieku można dać smartfon dziecku”. Odpowiedź brzmi: po 11 roku życia, a nie w wieku dziewięciu, nie w wieku sześciu lat. Dlatego, że dopiero w tym wieku dziecko ma kompetencje, aby zarządzać tym urządzeniem, zresztą zgodnie z polityką internetową dzieci mogą zakładać konta na social mediach. Młodsze dzieci nie radzą sobie z ilością bodźców, informacji, są nimi przeciążone.
PAP: Mówiliśmy o ważnej roli religii i Kościoła, co więc w przypadku rodziców, którzy są agnostykami, czy oni mogą podarować jakieś wartości swoim dzieciom?
M.Z.J.: Ja bym nie wiązał agnostyczności i religijności jako przeciwstawnych rzeczy związanych z przyjmowaniem wartości. Otóż agnostyk może nauczyć dziecko tego, czym jest prawda, dobro, miłość, piękno – na klasycznym fundamencie hellenistycznym. Nie jest tak, że tylko w kręgu judaistyczno-chrześcijańskim może być kształtowany system etyczny. Problem polega na tym, że znacząca część tzw. nowego pokolenia, która kształtuje swój rozwój poza systemami aksjologicznymi, skupiła się na konsumpcji, a za jej pomocą – np. byciem w różnych miejscach, uczestnictwem w kulturze - nie da się zastąpić wartości moralnych. Proszę sobie wyobrazić, że w każdą niedzielę mielibyśmy chodzić do kina albo do filharmonii. Obawiam się, że po pół roku mielibyśmy tego dość. Natomiast ludzie co niedzielę chodzą do kościoła i nie mają dość, co oznacza, że system wartości przekazywany w kościele jest dostosowany do konstrukcji człowieka, który potrzebuje refleksji, wyciszenia się, zastanowienia nad odwiecznym pytania: dokąd zmierzamy, co się z nami stanie.
Ja jestem 64 letnim człowiekiem i nieustannie zadaję sobie pytanie, czy ja spotkam tego Najwyższego Sędziego, czy nie. Ja nie pytam, czy pójdę na kolejnego „Awatara”. Moralności, systemu wartości nie da się zastąpić wystawnym obiadem. Kiedy po 24 lutym 2022 r. Polacy zaczęli przyjmować w swoich domach Ukraińców, Francuzi nadal spokojnie pili kawę zagryzając ją bagietką. Trzeba było miesięcy, żeby Francję, Niemcy, kraje Beneluksu przekonać, że pomoc Ukrainie to także ich interes, bo ani współczucie, ani chęć pomocy zaatakowanemu krajowi nie zadziałały. Wynika z tego, że to nasz system aksjologiczny jest lepszy, zwycięski. To my potrafiliśmy się sprzeciwić komunizmowi i z nim wygrać. To my, jako pierwsi, ruszyliśmy z pomocą Ukrainie…
PAP: Przepraszam, bo się zgubiłam – z jednej strony jesteśmy na tyle marni, że nie potrafimy porządnie wychować swoich dzieci. Z drugiej strony – wspaniali. To jacy jesteśmy naprawdę?
M.Z.J.: Różni. Naturą naszego narodu są zrywy. Nie ma drugiego takiego narodu, który by miał tyle powstań, który dokonałby tylu czynów bohaterskich. Tyle, że jak już się zerwiemy, coś osiągniemy, to później okazuje się, że nie mamy wspólnych bohaterów. Myślę więc, że dziś trzeba po prostu "odpuścić" tę zepsutą część nowego pokolenia, ale ze wszystkich sil starać kształtować nowych ludzi, którzy będą mieli otwarte głowy, będą wielokulturowi, ale będą mieli mocne, polskie korzenie.
PAP: Czy zabranie dzieciom smartfonów w szkole byłoby częścią rozwiązania?
M.Z.J.: Tak. Dzieciak do końca czwartej klasy szkoły podstawowej nie powinien w ogóle mieć smatrfona, gdyż nie tylko nie ma ku temu, co już mówiłem, odpowiednich kompetencji, ale też nie istnieją żadne programy edukacyjne dla tej grupy wiekowej, które można by za pomocą tego urządzenia wykorzystać. Smartfon tylko dziecko rozprasza, wystarczy, że zabuczy - już kradnie uwagę i dzieciak przez kilka minut nie jest w klasie, nie uczestniczy w lekcji. Robiliśmy ostatnio takie badania dla prof. Manfreda Spitzera, guru w tej dziedzinie (autor m.in. książki pt. Jak uczy się mózg - PAP), który zaakceptował nasze ustalenia. Starsze dzieci - od piątej do ósmej klasy - mogłyby przynosić do szkoły telefony, tyle, że podczas lekcji powinny być wyłączone.
PAP: Niedawno głośno było o zdarzeniu z Podkarpacia, gdzie uczniowie streemingowali na żywo, jak obrażają, obsypują obelgami swoją nauczycielkę. Nie zdawali sobie sprawy, że to, co robią, jest głupie i złe? Nie pomyśleli, że mogą zostać za to ukarani? Tak nawiasem mówiąc, nie jest to czysto polska specyfika, w sieci krąży wiele, głównie amerykańskich, filmów, na których uczniowie nie tylko obrażają, ale też fizycznie atakują nauczycieli. Mają mnóstwo odsłon, dlaczego?
M.Z.J.: Zło zawsze fascynowało, może dlatego, że oglądanie takich rzeczy bardzo pobudza układ nagrody, co jest związane z pewnymi atawizmami u człowieka: musieliśmy walczyć o życie, zadawaliśmy ból, żeby przeżyć. Lekiem na te atawizmy jest kultura i system wartości, inaczej mamy dzicz. Jeśli w domu rodzinnym przestrzega się norm, stawia dziecku granice, rozmawia z nim, po prostu z nim jest - ono nigdy nie stanie się bandytą.
Rozmawiała: Mira Suchodolska (PAP)
Autorka: Mira Suchodolska
mj/