"To, co obecnie ma miejsce w Rosji, jest kontynuacją procesu, który był widoczny już od dłuższego czasu, choć faktycznie od czasu napaści na Ukrainę ten proces wyraźnie przyspieszył. Postępujące zmiany upodabniają Rosję do ostatnich etapów Związku Sowieckiego, ale oczywiście to nadal bardzo daleko od najbardziej ekstremalnych przejawów totalitaryzmu, jakie były miały miejsce za czasów Stalina" – wskazuje w rozmowie z PAP Giles, który m.in. o tej ewolucji Rosji pisze w wydanej pod koniec zeszłego roku książce "Russia’s War on Everybody" (Wojna Rosji ze wszystkimi).
Podkreśla on jednak, że patrząc na całość rosyjskiej historii ten postępujący autorytaryzm nie jest niczym niezwykłym. "Rosja stale przechodzi przez bardzo przewidywalne fazy liberalizacji oraz powrotu do autorytaryzmu i represji, po stwierdzeniu, że liberalizacja była dużą pomyłką. A w tym cyklu Rosja znajduje się teraz na drodze do większych represji" – wyjaśnia.
Ekspert zwraca uwagę, że konfiskowanie paszportów urzędnikom czy zamykanie obywatelom możliwości wyjazdu za granicę – o czym w ostatnich tygodniach informowały zachodnie media – też jest czymś, co zaczęło się już kilka lat temu, a teraz jedynie ten proces przyśpiesza i jest rozszerzany na kolejne grupy. Zauważa, że już wcześniej takie restrykcje wprowadzono w stosunku od pracowników ministerstwa spraw wewnętrznych, włączając w to szeregowych policjantów, którzy teoretycznie nie mogą podróżować poza kraje spoza listy dopuszczonych destynacji.
"Ale patrząc w perspektywie historycznej, to raczej powrót do normy. To okres po 1991 r., kiedy Rosjanie mogli mniej więcej swobodnie podróżować za granicę, był wyjątkowy i bezprecedensowy w rosyjskiej historii. Zazwyczaj były znacznie szczelniejsze restrykcje w zakresie opuszczania przez nich kraju" – mówi Giles, wskazując, że przyczyną ograniczania przez władze kontaktów swoich obywateli z zewnętrznym światem, jest obawa, że rosyjski system polityczny mógłby tego nie przetrwać. "Aby zabezpieczyć przywódców, Rosja musi osłaniać obywateli przed wiedzą o tym, jak wygląda zewnętrzny świat" – dodaje.
Jeśli chodzi o stosunek zwykłych obywateli Rosji to postępującego autorytaryzmu, to Giles podkreśla, że jest bardzo trudno to zbadać w wiarygodny sposób, bo badania opinii publicznej w kraju, w którym ludzie wiedzą, że lepiej udzielić „właściwej” odpowiedzi, nie mają większej wartości. Zwraca jednak uwagę, by pamiętać, że w rosyjskim społeczeństwie jest spora tolerancja dla ograniczania wolności osobistych w zamian za odczuwalne zwiększanie bezpieczeństwa narodowego.
Wskazuje też, że kilka-kilkanaście lat temu, gdy boom surowcowy napędzał rosyjską gospodarkę, Rosjanie mogli mieć poczucie, że efektem rezygnowania z wolności osobistych jest znacząca poprawa statusu materialnego, tymczasem jak się teraz okazuje, w ostatecznym rozrachunku nie mają ani jednego, ani drugiego.
Keir Giles zauważa, że jest wiele optymistycznych głosów mówiących, iż Rosja nie może dalej iść drogą do dyktatury, a wojna Ukrainie musi przynieść zmiany, ale jak zaznacza, niestety niewiele jest wskazówek sugerujących, że te opinie są oparte na faktach, a nie na nadziejach.
"Nie ma sygnałów, by rosyjskie przywództwo było skłonne do zmian wskutek jakichkolwiek wewnętrznych wyrazów niezadowolenia, które mogłyby nastąpić. Odwrotnie – jasno wskazuje, że będzie zwiększać represje wobec własnych obywateli, by nie protestowali. Ci, którzy nie akceptują kierunku, w którym podąża obecnie kraj, zagłosowali nogami poprzez dwie fale emigracji z Rosji, w lutym i wrześniu zeszłego roku. I należy zakładać, że ci którzy nie zdecydowali się na to, są mniej niezadowoleni i mniej skłonni okazywać niezadowolenie" – wyjaśnia.
Dodaje, że wprawdzie jest coraz większy konsensus co do tego, iż w 2023 r. sankcje gospodarcze zaczną mocno uderzać w rosyjską gospodarkę i Rosja nie będzie już w stanie się chronić przed ich długoterminowymi skutkami, nie ma powodu by uważać, że sankcje same z siebie doprowadzą do jakichś poważnych zmian politycznych, typu zmiana reżimu. Mogą one być co najwyżej jednym z czynników, które w długim terminie się do tego przyczynią.
Z Londynu Bartłomiej Niedziński (PAP)
kgr/