Mistrzyni świata we wspinaczce sportowej na czas: realizuję plan A, nie trzymam w głowie planu B

2023-04-09 14:51 aktualizacja: 2023-04-09, 21:45
Aleksandra Mirosław. Fot. PAP/Andrzej Grygiel
Aleksandra Mirosław. Fot. PAP/Andrzej Grygiel
Aleksandra Mirosław, rekordzistka i dwukrotna mistrzyni świata we wspinaczce sportowej na czas, w sierpniu w mistrzostwach świata w Bernie będzie walczyć o bilet na igrzyska w Paryżu. "W Tatrach jednak byłam tylko na Kasprowym wierchu, ale... wjechałam kolejką" - przyznała.

PAP: W Tokio wspinaczka sportowa zadebiutowała na igrzyskach, a pani zajęła wysokie, czwarte miejsce w finale zawodów w kombinacji bijąc rekord świata w konkurencji na czas, ale do medalu to nie wystarczyło. W Paryżu wspinaczka na czas będzie już osobną konkurencją. To dla pani chyba idealna sytuacja...

Aleksandra Mirosław: Oczywiście, bo trenuję i specjalizuję się właśnie w niej, a do kombinacji wlicza się prowadzenie i bouldering, wymagające innych przygotowań i predyspozycji.

PAP: Co zmieniło wejście pani dyscypliny olimpijskiego programu?

A.M.: Zaczęłam marzyć o mistrzostwie olimpijskim! Na pewno po Tokio wzrosło zainteresowanie dyscypliną wśród kibiców, sponsorów, itd. Patrząc z punktu widzenia logistyki, finansowania treningów zmieniło się bardzo dużo. Mam wsparcie Ministerstwa Sportu, Polskiego Związku Alpinizmu oraz prywatnych sponsorów. Z roku na rok jest lepiej. Myślę, że start w Tokio i pobicie tam rekordu świata było dla mnie przełomowym punktem kariery. Teraz jestem na takim etapie, że naprawdę nie mam na co narzekać pod względem sportowym, organizacyjnym i finansowym.

PAP: Czyli komfortowe warunki przygotowań do igrzysk w Paryżu...

A.M.: Tak, mogę w spokoju przygotowywać się w cyklu olimpijskim, na razie do kwalifikacji, którymi będą sierpniowe mistrzostwa świata w Bernie. To pierwsza możliwość wywalczenia biletu do Paryża. Muszę być w ścisłym finale, czyli zdobyć złoto lub srebro. Oczywiście jest dalsza ścieżka kwalifikacji, ale na razie wszystkie myśli skierowane są na mistrzostwa świata. To jest plan A, na którym się skupiam. Nie +trzymam+ w głowie planu B.

PAP: W jakich zawodach będzie pani startować treningowo przed 10 sierpnia?

A.M.: Jako starty kontrolne przed Bernem traktuję trzy zawody Pucharu Świata; pierwsze w Seulu już w ostatni weekend kwietnia. Tydzień później będzie PŚ w Dżakarcie w Indonezji, a 20 maja pucharowe zawody w Salt Lake City. Dla chwili +oddechu+ zaplanowaliśmy z moim trenerem, który jest również moim mężem, udział w Igrzyskach Europejskich w Krakowie i potem już ostatnie sześć tygodni przygotowań do mistrzostw.

PAP: Ma pani w dorobku, oprócz rekordu świata, dwa triumfy w MŚ (2018 i 2019) i dwa w ME (2019 i 2022), a ile wygranych na krajowym podwórku?

A.M.: Prawdę mówiąc nie wiem, nie liczę. Na półce mam mnóstwo pucharów krajowych, trofeów z Pucharu Świata i mistrzostw globu, także puchary z czasów juniorskich. Część jest jeszcze u moich rodziców. Na pewno w kraju mam minimum pięć - z 2015, 2017, 2019, 2020 i 2023 roku.

PAP: Podczas tych ostatnich, w marcu w Lublinie, pobiegła pani po ściance szybciej od własnego rekordu świata (6,53), uzyskując czas 6,39. Wynik nie został jednak uznany przez międzynarodową federację...

A.M.: Ściana w Lublinie, podobnie jak inne podczas krajowych mistrzostw w różnych państwach, nie ma homologacji Międzynarodowej Federacji Wspinaczki Sportowej (IFSC), więc było jasne, że ewentualny lepszy czas od rekordu świata nie zostanie wpisany w tabele. Rekord można ustanowić tylko na obiektach z homologacją IFSC w zawodach międzynarodowych, czyli np. w igrzyskach, tak jak zrobiłam to w Tokio czy w ubiegłorocznym PŚ w Salt Lake City.

PAP: Droga do Tokio była jednak długa. Jak zaczęła się pani przygoda ze ścianą wspinaczkową?

A.M.: Przygodę ze wspinaniem rozpoczęłam w 2007 roku. Miałam dużo szczęścia, bo w mojej "podstawówce" - nr 28 w Lublinie - realizowano projekt Polskiego Związku Alpinizmu "Ścianka w każdej szkole". Miałam więc gdzie trenować, a to w tamtych czasach miało istotne znaczenie, bo miejsc do wspinaczki było jeszcze mało. Najważniejsza była jednak nie szkoła, a... siostra, starsza trzy lata. A konkretnie jej sukcesy, puchary, które przywoziła z zawodów wspinaczkowych w kraju. Zawsze ją podziwiałam. Gosia była dla mnie autorytetem i motywatorem.

PAP: Pierwsze wejście ściankę i...?

A.M.: Wiedziałam, że to jest dla mnie. Powiedziałam nawet, że zostanę mistrzynią świata, bo wtedy wspinaczka sportowa nie była dyscypliną olimpijską. Jako 13-latka nie do końca zdawałam sobie sprawę z tego, że sport nieolimpijski pewnego dnia może stać się olimpijskim, więc dlatego powiedziałam, że będę mistrzynią świata.

PAP: Ile czasu zajmuje pani średnio trening?

A.M.: Wszystko zależy od etapu przygotowań, np. w zimie treningi są dłuższe i większe objętościowo. Wiosną, przed sezonem startowym, to się zmienia. W tygodniu mam na siłowni około czterech-pięciu treningów, na ściance trzy-cztery. Każdy trwa około dwóch godzin, ale zdarzają się także godzinne.

PAP: Czas świąteczny to czas normalnych treningów czy jednak chwila odpoczynku?

A.M.: Nie ma czasu na odpoczynek. Trener już zapowiedział, że w poniedziałek wielkanocny mamy dwa treningi. Sezon nie poczeka. Ale trenuję w domu, mogę spędzić czas świąteczny z rodziną w Lublinie, więc to jest komfort. Niektórzy sportowcy wyjeżdżają w tym okresie z domów na zgrupowania, także zagraniczne.

PAP: Święta to m.in. spotkania z rodziną przy stole zastawionym zazwyczaj kalorycznymi potrawami. Czy mistrzyni stosuje ścisłą dietę, czy pozwala sobie na małe co nieco?

A.M.: Uważam, że zbilansowana dieta to klucz do sukcesu. Oczywiście, bardzo się cieszę, że Święta Wielkanocne są zdecydowanie mniej kaloryczne i nie tak bardzo słodkie, jak Boże Narodzenie. Tym bardziej, że zazwyczaj są bardzo blisko rozpoczęcia moich startów w Pucharach Świata. Moja mama wie, że dla mnie jajka trzeba przygotować bez majonezu, a ja sobie sama dołożę to, co trzeba. Na co dzień współpracuję z dietetykiem. Temat świąt również mamy przegadany, wiem co i jak zjeść, by było to dobre dla organizmu.

PAP: Dieta kojarzy się z wyrzeczeniem, najczęściej tego, co się najbardziej lubi, z monotonią. Zna to pani dobrze?

A.M.: Nie, jem wszystko, co lubię. Nie stosuję diety eliminacyjnej czy z wieloma restrykcjami. Skupiam się, aby moja dieta była zbilansowana. Tak naprawdę zawsze starałam się zdrowo odżywiać, więc to, co lubię jeść na co dzień, zostało wpisane w mój jadłospis sportowy, tylko w odpowiednich ilościach. Co jem na śniadanie? Czasami jajecznicę, czasami owsiankę, czasami naleśniki. Lubię też słodycze i nie wypieram się tego. Moją miłością jest czekolada i ona też znajduje się w diecie. Oczywiście, nie jest jej podstawą, ale trzy kostki czekolady dziennie jeszcze nikomu krzywdy nie zrobiły. Dieta to dla mnie kolejne narzędzie, które wspomaga moją regenerację. Dzięki niej mogę robić postępy, rozwijać się i wygrywać kolejne zawody.

PAP: Żmudne treningi, a potem zawody i tylko 6,5 sekundy wspinaczki. Co zatem najbardziej lubi pani w zawodach?

A.M.: Wygrywanie i to, że stanę na podium i przez kilka minut będę słuchać Mazurka Dąbrowskiego.

PAP: A o czym pani myśli podczas tak krótkiego "biegu" do góry?

A.M.: Kluczem jest to, by właśnie o niczym nie myśleć w tym czasie. Wykonuję wszystko odruchowo. Oczywiście każda zawodniczka, zawodnik ma swoje przyzwyczajenia czy przedstartową rutynę. Ja, gdy wychodzę przed ścianę, przed każdym kolejnym biegiem na zawodach jestem tak skoncentrowana, że nie docierają do mnie żadne bodźce. To lata doświadczeń i pracy nad sobą. Skupiam się na każdym biegu, krok po kroku, by dotrzeć do finału, a potem wygrać go. Nigdy nie nastawiam się na bicie rekordu, tylko na zwycięstwo.

PAP: W Polsce, ale także na świecie, coraz więcej dziewczyn uprawia wspinaczkę sportową. Czuje pani oddech rywalek na plecach?

A.M.: Na pewno cieszę się, że to grono się powiększa, że dziewczyny w Polsce robią postępy, więc poziom rywalizacji z roku na rok jest coraz wyższy. Myślę, że motywuje to obie strony - one mają kogo +gonić+, a ja - jeśli chcę nadal być najszybsza - muszę jeszcze ciężej pracować. Konkurencja nie śpi, podobnie jak ja!

PAP: Wspinaczka sportowa jako dyscyplina znajduje się pod patronatem Polskiego Związki Alpinizmu, który do tej pory przeciętnemu kibicowi kojarzył się z himalajskimi szczytami, sukcesami Polaków na ośmiotysięcznikach i Andrzejem Zawadą, Jerzym Kukuczką czy Wandą Rutkiewicz. A pani lubi góry, turystykę czy może wspinaczkę jako formę wypoczynku?

A.M.: Prawdę mówiąc po sezonie nie mam ochoty na taką formę aktywności, a w trakcie sezonu brakuje po prostu czasu. W Tatrach byłam tylko na Kasprowym wierchu, ale... wjechałam kolejką. Na wakacjach, czyli maksimum przez dwa tygodnie po sezonie, próbuję nowych wyzwań. Ostatnio na Azorach był to surfing. I bardzo mi się spodobał. Czułam się trochę, choć to były moje pierwsze kroki, jak na zawodach wspinaczkowych. Tam ściana i ja, a na wodzie tylko ja, deska i fala.

Rozmawiała: Olga Miriam Przybyłowicz (PAP)

kgr/