Ukraiński rolnik: wojna nauczyła nas rozpoznawać niewybuchy. Teraz sami usuwamy je z pól

2023-04-16 07:12 aktualizacja: 2023-04-16, 16:30
Niewybuchy, Fot. PAP/Jarosław Junko
Niewybuchy, Fot. PAP/Jarosław Junko
Wojna z Rosją nauczyła nas, jak rozpoznawać rodzaje min, niewybuchy i odłamki i sami usuwamy je z pól. Wbite w ziemię pociski wyciągamy traktorami, a gdy znajdziemy niebezpieczny ładunek, wołamy specjalistów – mówi PAP Ołeksandr, rolnik z obwodu mikołajowskiego na południu Ukrainy.

„Trochę się już na tym znamy i wiemy, co jest bezpieczne, a co nie. Jeśli znajdujemy pocisk, który jest wbity w ziemię i nie widzimy zagrożenia, wyciągamy go traktorem. Gdy rozumiemy, że może być niebezpiecznie, to wzywamy saperów ze służby nadzwyczajnych sytuacji” – opowiada.

Ukraińskie władze szacują, że w ich kraju zaminowano 250 tys. kilometrów kwadratowych terenu, czyli obszar większy, niż powierzchnia Wielkiej Brytanii. Ministerstwo rolnictwa Ukrainy wyznaczyło z aż 470 tys. hektarów powierzchni rolniczych, które trzeba sprawdzić pod kątem potencjalnych odłamków i min.

Ołeksandr, który uprawia 2 tys. hektarów gruntów w jednej z najbardziej urodzajnych części kraju, narzeka, że z powodu odłamków całe 500 hektarów jego pól leży ugorem.

„Na moich polach nie ma min. Są tam przede wszystkim fragmenty pocisków, które spadły z nieba: widoczne gołym okiem odłamki rakiet Uragan i porozrzucane pociski kasetowe. Są one dla rolników ogromnym problemem” – przyznaje.

Ukraińskie media co kilka dni donoszą o eksplozjach, do których dochodzi m.in. przy obrabianiu gruntów rolnych.

„U mnie do tej pory nic takiego się nie stało, ale w gospodarstwach po sąsiedzku zdarzało się, że traktory wybuchły na minach. Koło nas kilka dni temu na minę wjechał pojazd pracowników służby sytuacji nadzwyczajnych. Wcześniej na minie wysadziło się trzech mężczyzn, którzy pojechali do lasu po drewno. Dzięki Bogu wszyscy przeżyli” – opowiada.

Rozmówca PAP tłumaczy, że ze względu na pełne odłamków pola nie mógł w porę rozpocząć kampanii siewnej. Ołeksandr wraz ze swoimi pracownikami przeszukał około tysiąca hektarów gruntów, odnajdując kilkadziesiąt śmiertelnie niebezpiecznych przedmiotów.

„Gdy wróciliśmy do domu po wyzwoleniu spod rosyjskiej okupacji, wszystkie pola były zarośnięte chwastami o wysokości do półtora metra. Trudno było cokolwiek zobaczyć. Braliśmy więc chłopaków, stawaliśmy tyralierą i idąc szukaliśmy tego, co zostało w ziemi. Dobrze, że nikt nie ucierpiał” – mówi.

Przed wojną rolnik specjalizował się w uprawie grochu, rzepaku, pszenicy i jęczmienia.

„Teraz zasiałem groch, gorczycę, jęczmień, a resztę obsieję słonecznikiem. Musimy pracować, bo przez okupację nie pracowaliśmy, straciliśmy czas, a pola były porzucone” – wyznaje.

Ołeksandr cieszy się jednak, że w odróżnieniu od wielu gospodarzy podczas okupacji nie stracił sprzętów, na zakup których brał kredyty.

„Dobrze, że Ruscy nie zabrali nam niczego wartościowego. Sąsiedzi stracili ciężarówki, drogie traktory. Do nas też przychodzili żołnierze, ale straty są niewielkie: jakieś beczki i akumulatory. To pewnie dlatego, że mieszkamy daleko od szosy” – wskazuje.

Zdaniem rozmówcy PAP wojna, którą prowadzi przeciwko Ukrainie Rosja, przyniosła jego państwu szkody, jakie trudno będzie odrobić przez lata.

„Wszyscy jesteśmy świadkami rosyjskich zbrodni. Kiedy nas wyzwolili, ludzie z radości płakali. Trudno powiedzieć, kiedy to się zakończy. Wiele zależy od was, za granicą, również od Polski. Im bardziej będziecie nam pomagać, tym szybciej sobie z tym poradzimy” – mówi Ołeksandr.

W ubiegłym roku Ukraina zebrała 53 mln ton zbóż, czyli o 20 proc. mniej niż pięcioletnia średnia. Wojna, którą prowadzi przeciwko Ukrainie Rosja ciągnie się już ponad 400 dni.

Z Kijowa Jarosław Junko (PAP)

kw/