Dr. hab. n. med. Paweł Łęgosz: wymiana implantu biodra to dziś operacja jednego dnia

2023-04-23 07:12 aktualizacja: 2023-04-23, 13:16
Operacja, Fot. PAP/Jacek Turczyk
Operacja, Fot. PAP/Jacek Turczyk
Jeszcze kilka lat temu pacjent po operacji długo leżał w szpitalu, dzisiaj jest tendencja, aby był to zabieg jednego dnia – i tak się dzieje - powiedział PAP dr. hab. n. med. Paweł Łęgosz, ortopeda, zastępca dyrektora d.s. lecznictwa Szpitala Klinicznego Dzieciątka Jezus UCK WUM.

PAP: Słyszałam, że jesteście mistrzami Polski, jeśli chodzi o endoprotezy?

Paweł Łęgosz: Jesteśmy na tyle specyficzni, że wszystko potrafimy zoperować, natomiast faktycznie - to, co nam wychodzi najlepiej, to operacje mające na celu wymianę uszkodzonych implantów, głównie endoprotez biodra i kolana. Przy czym posiłkujemy się najnowszymi technologiami i nasze endoprotezy są drukowane w technologii 3D, dla każdego pacjenta oddzielnie, odpowiadając na jego specyficzne potrzeby. Jesteśmy przy tym pionierami w Polsce, jeśli chodzi o nieonkologiczne operacje ortopedyczne z użyciem implantów drukowanych w technologii 3D na szeroką skalę, poza tym wprowadziliśmy do codziennego użytku „mieszaną rzeczywistość”, czyli wirtualne okulary, które pomagają nam w operowaniu.

PAP: Zatrzymajmy się na chwilę przy implantach: czy te nowowydrukowane są takie same, jak te poprzednie pacjenta, które należy wymienić?

P.Ł.: Niekoniecznie, gdyż poprzedni implant w miejscu, w którym był, powoduje zwykle spore spustoszenie i ubytki kostne. Inżynier, który otrzymuje od nas wyniki badania tomografii komputerowej pacjenta obrazujące zakres tego ubytku, projektuje implant, który dopasuje się dokładnie do tego zniszczenia. Jest to więc proteza szyta na miarę, mocno spersonalizowana, podczas gdy poprzednie, jakie pacjent otrzymał, były zwykłymi implantami seryjnymi, produkowanymi w standardowych rozmiarach – nie było możliwości, aby je dopasować. Teraz mamy do czynienia z kastomowymi produktami robionymi pod konkretnego pacjenta. Robione są ze stopu metali z przewagą tytanu.

PAP: Czy to prawda, że zdarza się, że po takiej operacji jedna noga jest krótsza, niż druga?

P.Ł.: Czasem się zdarza, ale to o tyle skomplikowane, że człowiek nie jest całkiem równy, nie jest symetryczny. Tak, jak lewa połowa twarzy różni się nieco od prawej, tak samo nie zawsze, nawet u zdrowego człowieka, jego kończyny są równe pod względem długości. No i wystarczy lekkie skrzywienie kręgosłupa i niespoziomowana miednica i już mamy różnicę. Myślę, że różnica 0,5 do 1 cm. jest kompensowana przez nasz organizm, ale oczywiście podczas zabiegu staramy się odtworzyć równość kończyn, aby pacjent nie odczuwał dyskomfortu. Tak nawiasem mówiąc - nierówności kończyn, jakie zdarzają się po operacjach – zwłaszcza w Stanach Zjednoczonych – niejednokrotnie są przyczyną konfliktu i trafiają przed sądy w sprawach odszkodowawczych. W związku z tym w naszym ośrodku rozpoczęliśmy dwa lata temu operacje – w przypadku pierwotnych endoprotez, z użyciem także kastomowych implantów i tzw. Hip Planu – pacjent przed zabiegiem jest szerzej diagnozowany obrazowo, ta diagnostyka trafia na platformę komputerową, gdzie inżynier (wkrótce będziemy robić to my sami, lekarze) dobiera wielkość implantów, miejsce osadzenia panewki, trzpienia, tak, aby żadnej różnicy w długości kończyn u pacjenta nie było, żeby mógł cieszyć się z implantu. Dodam, że, aby wypełnić najwyższe standardy, podczas zabiegu wykorzystujemy najbardziej fizjologiczny dostęp do operowanego miejsca, czyli przedni, podczas którego nie uszkadzamy przyczepów mięśniowych.

PAP: Czym się różni ta technika operacyjna od poprzednio stosowanej?

P.Ł.: Wcześniej przecinało się przyczepy mięśni pośladkowych lub tzw. rotatory, w innej metodzie rozwłókniało się mięsień pośladkowy po to, aby dostać się do stawu. W dostępie przednim wykorzystujemy przestrzeń fizjologiczną pomiędzy mięśniem napinaczem powięzi a mięśniem krawieckim – blisko pachwiny - rozsuwamy oba mięśnie i już jesteśmy w stawie, nie trzeba przecinać przyczepów, więc już następnego dnia po operacji pacjent może być rehabilitowany. Zabieg wszczepiania endoprotezy biodra mocno ewoluuje – jeszcze kilka lat temu pacjent po operacji długo leżał w szpitalu, aż do usunięcia szwów, dzisiaj jest tendencja, aby był to zabieg jednego dnia – i tak się dzieje, pacjenci, którzy nie mają większych obciążeń, są tzw. ASA1, mogą w ciągu doby opuścić szpital. To ogromny skok w medycynie, zwłaszcza, że operacja implantu stawu biodrowego, obok bypassów serca i transplantacji nerki, została zaliczona przez WHO do najbardziej spektakularnych zabiegów medycznych – z tego względu, że natychmiast widać ich pozytywne skutki.

PAP: Po wszczepieniu tych nowoczesnych implantów pacjenci wracają do dawnej sprawności, czy niekoniecznie – np. pewnych ruchów nie będą mogli już nigdy wykonywać?

P.Ł.: Na początku, przez przynajmniej sześć tygodni, to taki newralgiczny okres, pacjenci muszą na siebie uważać i unikać wykonywania np. głębokich przysiadów czy zakładania nogi na nogę. Jednak te dzisiejsze endoprotezy, jak też nowoczesna technika operacyjna zmniejszają możliwość takich powikłań, jakimi są zwichnięcia, więc wolno im, w zakresie ruchowym, więcej, niż kiedyś. Przed laty np. zalecano, aby pacjent po operacji przez minimum dziesięć tygodni chodził o dwóch kulach, dziś kule odrzucamy jak najszybciej – po tygodniu, najdalej po dwóch, bo już nie są do niczego potrzebne. Jednak nadal są restrykcje w prowadzeniu samochodu, ja zalecam, aby siadać za kółkiem dopiero po sześciu tygodniach, gdyż w tym przypadku liczy się nie tylko dobro pacjenta, ale też innych uczestników ruchu drogowego, noga musi być więc całkiem pewna.

PAP: Jak długo czeka się u was na operację wszczepienia implantu?

P.Ł.: Dużo krócej, niż kiedyś, gdy trzeba było czekać nawet 4-5 lat. Skrócenie czasu oczekiwania jest możliwe, gdyż – jak wspomniałem – pacjenci nie zajmują łóżek, większość z nich opuszcza szpital w ciągu 2-3 dób. Poza tym koledzy w przychodniach klinicznych robią selekcję i ci pacjenci, którzy pilnie tego potrzebują, np. mają bardzo nasilone objawy bólowe, istotne obluzowanie implantu, infekcje, przerzuty nowotworowe do kości, przyjmowani są niemal natychmiast. Staramy się też iść na rękę pacjentom, by dopasować termin zabiegu do ich planów życiowych, bo i takie sytuacje się zdarzają, np. ślubu dzieci, wnuków czy wyjazdów zagranicznych. Przerób jest dosyć duży, są dni, kiedy pracujemy na dwóch salach operacyjnych non stop – od świtu do 19.00 wieczorem. Nie narzekamy, bo mamy nowy oddział operacyjny, fantastyczny, na miarę XXI wieku, dający świetne warunki do pracy.

PAP: Szykują się w pana klinice jakieś ciekawe wydarzenia w najbliższym czasie?

P.Ł.: W maju będziemy przeprowadzać u siebie trzy potężne operacje – złożone wymiany całej kości udowej na sztuczną, razem ze stawem biodrowym i stawem kolanowym. Trzy osoby na ten zabieg czekają, rozłożyliśmy je na okres 30 dni. Dwie są wynikiem powikłań, trzeci przypadek to pacjentka, która miała najpierw założoną endoprotezę w biodrze, potem założono jej endoprotezę kolana, ta się zepsuła, po czym doszło do złamania kości pomiędzy protezą biodra a kolana. Tego nie można inaczej naprawić, niż poprzez złożoną operację wymiany całej kości udowej. Inna pacjentka z kolei miała infekcję i strasznie zniszczone kolano chorobą reumatyczną, w związku z czym u niej także musimy wszystko wymienić. Następna pacjenta ma z kolei powolnie idące złamanie wokół implantu, wcześniej miała bodaj pięć operacji ortopedycznych, więc ta kość jest absolutnie bezwartościowa, trzeba ją wymienić. Czekamy (pacjenci i my, jako zespół operacyjny) również na projekty trzech implantów kastomowych, co determinuje nam termin wykonania operacji.

PAP: Wyobrażam sobie, że takie operacje są – mimo tych ułatwień technologicznych – bardzo wyczerpujące dla lekarza.

P. Ł.: To prawda, kilka dni przed planowanym zabiegiem jestem bardzo skupiony na nim, planuję każdy ruch. Kilka dni po zabiegu jestem wyczerpany, głównie psychicznie, rodzina nie ma ze mnie większego pożytku. Wie pani, ja każdy taki zabieg bardzo przeżywam, gdyż wiem, jaka to odpowiedzialność. Pacjenci są już bardzo zmęczeni swoją chorobą, towarzyszącym jej bólem, powtarzającymi się operacjami i wierzą, że ta będzie ostatnia, że przestanie ich boleć, nie będą musieli brać makabrycznej ilości środków przeciwbólowych rujnujących ich organizm, że wreszcie będą mogli chodzić. Życie w bólu, takim permanentnym, powoduje, że ludzie popadają w depresję, alienują się od otoczenia, mają nie tylko kość popsutą, ale także wielki problem w głowie. To nie są dla mnie przypadki, to ludzie, którzy we mnie wierzą, że im pomogę. Największą dla mnie radością jest, kiedy spotykam moich pacjentów np. po roku i widzę, że zaczęli zupełnie inaczej funkcjonować. (PAP)

Rozmawiała: Mira Suchodolska

kw/

TEMATY: