Eva Green w roku 2019 miała wystąpić w thrillerze science fiction zatytułowanym „A Patriot”. Gdy projekt porzucono, aktorka w sierpniu następnego roku pozwała firmę produkcyjną White Lantern Film za to nie otrzymała przewidzianego w kontrakcie honorarium, które jej się należało. Kontrakt zawierał bowiem klauzulę „pay-or-play”, gwarantującą wynagrodzenie nawet w przypadku, gdy artysta zostanie zwolniony ze świadczenia usługi.
Na ten pozew przedstawiciele firmy odpowiedzieli pozwem, zarzucając aktorce, że to właśnie z jej powodu projekt nie został zrealizowany. Ich zdaniem zachowywała się jak primadonna, żądając zatrudnienia dodatkowej, drogiej ekipy. Krótko mówiąc Green miała stawiać „nadmierne wymagania twórcze i finansowe” i przez to storpedowała produkcję. Gdy pod koniec stycznia tego roku doszło do procesu w brytyjskim Sądzie Najwyższym, na jaw wyszły wiadomości, jakie aktora wysyłała do przyjaciół. Opisała w nich potencjalnych członków ekipy ze studia Black Hangar jako „gównianych wieśniaków”, a produkcję jako „gówniany film”. Z kolei zarządzającego projektem producenta Jake’a Seala nazwała „przebiegłym socjopatą”, a kierownika produkcji „kretynem”.
Sama Green przed sądem zeznała, że chciała grać w tym filmie, bo „zakochała się” w scenariuszu i jego przesłaniu ekologicznym, ale coraz bardziej martwiły ją wynikające z drastycznych oszczędności zmiany w produkcji, które – jej zdaniem - prowadziły do obniżenia jakości filmu. „Kiedy aktor pojawił się w filmie klasy B, jest już oznaczony jako aktor B, nigdy więcej nie dostanie oferty pracy w produkcji wysokiej jakości pracy” – stwierdziła.
Jak podał właśnie tygodnik „Variety”, proces ostatecznie zakończył się zwycięstwem Evy Green. Sędzia oddalił pozew wniesiony przez firmę produkcyjną White Lantern Film. Orzekł też, że aktorka nie zrzekła się ani nie naruszyła swoich zobowiązań, ma więc prawo do 810 tys. funtów honorarium. Zauważył też, że motywacją Evy Green do sprzeciwienia się zabiegom producentów było jej oddanie projektowi. „Oskarżeni starali się przedstawić panią Green jako działającą nierozsądnie. Jednak sądzę, że zaangażowała się w film, ponieważ była jego pasjonatką i chciała, by był tak dobry, jak to tylko możliwe” – napisał sędzia w orzeczeniu.
Sędzia ze zrozumieniem odniósł się też do wspomnianych epitetów w wiadomościach. „Być może powiedziała kilka bardzo nieprzyjemnych rzeczy o panu Sealu i jego ekipie w Black Hangar, ale zrodziło się to z autentycznego uczucia obawy, że film nakręcony pod kontrolą pana Seala będzie bardzo niskiej jakości i niezgodny ze scenariuszem, który pasjonował ją i byłych reżyserów”. Jak podaje agencja AP, aktorka po wyroku stwierdziła, że jej reputacja zawodowa ocalała po tym, jak przeciwstawiła się małej grupie bogatych mężczyzn, którzy stosowali „taktykę tyrana”, by zrzucić na nią własne niepowodzenia. Przy okazji poskarżyła się na to, jak spór ów był relacjonowany w prasie. „Niewiele jest rzeczy, które media cieszą bardziej, niż rozrywanie kobiety na strzępy. Zostałam źle przedstawiona, cytowana bez kontekstu, a moje pragnienie zrobienia najlepszego możliwego filmu, wyglądało jak kobieca histeria. To było okrutne i nieprawdziwe” - powiedziała. (PAP Life)
mj/