Celem projektu jest schwytanie, zaszczepienie i późniejsze monitorowanie na wolności około połowy populacji koali w rejonie Northern Rivers w Nowej Południowej Walii, czyli około 50 osobników. To jednak dopiero początek walki z bakterią chlamydii, która dziesiątkuje ten gatunek. Powoduje u koali ślepotę, bezpłodność i w końcu śmierć. "Giną, bo są tak osłabione, że nie mogą wspinać się na drzewa, aby zdobyć pożywienie lub uciec przed drapieżnikami, a samice stają się bezpłodne" – stwierdził w rozmowie z Associated Press Samuel Phillips, mikrobiolog z Uniwersytetu w Sunshine Coast, który pracował nad szczepionką.
Bezpieczeństwo i skuteczność jednodawkowej szczepionki, którą stworzono specjalnie dla koali, przetestowano wcześniej na kilkuset osobnikach, które różnych przyczyn trafiły do ośrodków rehabilitacji dzikich zwierząt. Teraz naukowcy chcą sprawdzić, jakie efekty da szczepienie koali żyjących na wolności. "Chcemy oszacować, jaki procent populacji trzeba zaszczepić, aby znacząco zmniejszyć liczbę zakażeń i zachorowań" – powiedział Samuel Phillips.
Pierwsze osobniki już schwytano i zaszczepiono. Jest to procedura nieskomplikowana, ale dość pracochłonna, bo koale przez większość czasu żerują i śpią na drzewach eukaliptusowych. Naukowcy przez lornetkę wypatrują więc ich w koronach eukaliptusów, a następnie wokół podstawy drzewa budują ogrodzenie, z którego jedyne wyjście prowadzi do klatki. Po kilku godzinach lub dniach koala w końcu schodzi z drzewa, by szukać smaczniejszych liści na innym, i wpada w pułapkę.
Po wstępnym zbadaniu, czy zwierzę jest w dobrej kondycji, podaje mu się zastrzyk usypiający i szczepionkę. Aby mieć pewność, że nie wystąpiły żadne niespodziewane skutki uboczne, przez 24 godziny po wybudzeniu zwierzę poddawane jest obserwacji, a następnie wypuszczane - wystarczy postawić klatkę pod drzewem i otworzyć. Zaszczepione osobniki oznacza się na grzbiecie różową farbą, aby nie łapać dwa razy tych samych.
W ciągu ostatnich dwóch dekad populacja dzikich koali w Australii gwałtownie spada. W lutym zeszłego roku rząd federalny ogłosił, że koale są zagrożone we wschodnich regionach Nowej Południowej Walii, Queensland i Australijskiego Terytorium Stołecznego. Z powodu chorób, utraty siedlisk i kolizji drogowych według szacunków rządu Nowej Południowej Walii do 2050 te sympatyczne torbacze mogą całkowicie wyginąć. Obecnie najpoważniejszym zagrożeniem jest chlamydia, którą, jak oceniają przyrodnicy, zarażona jest około połowa dzikich koali w Queensland. Stąd decyzja o programie szczepień. Naukowcy uznali, że zagrożenie rozprzestrzenienia się choroby przewyższa ryzyko związane z odławianiem zwierząt.
Nie jest pewne, w jaki sposób koale zaraziły się chlamydią, ale uważa się, że prawdopodobnie w wyniku kontaktu z odchodami zakażonych owiec i bydła. Wśród torbaczy choroba rozprzestrzenia się drogą płciową lub przechodzi z matki na potomstwo. O ile zakażonych bakterią chlamydii ludzi i zwierzęta gospodarskie można leczyć antybiotykami, o tyle z koalami nie jest to takie proste. Żywiące się głównie liśćmi eukaliptusa torbacze mają w żołądkach bardzo specyficzną mikrobiote, która neutralizuje zawarte w eukaliptusie toksyny, a także podawane leki. Dlatego antybiotyki nie są u koali skuteczne.
Mathew Crowther, biolog z Uniwersytetu w Sydney od ponad dekady monitoruje populację koali w północnej części Nowej Południowej Walii. W 2008 roku 10 proc. badanych tam zwierząt było zakażonych chlamydią, dziś jest ich 80 proc. "To druzgocące, bo jest bardzo, bardzo niska płodność. Prawie nie widujemy młodych" - stwierdził i dodał, że utrata siedlisk w wyniku wycinki i pożarów lasów sprawia, że zwierzęta mogą być bardziej podatne na chlamydię z powodu spowodowanego stresem osłabienia układu odpornościowego. (PAP Life)