PAP Life: Skąd się wzięła u pani pasja do mody?
Ewa Minge: To się pojawiło „pod stołem” u pani Krysi, która była przez wiele lat krawcową mojej mamy. Za czasów komuny nie było łatwo dostać ubrania, zwłaszcza takie, które się podobały. Moja mama nie kupowała w ogóle gotowych ubrań, sama je sobie wymyślała i potem pani Krysia je dla niej szyła. Wtedy polubiłam te wszystkie szmatki, poza tym jak każda dziewczynka lubiłam bawić się lalkami, więc dla tych lalek powstawały różne ubranka. Od dziecka potrafiłam szyć, robić na szydełku, na drutach. Ale wtedy oczywiście nie wiązałam z tym swojej przyszłości. W pewnym momencie zaczęłam malować na jedwabiu, a pani Krysia zszywała mi z tego jakieś tuniki, sukienki. Kiedy studiowałam w Poznaniu, weszłam ubrana w taką sukienkę do jednej z galerii. Właścicielka zwróciła na nią uwagę i zaproponowałam mi współpracę. Na początku robiłam kupony ręcznie malowanego jedwabiu, później już gotowe rzeczy. Sprzedawały się jak świeże bułeczki.
PAP Life: Czyli już wtedy zaczęła pani zarabiać na modzie?
E.M.: Tak, na pierwszym roku studiów. Tata pomógł mi zarejestrować działalność gospodarczą. Nie obyło się bez oporów, bo tata chciał, żebym pracowała na uczelni, moda wydawała się mu zupełnie czymś niepoważnym. Ale to wszystko zaczęło się tak mocno rozkręcać, że w wieku dwudziestu paru lat miałam już naprawdę sporą firmę, zatrudniałam ludzi. W pewnym momencie postanowiłam, że będę budowała własną markę odzieżową. I tak już poszło.
PAP Life: Co było momentem przełomowym w pani karierze?
E.M.: Pokaz na Schodach Hiszpańskich w Rzymie. To się wydarzyło zupełnie przypadkiem. Ktoś zobaczył moją kolekcję, zaproponował, żebym ją pokazała dla włoskiej organizacji mody. Kompletnie w to nie wierzyłam, do Włoch z polską marką?! Ale wysłałam kilka swoich rzeczy i okazało się, że się bardzo spodobały. Pamiętam pierwszy artykuł, jaki się pojawił na mój temat, dzień po tym moim pokazie. Pisano o mnie, że jestem polską Włoszką i że uprawiam modę naprawdę w stylu największych włoskich domów mody. Podkreślono, że nie naśladuję, nie kopiuję, mam swój mocny styl, swoje własne DNA, a moja estetyka jest taka włoska. Później po kolei podbijałam kolejne kraje. Po pierwszym pokazie w Paryżu przeczytałam, że robię francuską modę. Z kolei w Nowym Jorku usłyszałam, że robię modę nowojorską, amerykańską, ale z korzeniami europejskimi, co w Stanach miało zawsze duże znaczenie. Moje pokazy były zauważane, pojawiały się na ich temat artykuły m.in w „Vogue”, “Harper’s Bazaar” czy “Elle”.
PAP Life: Pani międzynarodowe sukcesy rzadko były jednak doceniane w kraju. Dlaczego? Zazdroszczono pani?
E.M.: Całe z życia wychodziłam z założenia, że krytyka jest bardzo potrzebna. Byłam oczywiście naiwna, bo różne historie w mojej karierze się zdarzyły, włącznie z negatywnymi artykułami pisanymi na zamówienie, co się później okazywało, kiedy dochodziło do konfrontacji prawnej. Nigdy się z nikim nie ścigałam. Gdy prawie 20 lat temu pokazałam pierwszą modelkę na wózku w swoim normalnym regularnym pokazie, wylała się po mnie krytyka, że buduję sobie markę na nieszczęściu. A mi chodziło tylko o to, żeby nie było wykluczenia. Kiedy na Schodach Hiszpańskich pokazałam po raz pierwszy tzw. nagie sukienki z siateczek, gdzie tylko biust i biodra były zakrywane haftami czy kamieniami, też były różne reakcje, a po wielu latach okazało się to świetnym pomysłem i wiele marek zaczęło te pomysły wykorzystywać.
PAP Life: Dostała pani mnóstwo nagród. Jak pani do nich podchodzi?
E.M.: Były dla mnie bardzo ważne, ale dziś nie mają już takiego prestiżu. To już nie jest już wymierna nagroda za osiągnięcia, tylko to jest uwarunkowane różnymi ekonomicznymi czynnikami, zależnościami. Często można je kupić, opłacić np. artykuł w gazecie, która stoi za jakimś wydarzeniem. W pewnym momencie przestało mnie bawić, żeby w tym wyścigu brać udział. Poza tym moja firma się rozwijała i pojawił się przymus utrzymania całej struktury, to już był obowiązek, a nie frajda.
PAP Life: Kiedyś napisała pani, że moda jest niemodna. Co to znaczy?
E.M.: Moda w dzisiejszej skali jest przerażająca, niszczy planetę. Żeby wyprodukować jedną koszulkę, potrzeba tyle wody, ile człowiek dorosły zużywa przez 2,5 roku. Dlatego postanowiłam zrobić krok w tył i mocniej skoncentrować się na tym, co robię w sztuce, wróciłam do malarstwa. Pandemia także mocno zmieniła moje podejście do filozofii mody. Teraz traktuję ją bardziej jak sztukę, rezygnując z mody robionej na większą skalę. Przyznam także, że gdy zobaczyłam, jak po śmierci Karla Lagerfelda w domu mody Chanel zaczęto na produktach umieszczać logo wielkości arbuza, byłam tym naprawdę zrozpaczona. Oni chcą podkreślać, że to jest prawdziwe Chanel, a dziewczyny starają się zdobyć to prawdziwe Chanel albo choć to podrabiane.
PAP Life: I czasem są gotowe za to zapłacić naprawdę wysoką cenę. Napisała pani na ten temat dwie książki: „Gra w ludzi” i „Furtka do piekła”. Obie wywołały sporo zamieszania.
E.M.: Moda w niezrozumiały dla mnie sposób wyznacza dziś pozycję społeczną człowieka. Widać to w social mediach. Te słynne torebki po 100 czy 200 tys. zł, to określanie ludzi przez portale plotkarskie, np. pani X z torebką za tyle i w butach za tyle. No i potem co druga chce mieć te buty. Jak zdobyć pieniądze na takie drogie rzeczy? Są różne drogi. Opisałam to właśnie w swoich książkach. Można oczywiście uczciwie zapracować…
PAP Life: Można też pójść na skróty…
E.M.: Myślę, że moda też jest temu winna. I ja nie chcę być odpowiedzialna za ten cały blichtr. Czuję w sobie pewien rodzaj misji. Przeraża mnie siła social mediów, kariery osób znikąd, które stają się wzorem do naśladowania. Nie twierdzę, że wszystkie osoby z Instagrama sprzedają się za luksusowe rzeczy, ale część z nich uprawia prostytucję, podając się za modelki. Dla mnie tragiczne jest to, że osoby, które mają duże te zasięgi, pokazują, że liczą się tylko ubrania, piękne auto, wakacje. A młode osoby patrzą i myślą: też tak chcę. Po co uczyć, po co ciężko pracować.
PAP Life: To dlatego tak często wypowiada się pani w mediach społecznościowych na ważne tematy społeczne, pisze o przemocy, hejcie?
E.M.: Po pierwsze, to jest ludzki odruch. Przez wiele lat sama byłam bardzo często niesprawiedliwie oceniania i wiem, jak to boli. Dlatego dziś staję po stronie osób, które w mojej ocenie są źle traktowane i chcę im dodać siły. Wiele w życiu widziałam, wiele przeszłam, myślę, że jestem niezłą obserwatorką rzeczywistości. Wierzę, że moje komentarze mogą być dla kogoś ciekawe, potrzebne.
PAP Life: Jak obecnie pani postrzega swoje miejsce w branży modowej?
E.M.: Od pewnego czasu nastawiliśmy się w naszej firmie na usługi concierge. Pracujemy z klientkami indywidualnie i tworzymy dla nich pełne kolekcje: od weekendowej poprzez biznesową, koktajlową i wieczorową. To zupełnie inny rodzaj pracy. Mam kilka takich klientek, które ubierały się u mnie od lat, a teraz pod dwudziestu kilku latach przygotowuję ich córki.
PAP Life: Kim są pani klientki?
E.M.: To różne kobiety, począwszy od znanych, medialnych po zupełnie anonimowe. Niektóre mieszkają w Polsce, wiele z nich w różnych miejscach na całym świecie, długo mogłabym wymieniać, mam nawet dwie klientki z Chin. Ale zawsze powtarzam, że dla mnie jest ważna każda klientka. Fajne jest to, że tym, co je łączy, jest fakt, że są bardzo świadome siebie. Silnie, mocne, chcą się wyróżniać w dobrym tego słowa znaczeniu i potrzebują do tego dobrze skompletowanej wysokogatunkowej garderoby. O tym, jak pracuję ze swoimi klientkami będzie można przeczytać w mojej najnowszej książce: „Ubierałam arabskie księżniczki”, która ukaże się na początku lipca.
PAP Life: Dziś kończy pani 55 lat. Czego sama sobie pani życzy?
E.M.: Nigdy nie zwracałam uwagi na wiek, żartuję, że cały czas jestem w trzeciej klasie liceum. Czego sobie życzę? Przede wszystkim spokoju. I siły do realizacji wszystkich planów i marzeń. W przyszłym roku, pod długiej przerwie, planuję swój pokaz w Paryżu, więc życzę sobie, żeby wszystko się udało. No i zdrowia dla siebie i swoich bliskich. Więcej nie potrzebuję, wszystko mam. (PAP Life)
Rozmawiała Izabela Komendołowicz-Lemańska
Ewa Minge - jedna z najpopularniejszych i najbardziej cenionych na świecie polskich projektantek mody, autorka książek i osobowość medialna. Ma dwóch synów. Mieszka w Zielonej Górze.
jos/