25 maja obchodzony jest Międzynarodowy Dzień Dziecka Zaginionego. „To dzień wyjątkowy, bo poświęcony pamięci zaginionych i nigdy nieodnalezionych dzieci oraz solidarności z ich rodzinami. Symbolem Międzynarodowego Dnia Dziecka Zaginionego jest kwiat niezapominajki, bo rodziny nigdy nie zapominają i nigdy nie przestają szukać” – tłumaczy rzecznik Komendy Głównej Policji insp. Mariusz Ciarka.
W sytuacjach, w których policja ma pewność, że życiu lub zdrowiu zaginionego dziecka coś zagraża uruchamiany jest system Child Alert. W jaki sposób działa? Jak wyjaśnia policjant, to system zmasowanego powiadamiania społeczeństwa wszystkimi dostępnymi kanałami informacji o tym, że policja prowadzi poszukiwania zaginionego dziecka. „Uruchamiamy Child Alert, jeśli zaginione dziecko przyjmuje na stałe leki, jest niepełnosprawne lub mamy do czynienia z uprowadzeniem. W Polsce system Child Alert został uruchomiony zaledwie kilka razy – w każdym z tych przypadków okazał się skuteczny. Otrzymywaliśmy mnóstwo wskazówek, które doprowadzały nas do zaginionego dziecka” – tłumaczy insp. Ciarka.
W ocenie śledczych najbardziej spektakularnym sukcesem uruchomienia systemu, był przypadek 10-letniej Mai spod Szczecina. „Sprawca uprowadził dziecko – wsadził dziewczynkę do samochodu i odjechał. Dzięki uruchomieniu systemu Child Alert i międzynarodowej współpracy policji po 22 godzinach został zatrzymany w Niemczach” – przypomina nadkom. Gajda.
Co zrobić w sytuacji zaginięcia dziecka?
„Pamiętajmy, że każde zaginięcie osoby nieletniej to sytuacja szczególna. Należy natychmiast zgłosić to policji lub znajdującym się w pobliżu strażnikom miejskim” – apeluje rzecznik KGP.
Podkreśla, że w przypadku osób poniżej 18. roku życia nie obowiązuje zasada zgłoszenia zaginięcia po upływie 24 godzin. „To mit. Dziecko mogło zaginąć nawet kilka lub kilkanaście minut przed zgłoszeniem. Policja ma obowiązek natychmiast podjąć czynności mające na celu jego odnalezienie. Czas gra tu kluczową rolę, ponieważ nie wiemy, czy mamy do czynienia z uprowadzeniem lub czy nie doszło do nieszczęśliwego wypadku, w wyniku którego życie i zdrowie dziecka są zagrożone” – zaznacza rzecznik.
Inspektor podkreśla, że już dzieci w wieku przedszkolnym powinny znać na pamięć swój adres zamieszkania i numer kontaktowy jednego z rodziców. „Dobrym rozwiązaniem jest opaska z numerem telefonu rodzica, którą zakłada się dziecku na rękę. Jest to wskazane szczególnie w okresie wakacyjnym. Plaże i inne oblegane przez turystów miejsca są tak zatłoczone, że nietrudno nawet o chwilowe zaginięcie” – wyjaśnia. Dodaje, że na opaskach nie należy umieszczać szczegółowych danych, takich jak adres zamieszkania czy pełne imię i nazwisko. „Takie informacje mogą zostać wykorzystane przez osoby, które mają inne intencje niż udzielenie pomocy” – podsumowuje.
Choć większość zaginionych dzieci udaje się szybko odnaleźć w bazie Fundacji ITAKA - Centrum Poszukiwań Ludzi Zaginionych wciąż jest około 80 nierozwiązanych spraw. Jak podkreśla prezes fundacji Anna Jurkiewicz, znaczna część z nich dotyczy dzieci, które zaginęły niedawno i szanse na ich odnalezienie są bardzo wysokie. Pozostałe, to jak wskazuje Jurkiewicz, przypadki dzieci zaginionych przed wieloma laty.
W porozumieniu z fundacją ITAKA przypominamy historie kilkorga dzieci, których sprawy do dziś nie zostały wyjaśnione.
Bracia Palasik zaginęli w 1979 roku w Stroniach Śląskich. 9-letni Andrzej i 7-letni Mariusz bawili się na placu zabaw przed blokiem, w którym mieszkali. Koło godziny 20 matka chłopców wyszła na balkon, by zawołać dzieci na kolację. Po jej synach nie było jednak śladu. Przerażona kobieta zbiegła na dół, ale nie znalazła chłopców. Zaczepiała sąsiadów i przypadkowych przechodniów, pytając czy nie natknęli się na dwóch małych chłopców, ale nikt niczego nie widział. Ojciec Andrzeja i Mariusza natychmiast zgłosił sprawę na milicję.
Tego samego dnia w hucie w Stroniach Śląskich wybuchł pożar. Pojawił się świadek twierdzący, że widział chłopców, którzy z zapałkami w rękach uciekali ze stojącej w płomieniach huty. Sprawę badała prokuratura, ale z powodu braku dowodów zadecydowała o jej umorzeniu. Inny świadek zeznał, że widział chłopców jedzących lody w towarzystwie dorosłego mężczyzny. Jedna z sąsiadek twierdziła, że skuszeni cukierkami bracia wsiedli do brązowego samochodu. Żadna z opisywanych przez świadków wersji wydarzeń nie została potwierdzona przez śledczych.
W poszukiwaniach Andrzeja i Mariusza brały udział milicja, wojsko i wolontariusze. Przeczesano całe miasto, ogródki działkowe i pobliskie lasy. Chłopcy jakby rozpłynęli się w powietrzu. Rodzice nie tracili nadziei i do śmierci czekali na powrót ukochanych synów. Matka chłopców zmarła kilka lat po ich zaginięciu, a ojciec w 2007 roku. Mimo upływu lat Andrzeja i Mariusza nadal szuka ich rodzeństwo. Sprawa do dziś pozostaje niewyjaśniona.
Zaginięcie Moniki Kobyłki
7 lipca 2012 roku bez wieści przepadła 15-letnia Monika Kobyłka z Woli Gałeckiej koło Radomia. W dniu zaginięcia nastolatka umówiła się z przyjaciółką Julitą. Dziewczyny spotkały się po 21, Monika ustaliła z mamą, że wróci koło 23. Z relacji Julity wynika, że po spotkaniu tak jak zawsze rozstała się z przyjaciółką w połowie drogi między jej i swoim domem. Monika miała do przejścia zaledwie 200 metrów, jednak nigdy nie dotarła do domu.
Ostatnią osobą, która widziała nastolatkę był sąsiad dziewczyny, który zeznał, że koło 23.05 spotkał ją na przystanku autobusowym blisko jej domu. Nie zauważył niczego podejrzanego. O 23.09 Monika wysłała do Julity SMS-a. Pisała, że w jednym z domów, koło którego przechodziła gra głośna muzyka. Śledczy odnaleźli właścicieli domu, o którym pisała Julicie Monika – rodzina wyprawiała tego wieczora imprezę. Trop okazał się być ślepym zaułkiem.
Mama dziewczyny zadzwoniła do niej o 23.12, ale tego telefonu Monika już nie odebrała. Zdenerwowana nieobecnością córki kobieta wybierała jej numer jeszcze kilkadziesiąt razy. Po 2 w nocy telefon Moniki przestał działać, a w słuchawce słychać było komunikat: „abonent czasowo niedostępny”. Śledczym nie udało się ustalić dokładnego miejsca, w którym urwał się sygnał, ale ze zdobytych przez policję informacji wynika, że dziewczyna nadal przebywała w Woli Gałeckiej. Według prokuratury ostatnie logowanie telefonu miało miejsce około godz. 02:33.
W poszukiwaniach Moniki oprócz policji i rodziny, brali udział znajomi i sąsiedzi dziewczyny. Bezskutecznie przeczesywali okolicę w nadziei na odnalezienie jakiegokolwiek śladu. Przeszukano pola, łąki, sprawdzono szamba, stodoły i opuszczone budynki. Jak informowała KWP w Radomiu analizie poddano logowania telefonów znajdujących się w pobliżu przystanku autobusowego, a kilka osób przeszło badanie wariografem.
Zaginięcie dwóch 17-latek pod Warszawą
Anna Krupa i Marta Szczytowska zaginęły 6 sierpnia 2000 roku. Dziewczyny były przyjaciółkami ze szkoły, chodziły do liceum na warszawskim Żoliborzu. Marta była jedynaczką, którą wychowywała samotna matka, natomiast Anna mieszkała z rodzicami i młodszym bratem. Ania była wysoką jak na swój wiek brunetką z piwnymi oczami, a Marta miała krótko obcięte blond włosy. Obie dziewczyny przewlekle chorowały - Anna miała astmę, Marta - toczeń rumieniowaty. W dniu zaginięcia żadna z nich nie miała przy sobie leków, co według śledczych świadczy o tym, że nie planowały ucieczki z domu.
Kiedy zaginęły dziewczyny miały zaledwie 17 lat, wybierały się na odpust kościelny do Radzymina skąd o 23 miał odebrać je tata Anny. Jednak nigdy do tego nie doszło.
6 sierpnia dziewczyny spędzały czas na działce mamy Marty w Nieporęcie, po południu tata Ani odwiózł je do Radzymina. Około 16.30 spotkały się z chłopakiem Anny – Marcinem, który zabrał je na domówkę u znajomych. Jak później zeznał, na imprezie wszyscy spożywali alkohol. W pewnym momencie chłopak opuścił mieszkanie, zostawiając w nim nastolatki. O godzinie 18 dziewczyny widziano w pobliżu baru „Bulinek”. Marcin twierdzi, że to właśnie stamtąd całe towarzystwo pojechało do Wołomina, gdzie kontynuowali imprezę. Chłopak zeznał, że mniej więcej o 21 między znajomymi wybuchła awantura, po której opuścił imprezę. Anna i Marta postanowiły zostać. Według ustaleń śledczych, stacja przekaźnikowa w Wołominie o 20:44 odnotowała sygnał z telefonów obu dziewczyn.
Policja dotarła też do świadków, którzy twierdzą, że widzieli Annę i Martę o 22 w okolicach kościoła w Radzyminie w towarzystwie trzech mężczyzn. Ślad urywa się o 22.43 – to ostatni aktywny zapis sygnałów z telefonów dziewczyn. Lokalizacja wskazywała, że przebywały wtedy we wsi Rembelszczyzna w okolicach Nieporętu.
Policja nie daje za wygraną i nie ustaje w wysiłkach, by wyjaśnić co stało się z zaginionymi przed laty dziećmi. „Sprawy zaginięcia Marty Szczytowskiej i Anny Krupy, jak i Moniki Kobyłki są do siebie bardzo podobne. W obydwu przypadkach znikają nastolatki, które wcześniej nie sprawiały problemów wychowawczych. Okoliczności zaginięć są bardzo niejasne. Mimo wykonania przez śledczych wielu czynności, dotychczas nie udało się odnaleźć dziewczyn. Policja cały czas prowadzi te sprawy, podejmowane są kolejne działania. Pracujemy nad tym, by dowiedzieć się co stało się ze wszystkimi trzema nastolatkami ” – podsumowuje nadkomisarz Konrad Gajda.
Autorki: Hanna Kotomenko, Daria Al Shehabi
dsk/jos/