Lilia mieszka niedaleko przychodni, na którą spadły odłamki rakiet rosyjskich zestrzelonych przez obronę ukraińską. Zginęła 9-letnia dziewczynka, jej 34-letnia matka i 33-letnia kobieta.
„Po ogłoszeniu alarmu chwilę się zastanawiałam, czy nie iść do tego schronu” – powiedziała Lilia w rozmowie z PAP.
Zdecydowała jednak, że zostanie na korytarzu budynku, w którym mieszka, bo uświadomiła sobie, że w ostatnim czasie były problemy z dostępem do schronu.
„Ten w przychodni jest jednym z najbardziej zadbanych w naszej okolicy. Mamy w pobliżu stację metra, ale w tej części Kijowa jest ono na powierzchni i nie ma się gdzie schronić w czasie ataków rakietowych” – mówi.
Od znajomych Lilia słyszała, że w wielu częściach Kijowa jest problem z dostępem do schronów, bo na noc są zamykane, a do osoby za schron odpowiedzialnej nie można się dodzwonić.
„Przykład naszej przychodni pokazuje, że takie zachowanie może skończyć się tragedią. Nie mogę stwierdzić, że ochroniarz odpowiedzialny za schron był nietrzeźwy w czasie dyżuru i dlatego nie otworzył drzwi tym, którzy szukali schronienia, ale niejednokrotnie widziałam go w takim stanie, gdy wcześniej tam przychodziłam” – powiedziała kobieta.
„Naturalnie jestem w szoku, że z powodu zamkniętych drzwi do schronu zginęli ludzie. Jest też dużo rannych w szpitalu.... mogłam być między nimi” – dodała Lilia.
Z Kijowa Tatiana Artuszewska (PAP)
jc/