W sobotę o godz. 1.30 straż pożarna została zawiadomiona, że pali się zabytkowy pałacyk w Dębsku w powiecie kaliskim, w którym mieszkają ludzie.
Przed dojazdem strażaków na miejsce z obiektu ewakuowały się 23 osoby. W pożarze najbardziej ucierpiała jedna rodzina.
"Kobieta straciła syna i przyjaciela" – powiedziała PAP burmistrz Koźminka Iwona Michniewicz. Mężczyźni byli w wieku 35 i 73 lat. Kobietę przetransportowano do kaliskiego szpitala ze względu na zatrucie tlenkiem węgla. Jej stan zdrowia – jak powiedział PAP rzecznik prasowy szpitala Paweł Gawroński – jest stabilny.
Wśród pogorzelców były też dzieci, najmłodsze w wieku 4 lat, ale im nic się nie stało.
Gmina zapewniła pogorzelcom dach nad głową, całodzienne wyżywienie oraz opiekę psychologa. Jak zapewniła burmistrz Iwona Michniewicz, dla pogorzelców zostaną udostępnione lokale zastępcze. "Część osób trafiła pod opiekę swoich rodzin, pozostałe ulokowaliśmy w pobliskim hotelu" – wyjaśniła.
Wieść o pożarze rozeszła się w terenie natychmiast, co spowodowało, że "lawina dobrej energii płynie do pogorzelców Dębsku" - powiedziała.
Mieszkańcy z różnych stron powiatu solidaryzują się z cierpieniem pogorzelców. Do sali OSP w Dębsku przywożą żywność, rzeczy, chemię, elementy wyposażenia, łóżeczka, materace i kołdry. Właściciel jednej z firm remontowych zadeklarował, że służy pomocą przy remoncie mieszkań, które trzeba będzie przygotować dla pozbawionych dachu nad głową.
"Mamy też wsparcie od minister rodziny i polityki społecznej, wojewody wielkopolskiego i starosty kaliskiego" – powiedziała Michniewicz.
Budynek nie nadaje się do ponownego zamieszkania. Trzeba będzie go zburzyć.
Mieszkańcy – decyzją prokuratora – mogli wejść do środka, żeby zabrać najważniejsze rzeczy.
„Nic nie wzięłam z mieszkania, bo wszystko zostało zniszczone. Straciłyśmy z córką wszystko. To, co mam na sobie, czyli bieliznę, spodnie, bluzkę i buty jest od teraz moim jedynym majątkiem" – powiedziała PAP lokatorka, która w dworku mieszkała od 30 lat. W czasie pożaru jej 18-letnia córka była poza domem.
Lokatorzy przyznali, że w takiej sytuacji nikt nie zastanawia się nad poniesionymi stratami, bo największy dramat dotknął ich 73-letnią sąsiadkę. „Nie potrafimy ogarnąć, jak straszne cierpienie musi przeżywać teraz ta kobieta" - powiedzieli.
Podczas rozmowy z mieszkańcami pod budynek podjechał pojazd przeznaczony do transportu zwęglonych zwłok. Decyzją prokuratora ciała zabezpieczono do sekcji. „Ciało 73-latka było tak zwęglone, że na początku służby ratownicze nie mogły ustalić płci i tożsamości" – mówią mieszkańcy.
Zdaniem pogorzelców obiekt był przez władze gminy zaniedbany; twierdzą, że remontowali lokale socjalne na własny koszt. „Sami montowaliśmy bojlery i przepływowe ogrzewacze wody, żeby mieć ciepłą wodę" – powiedziała jedna z kobiet.
Dworek z 1906 r. od niepamiętnych lat – jak powiedziała burmistrz - był zamieszkiwany przez najemców komunalnych. Budynek dwuskrzydłowy z piętrem i poddaszem był administrowany przez Zakład Gospodarki Komunalno-Mieszkaniowej w Koźminku.
"Nie remontowaliśmy obiektu, ponieważ taka gmina, jak nasza, nie może sobie pozwolić na remont ze względu na brak środków na ten cel. W budżecie na inwestycje mam tylko 1 mln zł, a taki obiekt wymaga wielomilionowych nakładów. Robiliśmy więc to, co jest sensowne, czyli przeglądy instalacji elektrycznej i przewodów kominowych" – wyjaśniła. Dodała, że jeżeli mieszkańcy robili instalacje w lokalach bez wiedzy administratora, to było to nielegalne.
Zdaniem Michniewicz takie obiekty, jak dworek w Dębsku, są dla budżetu ciężarem. "One wiecznie są niedofinansowane i ze względu na brak środków nikt nie miał do nich serca. Mieszkańcy sami trochę inwestowali, ale oni też nie mieli serca do tego, żeby wkładać w nie swoje" – powiedziała.
Dlatego rozwiązaniem problemu miało być podjęcie przez radnych uchwały o przygotowaniu wszystkich starych zasobów w gminie do sprzedaży.
"Także mieszkania w dworku szykowaliśmy na sprzedaż ich lokatorom za symboliczną złotówkę. To byłoby najlepsze, co można zrobić dla tych mieszkańców" – powiedziała. Zadaniem włodarza gminy, znajdujący się na wprost spalonego dworku ogródek jest dowodem na to, że po sprzedaży mieszkań lokatorzy zdaliby egzamin jako wspólnota mieszkaniowa. Wspólnie zasadzili i dbali o okazałe róże i warzywa.
Na miejscu zdarzenia cały czas pracują prokurator, technicy policyjni, biegli sądowi ds. pożarnictwa. Na razie nie wiadomo, co było przyczyną pożaru. Straty oszacowano na kilkaset tysięcy złotych.(PAP)
Autorka: Ewa Bąkowska
mar/