PAP: Z roku na rok zmniejsza się liczba kandydatów do kapłaństwa. Do seminarium duchownego w Łowiczu w tym roku akademickim nie zgłosił się żaden kandydat. Nad wieloma seminariami zawisła groźba połączenia z tymi znajdującymi się w większych ośrodkach. Co doprowadziło do takiej sytuacji?
Prof. Krzysztof Koseła: Z podobną sytuacją mamy do czynienia w przypadku powołań zakonnych, zwłaszcza do zgromadzeń żeńskich. Spada też liczba osób świeckich uczestniczących w niedzielnych mszach św. Zdaniem zwolenników teorii sekularyzacji, religijność i nowoczesność nie mogą współistnieć. Stąd wniosek, że im kraj staje się bardziej nowoczesny, tym mniej jest religijny. Do niedawna tezie tej przeczyło utrzymywanie się wysokiego poziomu religijności w Stanach Zjednoczonych. Jednak i tam obserwujemy obecnie znaczące spadki praktyk religijnych.
Patrząc na nasze, polskie podwórko, do niedawna można było odnieść wrażenie, że jesteśmy wyjątkiem w wyjątku – niereligijna Europa była wyjątkiem w religijnym świecie, a Polska była wyjątkiem w niereligijnej Europie. Bo, podczas gdy cały świat staje się bardziej religijny dzięki przyrostowi ludności w Afryce i Azji, poziom religijności w Europie przez wiele dekad systematycznie spadał. Ale to zaczyna się zmieniać. Widzimy, że jeśli trend nie ulegnie zmianie, to Polska za jakiś czas przestanie odbiegać od europejskiej normy.
Trzeba tutaj dodać, że spadek powołań kapłańskich obserwujemy od lat 80., jednak do tej pory był on powolny. Teraz doszło do tego, że niektóre seminaria duchowne stają się puste. Odpowiedź na pytanie, dlaczego tak się dzieje, jest trudna. Niektórzy socjologowie wskazują na zmiany w kulturze, które powodują, że ludzie dzisiaj niechętnie podejmują zobowiązania na całe życie. Mniej jest nie tylko kleryków, ale i osób zawierających związki małżeńskie. Coraz więcej młodych ludzi wybiera układ partnerski bez wielkich zobowiązań, czyli kohabitację.
Szwajcarski badacz Jörg Stolz dokonał przeglądu wyników badań religijności z całego świata i zestawił listę przyczyn postępującej sekularyzacji bogatych społeczeństw Zachodu. Pierwsza teza głosi, że religijność społeczeństw związana jest z doświadczaniem braku bezpieczeństwa i biedą. Społeczeństwa Zachodu są syte i zabezpieczone.
Druga hipoteza głosi, że spadek religijności wiąże się z wydłużaniem się okresu nauki, przy czym trzeba ze zdziwieniem zaznaczyć, iż nie chodzi tu o treści przekazywane w szkołach, rzekomo niezgodne z religijnym światopoglądem, ile o to, że uczniowie spędzają w placówkach edukacyjnych coraz więcej czasu, przez co zmniejsza się wpływ rodziców i dziadków na wychowanie, a zatem załamuje się międzypokoleniowy przekaz religijnych wartości.
Kolejna hipoteza, po części podobna do poprzedniej, mówi, iż poziom religijności spada tam, gdzie rodzice tracą wpływ na swoje dzieci, ponieważ te wyprowadzają się ze świata rodziców i uciekają do świata wirtualnego, nad którym rodzice nie mają już kontroli. Ta hipoteza wiąże religijność z istnieniem rodzinnego środowiska wiary oraz bardzo mocno ze stabilnością rodzin i małżeństw, które są dziś bardziej kruche, niż w przeszłości.
Przeniesienie się młodych ze świata realnego w świat wirtualny mogło również spowodować to, iż społeczność ateistów, do tej pory rozproszona i nie utrzymująca między sobą kontaktów, mogła się w interesie skonsolidować i policzyć. W rezultacie przyznawanie się do niewiary i apostazje, wcześniej nie manifestowane i niekiedy skrywane, zostały ośmielone anonimowością w sieci. Czyli obecność sieci ujawniła prawdziwą skalę zjawiska, które w formie ukrytej istniało już wcześniej, a teraz stało się nawet modne w niektórych kręgach.
Na uwagę zasługuje również hipoteza tzw. dóbr klubowych, zgodnie z którą religie przegrywają z wyspecjalizowanymi instytucjami świeckimi w świadczeniu takich usług, jak opieka nad osobami starszymi, edukacja czy zapewnianie wspólnoty osobom wymagającym psychicznego wsparcia. Wykształceni specjaliści lepiej wywiązują się z ról opiekunów i nauczycieli, niż entuzjaści i amatorzy aktywni w kościołach. W wyniku tego kościoły stają się - w odczuciu społeczeństwa - coraz mniej potrzebne.
Zgodnie z hipotezą wrogiego religiom pluralizmu, w czasach globalizacji, kiedy człowiek nieustannie styka się z wieloma religiami i quasi-religiami, to ostatecznie żadna z nich nie może przekonująco głosić, że ma monopol na religijną prawdę. A z takim światem mamy przecież do czynienia. Dziś chrześcijanie mieszkają przez ścianę z buddystami i wyznawcami islamu. Trudno się w tej wielości propozycji nie pogubić, więc na wszelki wypadek można odsunąć się od wszystkich.
Na liście przyczyn schyłku religii w dzisiejszym świecie znajdują się także regulacje prawne państw. W przypadku niektórych krajów, mam tu na myśli Związek Radziecki czy komunistyczne Chiny, te regulacje były otwarcie zaplanowane dla zniszczenia wiary w społeczeństwach. Można również wskazać prawne ingerencje państw, w których nie było wrogich intencji, a skutek obracał się przeciwko religii. W Polsce można wskazać decyzje prawne dotyczące edukacji religijnej w szkołach, ale nie tylko te regulacje.
Mocna jest także hipoteza głosząca, że religii szkodzi wplątanie w silny konflikt polityczny. Badacze przywołują w tym miejscu przypadek amerykański, gdzie Kościoły ewangelikalne, głoszące żywą, nie zaś letnią wiarę, zaangażowały się mocno po stronie Partii Republikańskiej, podczas gdy rywale, Demokraci, coraz mocniej dystansują się od religii. Podobne, niekorzystne dla religijności zjawisko, obserwujemy w Polsce. U nas opozycja zmierza coraz bardziej na lewo, natomiast wartości chrześcijańskie i religijna wiara są coraz mocniej wiązane z będącą u władzy prawicą.
Proszę zobaczyć, jaka jest mnogość tych hipotez, a przecież nie wymieniłem wszystkich. Trudno więc przypisać odpowiedzialność za spadek powołań czy praktyk religijnych jakiemuś jednemu czynnikowi.
PAP: Czy kolejnym czynnikiem z tej listy były ujawnione w mediach skandale seksualne z udziałem księży? Mam tu na myśli chociażby takie filmy jak "Tylko nie mów nikomu" i "Zabawa w chowanego" braci Sekielskich czy seria reportaży Marcina Gutowskiego "Bielmo"?
Prof. Krzysztof Koseła: Na pierwszy rzut oka wydaje się, że istnieje silny związek odchodzenia od religii z ujawnieniem skandali seksualnych w Kościele, ale badania tego nie potwierdzają. Z danych CBOS wynika, że jedynie 6 proc. ankietowanych zapytanych o przyczynę porzucenia praktyk religijnych czy odejścia z Kościoła wskazywało na skandale. Zdecydowanie częściej pojawiały się odpowiedzi w stylu: Kościół mnie nie interesuje, jest nieżyciowy, jestem daleko od tych spraw. Zresztą, odchodzenie od Kościoła w USA rozpoczęło się, zanim nagłośnione zostały skandale. Być może tego typu produkcje dostarczyły uzasadnień do porzucenia praktyk religijnych osobom, które i tak nie były specjalnie zaangażowane.
PAP: A co z falą protestów, które przetoczyły się przez Polskę po orzeczeniu Trybunału Konstytucyjnego z 22 października 2020 r., zgodnie z którym możliwość aborcji z powodu ciężkiego i nieodwracalnego upośledzenia płodu albo nieuleczalnej choroby zagrażającej jego życiu jest niezgodna z konstytucją?
Prof. Krzysztof Koseła: Po tych wydarzeniach CBOS pytał młode kobiety o udział w demonstracjach i prawie połowa z nich, dokładnie 46 proc., deklarowała, że uczestniczyła w marszach. I faktycznie, w badaniach największy spadek deklaracji praktyk religijnych obserwujemy właśnie w zbiorowości młodych osób z tzw. pokolenia Z. Najprawdopodobniej to zjawisko jest związane z tymi protestami.
Znowu jednak trzeba wziąć pod uwagę, że w tym samym czasie miało miejsce kilka innych wydarzeń, które jakoś mogły wpłynąć na osłabienie religijności. Jednym z nich mogła być epidemia COVID-19 czy później wybuch wojny. Choć akurat wydarzenia, które obniżają u ludzi poczucie egzystencjalnego bezpieczeństwa, powinny raczej zwiększać frekwencję na mszach św., a nie ją osłabiać.
PAP: Zaraz po wybuchu epidemii kościoły pozostawały dla wiernych zamknięte. Ograniczenia liczby wiernych w kościołach zostały jednak dawno zniesione, a liczba wiernych nie wróciła do poziomu sprzed pandemii. Dlaczego?
Prof. Krzysztof Koseła: Nie wrócili do kościołów ci, dla których wiara już wcześniej nie była sprawą ważną. To byli tzw. katolicy kulturowi, którzy chodzili na mszę nie z wewnętrznej, religijnej potrzeby, ale z powodu tradycji, albo żeby nie zrobić przykrości rodzicom lub dziadkom. Wrócili ci, dla których nie ma niedzieli bez uczestnictwa we mszy i bez przyjęcia komunii.
PAP: Czy w miejsce cofającego się chrześcijaństwa wchodzi coś innego?
Prof. Krzysztof Koseła: Sytuacja jest na razie niejasna. Człowiek jest istotą, która swoim działaniom musi nadawać sens i znaczenie. Religia zapewnia poczucie sensu, daje życiu kierunek. Więc jeśli społeczeństwo porzuca swoją religię, w sposób naturalny coś innego zajmuje jej miejsce. Nie da się żyć w próżni, bez poczucia sensu.
W moim odczuciu - jesteśmy w okresie przejściowym. Socjologowie ze Stanów Zjednoczonych i Europy Zachodniej mówią, że do lat 60. i 70. trwał dialog lub spór chrześcijaństwa ze światopoglądem naukowym. Obecnie partnerem do rozmowy dla chrześcijaństwa nie jest świat nauki, ale raczej świat przedziwnej duchowości, świat okultyzmu, magii, czarowników i demonów. To dziesiątki praktyk i nurtów kultury masowej, ruchy pogranicza religii i nauki, wiara w UFO, polowanie na duchy, obrzędy wika, szamanizm i wiele, wiele innych. Tej fali wlewającej się w miejsce chrześcijaństwa jeszcze w Polsce nie widzę, ale mamy swojego Wiedźmina, więc niewykluczone, że wkrótce wyjdą z ukrycia jego magiczne koleżanki i koledzy.
PAP: Która grupa wiekowa laicyzuje się w Polsce najszybciej?
Prof. Krzysztof Koseła: Dane z USA pokazują, że od religii odchodzą wszystkie pokolenia. Od boomersów po pokolenie Z, wśród wszystkich roczników wzrasta odsetek tzw. "nonesów", czyli osób, które na pytanie jakiego są wyznania, odpowiadają: "żadnego". Wzrost tej grupy jest tak szybki, że - zdaniem obserwatorów - za chwilę będzie to najliczniejsze "wyznanie" w USA, liczniejsze od baptystów, metodystów, prezbiterianów i katolików.
W Polsce to odchodzenie od praktyk religijnych jest najbardziej widoczne u millenialsów, czyli urodzonych w latach 1981-1996 i w pokoleniu Z, czyli w rocznikach urodzonych w roku 1997 i później. Przy czym pokolenie Z najbardziej wyraźnie demonstruje odchodzenie od wiary.
PAP: Co takiego się stało w pokoleniu Z?
Prof. Krzysztof Koseła: No właśnie, co się stało? Być może zadziałały wszystkie te czynniki, o których mówiłem wcześniej. Tylko dlaczego tak się skumulowały w tym konkretnym pokoleniu i w tym krótkim czasie? Bo to jest tąpnięcie, które dokonało się w okresie ostatnich 5 lat. W pokoleniu Z została przekroczona jakaś masa krytyczna.
Wiadomo, że to pokolenie przeszło przez bardzo dramatyczne doświadczenie lockdownu, które na pewien czas pozbawiło ich kontaktu z rówieśnikami i jeszcze mocniej wepchnęło ich w świat wirtualny. To także pokolenie wychowane w kruchych, niestabilnych rodzinach. Jednak kryzys rodzin, zjawisko rozciągnięte w czasie, nie wyjaśnia tak gwałtownego i dużego spadku religijności.
PAP: Pojawiają się różne recepty na powstrzymanie procesu laicyzacji i spadku liczby powołań kapłańskich. Niektóre to zniesienie celibatu księży i udzielanie święceń kobietom.
Prof. Krzysztof Koseła: W kościołach, w których nie ma celibatu, na przykład w Kościele greckokatolickim, powołań wcale nie jest więcej, niż w Kościele Rzymskokatolickim. Podobnie jest w Kościołach protestanckich, gdzie nie ma wymogu celibatu pastorów i kobiety mogą być pastorkami. Odejście od wymogu celibatu nie zapobiegło słabnięciu wspólnoty wyznawców.
PAP: Czy uważa pan profesor, że Kościół poradzi sobie z kryzysem?
Prof. Krzysztof Koseła: Kościół przetrwał większe kryzysy w ciągu ostatnich 2 tys. lat, nie widzę więc powodu, dla którego miałby sobie nie poradzić z obecnym. Kościół ma boską obietnicę przetrwania, a lektury z historii chrześcijaństwa pokazują, w jakich opałach była ta religia i jak z nich wychodziła wzmocniona. Problem jest taki, że na razie nie bardzo wiadomo, od czego w nowych warunkach zacząć.
PAP: Jak Kościół radził sobie w przeszłości z kryzysami?
Prof. Krzysztof Koseła: Bywało, że w odpowiedzi na kryzys pojawiał się prorok, wielki święty reformator, który miał pomysł na wyjście z kryzysu, wskazanie jakiejś nowej praktyki, duszpasterskiego wynalazku. Taka osoba, to były również kobiety, zarażała wyznawców entuzjazmem i odnawiała wspólnotę. Takimi prorokami i wielkimi reformatorami Kościoła byli na przykład św. Franciszek, założyciel zakonu franciszkanów i św. Jan Bosko, pomysłodawca oratoriów dla zaniedbanej młodzieży. W Polsce taką postacią był działający w latach 70. i 80. ks. Franciszek Blachnicki, założyciel Ruchu Światło-Życie.
Mam poczucie, że jesteśmy w trudnym okresie przejściowym. Prorok? Jeden niedawno zmarł, kolejny oczekiwany jeszcze się nie pojawił. Na razie mamy wiele rozmaitych pomysłów dotyczących przyczyn kryzysu. Wciąż wiele pytań i niewiele obiecujących recept na działania w trudnych czasach.
Rozmawiała Iwona Żurek (PAP)
Autor: Iwona Żurek
kw/