PAP Life: Dziś przypada setna rocznica urodzin Wisławy Szymborskiej. Czy pan w jakiś osobisty sposób uczci ten dzień?
Michał Rusinek: Obawiam się, że nie będę miał czasu na prywatne celebracje. Zresztą Szymborska zawsze mówiła, że swoje urodziny obchodzi, ale z daleka, dlatego za jej życia nie odbywały się żadne obchody jej urodzin. Ale w tym roku w Krakowie będzie się sporo działo. Między innymi zostanie otwarty Park Szymborskiej – pierwszy literacki park w Polsce, ze wspaniałym muralem, poukrywanymi wśród drzew i krzewów cytatami z jej wierszy. W parku będzie można spróbować lodów „Wisława”, kupić książki Szymborskiej (i nie tylko) oraz ubrania i inne gadżety z cytatami z jej wierszy. Na ogrodzeniu obok parku prywatny inwestor zrobi gigantyczną galerię streetartu inspirowanego wierszami poetki: zaprosił włoskiego artystę Opiemme i artystów polskich: Alicję Białą, Bolesława Chromrego i Marcina Maciejowskiego. Nieopodal, w Małopolskim Ogrodzie Sztuki, w którym jesienią zostanie otwarta wystawa poświęcona Szymborskiej, firma LEGO Polska odsłoni pewną niezwykłą niespodziankę. A wieczorem na murze przy Parku wyświetlane będą jej wiersze, natomiast w Teatrze im. Juliusza Słowackiego odbędzie się premiera spektaklu „Szymborska. Kropki, przecinki, papierosy”, w którym w rolę poetki wcieli się Agnieszka Przepiórska. Dodam, że z Parku do Teatru można przejść na piechotę lub przejechać tramwajem Szymborskiej, oklejonym według projektu Piotra Depty-Kleśty w cytaty z jej wierszy i fragmenty jej kolaży.
PAP Life: Trudno było wymyślić prezent, który spodobałby się Wisławie Szymborskiej? Podobno znajomi wręczali jej wyłącznie prezenty kiczowate, bo uważali, że takie lubi, a potem wiele z nich lądowało w koszu lub było przekazywane na słynne loteryjki, które odbywały się w jej domu. Czy to prawda, że nie znosiła też kwiatów?
M.R.: Owszem, lubiła tylko kwiaty rosnące w ogrodzie lub na łące. Nie lubiła kwiatów ciętych. Myślę, że nie podobała jej się idea wyrywania ich z naturalnego dla nich środowiska, żeby ładnie wyglądały w wazoniku na stole. A co do prezentów: najbezpieczniej było jej kupić coś zabawnego, bo zawsze istniało prawdopodobieństwo, że sobie taki prezent postawi na półce wśród innych kuriozów. Ale też i ryzyko, że wylosuje się swój własny prezent na kolejnej loteryjce, które urządzała dla przyjaciół i znajomych. Ja raz zaryzykowałem i podarowałem jej album z wielkiej wystawy Vermeera, zorganizowanej w Hadze w 1996 roku. Był to prezent ładny, a mimo to go zachowała.
PAP Life: Szymborska lubiła obdarowywać przyjaciół i znajomych własnoręcznie wykonanymi wyklejankami, które powstawały regularnie przez kilka dni w roku. Skąd się wzięła ta pasja?
M.R.: Wyklejanki, czyli kolaże, zaczęła robić na przełomie lat 60. i 70., bo stwierdziła, że nie można było wtedy kupić ładnych kartek pocztowych. Nie było to proste, bo w PRL-u klej nie kleił, nożyczki były tępe, a kartoników - jak na lekarstwo. Ale z klejem i kartonikami pomagali przyjaciele, a nożyczki miała przedwojenne. Kiedyś do mnie zadzwoniła i spytała, czy mam zdjęcie pustyni. Kiedy spytałem, po co, powiedziała, że robi wyklejankę: ma wycięty napis „Zakaz kąpieli” i chciałaby go umieścić pośrodku pustyni. Ta wyklejanka nigdy nie powstała, być może przeze mnie, ale ta historia pokazuje, jak nad nimi pracowała. Zderzała ze sobą elementy z różnych porządków, jeśli powstawał między nimi jakiś efekt artystyczny czy po prostu komiczny.
PAP Life: Wiemy, że uwielbiała też gry towarzyskie, limeryki, zabawy, często w rozmowach sięgała po anegdotę. W swoim domu prowadziła coś w rodzaju dziewiętnastowiecznego salonu. Jak wyglądały te przyjęcia?
M.R.: Urządzała je co dwa, trzy tygodnie. Zawsze tak dobierała towarzystwo, żeby wszyscy mieli jakiś temat do rozmowy. Czasami urządzała przyjęcia na cześć kogoś, kto akurat przyjeżdżał do Krakowa. Zwykle zapraszała 8 – 10 osób, bo uważała, że wtedy jeszcze może się przy stole toczyć jedna konwersacja, a na tym jej zależało. Wydaje mi się też, że czasami zapraszała gości, którzy mogli jej dostarczyć materiału do wiersza. Po kolacji, zwykle zamawianej z zaprzyjaźnionej restauracji, odbywała się loteryjka, na której można było wygrać jakieś kuriozum. Decydował ślepy los, który, jak wiadomo, ma poczucie humoru: Czesław Miłosz po publikacji „Traktatu teologicznego” wygrał na przykład kropidło. A jeśli chodzi o limeryki, to one rzadko powstawały podczas przyjęć. Częściej w czasie podróży, kiedy mijała tablice z nazwami miejscowości. Bo, zgodnie z regułami gatunku, w pierwszy wersie limeryku musi się znaleźć taka nazwa. Za to było sporo anegdot, bo tę szlachetną formę wysoko ceniła Szymborska, o wiele wyżej niż dowcip. A kiedy bywała zapraszana w gości, pytała dyskretnie, kto jeszcze będzie na przyjęciu. Nie po to, żeby się wymigać z zaproszenia, ale żeby napisać o wszystkich jedno zdanie w opowiadaniu, które pisała. Nie było w nim przymiotników. Te trzeba było jej podrzucać, nie znając treści opowiadania. Potem czytała je z przymiotnikami. Nazywała to „zabawą w zielonego trupa”. Bardzo ją polecam!
PAP Life: Będąc sekretarzem Wisławy Szymborskiej, miał pan możliwość obserwowania nie tylko jej, ale także Czesława Miłosza, z którym się przyjaźniła. Co z pana perspektywy było najbardziej niezwykłe w relacji naszych noblistów?
M.R.: On cenił jej poezję, ale traktował ją trochę jak młodszą koleżankę po piórze. Ona ogromnie ceniła jego wiersze, ale jego samego trochę się bała. Napisała o nim felieton pod znamiennym tytułem „Onieśmielenie”. Kiedyś dał jej do przeczytania maszynopis swojego wiersza. Szymborska znalazła w nim nieścisłość historyczną: Maryja ubrana jest w suknię z guziczkami, a „za czasów Chrystusa nie było jeszcze guzików”. Ale bała się mu o tym powiedzieć. Pewnego roku dostała oficjalne zaproszenie do Wilna na spotkanie trojga noblistów – oprócz niej i Miłosza miał być jeszcze Gunter Grass. Oczywiście, odmówiła. Ale potem zadzwonił Miłosz i powiedział: „Wisławo, chcę ci pokazać moje Wilno”. No i już nie mogła odmówić. I myślę, że nie żałowała.
PAP Life: Jak to się stało, że Szymborska to właśnie pana wybrała na swojego sekretarza? I czy to prawda, że pana kontrkandydatem był pewien dyplomata?
M.R.: Owszem, dyplomata, który miał akurat kilkumiesięczną przerwę między dwiema placówkami. A Szymborskiej się wydawało, że będzie potrzebować sekretarza tylko od października do grudnia, czyli między przyznaniem Nagrody Nobla a jej wręczeniem. Sądziła, że potem jej życie szybko wróci do normy. Ale tak się nie stało. Ów dyplomata zażądał biura i sekretarki. Pani Wisława nieco się przestraszyła, że ta sekretarka też zażąda sekretarki, a tamta kolejnej… A ja nie miałem żadnych wymagań. Dostałem się na studia doktoranckie, znałem angielski i miałem modem, czyli magiczne urządzonko, za pomocą którego można się było wtedy łączyć z internetem. Mówiąc serio, myślę, że Szymborska nie miałaby sumienia prosić dyplomaty, żeby stał w kolejce na poczcie, a właściwie do tego sprowadzała się praca sekretarza w pierwszych miesiącach.
PAP Life: Kiedy Szymborska dostała Nobla, przychodziło do niej mnóstwo zaproszeń na różne wydarzenia, wyjazdy. Przeważnie odmawiała i podobno była specjalistką od wymyślania wymówek. Jakie najdziwniejsze, najzabawniejsze wymówki zapadły panu w pamięć?
M.R.: Kiedy dostawała skądś zaproszenie, a nie miała ochoty z niego skorzystać, mówiła, że ma ochotę odpisać: „Przyjadę, jak tylko będę młodsza”. Chyba jednak nigdy tego nie zrealizowała.
PAP Life: Odbył pan z Wisławą Szymborską kilka podróży. Która z nich była najważniejsza?
M.R.: Myślę, że tych podróży było nawet kilkanaście! Trudno powiedzieć, która była najważniejsza. Ważne było spotkanie z Umbertem Eco na uniwersytecie w Bolonii. Ważne były odwiedziny ukochanego Vermeera w Holandii. Chyba jednak najbardziej wzruszająca była wizyta w Izraelu, gdzie spotkała się z kolegami i koleżankami, z którymi nie widziała się od 1948 roku. Jeździła bardziej do ludzi niż do miejsc, więc nigdy najważniejsze nie było zwiedzanie. Jak umilała sobie podróż? Czytała, dużo paliła – oczywiście tam, gdzie było wolno. Namiętnie rozwiązywała krzyżówki, zwłaszcza tzw. jolki. No i czasami układała limeryki.
PAP Life: Wisława Szymborska uważała, że najważniejszą czynnością w pracy poety jest skreślanie, a najpotrzebniejszym meblem – kosz na śmieci. Według niej, że każdy wiersz powinien przetrwać „próbę nocy”. Czy udało się panu uratować jakieś jej rękopisy, które chciała wyrzucić?
M.R.: Chyba tylko jeden. I to nie z kosza na śmieci, ale zza regału. W czasie przeprowadzki znalazłem za nim rękopis wiersza „Hania”, który bardzo lubię. Ciekawy, bo zawierający nieco inną wersję wiersza. Szymborska chciała go wyrzucić jako tak zwane papierzysko, ale zaprotestowałem. Nie wybaczyłbym sobie tego!
PAP Life: Jeden z wierszy – „Mała dziewczynka ściąga obrus” – Szymborska poświęciła pana córce. Jak do tego doszło?
M.R.: Pewnego dnia, kiedy moja córka miała mniej więcej rok, o 10 rano posadziłem ją przy stole, przypiąłem szelkami i karmiłem jakąś papką ze słoiczka. Wtedy zadzwonił telefon. Stacjonarny, więc musiałem przejść do drugiego pokoju, żeby go odebrać. Podniosłem słuchawkę i zobaczyłem, jak moja córka ściąga obrus – ze słoiczkiem, moją kawą i cukiernicą. Wrzasnąłem więc coś nieartykułowanego do telefonu. Szymborska, bo to ona dzwoniła, spytała, co się stało. Opisałem więc sytuację w dramatycznych słowach, licząc na współczucie. Ale nic z tego. Powiedziała tylko: „Wie pan co? To jest dobry temat na wiersz”. I się rozłączyła. Kilka tygodni później dostałem ten wiersz do przepisania. Tak oto moje roczne dziecko, dzięki jednemu gestowi, weszło do historii literatury polskiej.
PAP Life: „Poezja potrzebuje rozmowy o czymś innym niż poezja, ale też zwykłego życia. Samotności, namysłu. Poezja bierze się ze zdziwienia” to cytat z jednego nielicznych wywiadów, jakich udzieliła Szymborska.
M.R.: Nie lubiła tak zwanych spędów poetyckich. Uważała, że jeśli poeta rozmawia z innym poetą o poezji, to zamyka się w jakimś sztucznym świecie. Ciekawił ją świat i do końca życia zachowała dziecięcą umiejętność dziwienia się mu. Często czułem się przy niej zblazowanym starcem. Jej to zdziwienie było potrzebne do pisania, ba, umiejętność dziwienia się była cechą jej osobowości. Potrafiła zauważać takie rzeczy, których inni nie widzieli lub uważali za oczywiste: w rzeczywistości, w sztuce, w literaturze. Widać to w jej wierszach czy felietonach. Oraz w prywatnych rozmowach.
PAP Life: Po tym, jak dostała Nagrodę Nobla, Szymborska często była proszona o zajęcie stanowiska w jakiejś ważnej sprawie. Czy pytała kogoś wtedy o radę? Kto był dla niej autorytetem?
M.R.: Uważała, że można mieć zdania na każdy temat. Jeśli proszono ją, by podpisała taki czy inny list protestacyjny, zwykle konsultowała się z ludźmi, do których miała zaufanie i uważała za moralne kompasy. O ile pamiętam, był to między innymi Jan Józef Szczepański, Jerzy Turowicz czy Jacek Kuroń. To właśnie po konsultacjach z tym ostatnim rozdysponowała od razu sporą część Nagrody Nobla na cele charytatywne.
PAP Life: O Wisławie Szymborskiej mówi pan z zachwytem. A czy było coś, czego pan w niej nie lubił?
M.R.: Właściwie nic. Może poza jednym, ale to więcej mówi o mnie niż o niej. Czasami w podróży prosiła, żebym jej towarzyszył podczas zakupów. A ja nie znoszę chodzić na zakupy, zwłaszcza ubrań, więc wówczas troszkę cierpiałem. Kiedy w kilku podróżach towarzyszyła nam Katarzyna Kolenda-Zaleska, która kręciła film o Szymborskiej „Chwilami życie bywa znośne”, to ona mnie zastępowała przy tej czynności. Bardzo jej byłem wdzięczny. I nadal jestem.
PAP Life: Jak praca z Wisławą Szymborską wpłynęła na pana życie? Na pana postrzeganie świata?
M.R.: Myślę, że wyczuliłem słuch na anegdoty, na zabawy literackie i w ogóle na to, co dzieje się w języku. Gdyby nie ona, to zapewne nie ośmieliłbym się pisać niczego poza pracami naukowymi. (PAP Life)
Rozmawiała Izabela Komendołowicz-Lemańska
kw/
* Michał Rusinek – literaturoznawca, tłumacz, pisarz, profesor Uniwersytetu Jagiellońskiego, pracownik Katedra Teorii Komunikacji Wydziału Polonistyki UJ. Od 1996 roku był sekretarzem Wisławy Szymborskiej. Po jej śmierci w 2012 roku powołał do życia Fundację Wisławy Szymborskiej, której prezesem jest do dziś. Mieszka w Krakowie.
* Wisława Szymborska – poetka, eseistka, krytyczka, tłumaczka, felietonistka. W 1996 roku została laureatką Nagrody Nobla w dziedzinie literatury. Opublikowała 13 tomików poezji, w których łącznie znalazło się 350 wierszy. Należy do najczęściej tłumaczonych polskich autorów świecie. Założycielka Stowarzyszenia Pisarzy Polskich, członkini honorowa Amerykańskiej Akademii Sztuki i Literatury. Dama Orderu Orła Białego. Zmarła 1 lutego 2012 roku, została pochowana na krakowskim cmentarzu Rakowickim. Rok 2023, z okazji przypadających 2 lipca setnych urodzin poetki, został ogłoszony Rokiem Wisławy Szymborskiej.