Klimatolog: osiągamy już temperatury, powyżej których człowiek nie może żyć

2023-08-06 09:38 aktualizacja: 2023-08-06, 15:39
Kurtyna wodna w czasie upałów w Krakowie, fot. PAP/AA/Abaca
Kurtyna wodna w czasie upałów w Krakowie, fot. PAP/AA/Abaca
35 st. C. to najwyższa temperatura tzw. „mokrego termometru”, przy jakiej organizm ludzki może - choć już z dużym wysiłkiem, funkcjonować; przy wyższych nie może się już schładzać przez pocenie. To, co obserwujemy ostatnio np. na południu Europy, zaczyna przekraczać nasze fizyczne możliwości przetrwania - ostrzega fizyk atmosfery prof. Szymon Malinowski.

W rozmowie z serwisem Nauka w Polsce prof. Malinowski, dyrektor Instytutu Geofizyki Uniwersytetu Warszawskiego, przypomniał, że człowiek wyewoluował w stosunkowo niskich temperaturach i do życia właśnie w takich jest przystosowany. Optymalne działanie naszego organizmu, w tym jego schładzanie, jest możliwe do temperatury ok. 30 stopni Celsjusza tzw. mokrego termometru; powyżej robi się coraz trudniejsze, a po przekroczeniu 35 stopni jest w zasadzie niemożliwe.

"35 stopni to nasza praktyczna granica, do której niepokojąco szybko na wielu obszarach się zbliżamy. To jest ta sytuacja, którą już - w kilku ostatnich latach - obserwujemy np. wielu nadmorskich obszarach Azji i Afryki. Dochodzimy do ściany" - ostrzega.

Nie chodzi o temperaturę powietrza za oknem - zaznacza profesor, tylko o temperaturę tzw. mokrego termometru. Jest to najniższa temperatura, do której przy danej wilgotności i ciśnieniu można ochłodzić ciało przy pomocy parowania. "Sytuację można porównać do chłodnicy w samochodzie. Kiedy przestaje działać, silnik się zaciera. Podobnie jest z nami powyżej 35 stopni Celsjusza. Potem dochodzi chociażby do udarów" - mówi.

"Wraz ze wzrostem temperatury i wilgotności dochodzimy do granicy fizjologicznego schłodzenia naszego organizmu. Oczywiście ktoś mógłby powiedzieć, że zawsze można będzie włączyć klimatyzację. Ale pamiętajmy, że ona zadziała, jeśli będziemy mieć prąd i technologię, a tych także może zabraknąć" - dodaje.

Ekspert uważa, że ludzie nadal nie chcą zauważyć zmian klimatycznych, które dzieją się na ich oczach, i starają się ignorować nawet najbardziej widoczne oznaki.

"To, że teraz zaczęliśmy interesować się wysokimi temperaturami i mówić o nich - wynika wyłącznie z tego, że dotyczą one miejsc, w które Polacy wyjeżdżają na wakacje - twierdzi klimatolog. - Natomiast o rekordowo wysokich temperaturach np. w Chinach, gdzie zostały przekroczone 52 stopnie Celsjusza, nikt w naszym kraju nie wspomina. Zresztą podobnie jest z wszelkimi innymi zjawiskami związanymi ze zmianami klimatu; zauważamy bardzo nieliczne i mam wrażenie, że tylko w kontekście wakacji".

"Na co dzień nie myślimy o tym ani nie mówimy, bo nas Polaków zmiana klimatu dotyka na razie w naprawdę niewielkim stopniu; w tym roku nawet fala upałów nie była specjalnie dokuczliwa. Może nieco bardziej dostrzegamy suszę, choć ona także bezpośrednio dotyka tylko niektórych. Większość z nas ma wodę w kranie i jedyne, co rzuca nam się czasem w oczy, to pożółkłe trawniki. Nie widzimy i nie chcemy widzieć tych wszystkich aspektów rozkręcającej się katastrofy klimatycznej" - mówi prof. Malinowski.

Przypomina, że w tej chwili na znacznie większą skalę niż lasy w Europie płoną lasy w Kanadzie. Od początku tego sezonu ogień pochłonął ich 8 razy więcej niż wynosi średnia wieloletnia.

"Mamy też rekordowo wysokie temperatury wody w Morzu Śródziemnym i w północnym Atlantyku - wymienia. - Przekraczają o ponad 1 stopnień najwyższe zaobserwowane dotąd wartości. Jest to w skali obserwacji naprawdę gwałtowna zmiana".

"Zawsze - mówi ekspert - uczono nas, że klimat śródziemnomorski jest idealnym miejscem do życia. To założenie jest już w dużej mierze nieaktualne, a będzie jeszcze mniej aktualne".

Podobnie, jego zdaniem, jest z wieloma innymi aspektami dzisiejszego świata; nie wygląda on już tak jak 3, a nawet 2, dekady temu.

"Przez te 30 lat koncentracja gazów cieplarnianych w atmosferze wzrosła z 360 do 420 cząsteczek na milion, jeśli chodzi o sam CO2. Wzrosty innych gazów są równie spektakularne - mówi prof. Malinowski. - My uruchomiliśmy ten proces i cały czas go przyspieszamy. A on ma swoją granicę. W pewnym momencie przestanie przyspieszać i są dwie możliwości, w jakie się to stanie: albo świadomie ograniczymy emisje gazów cieplarnianych, albo emisje te spadną z powodu upadku cywilizacji ludzkiej. Tylko takie alternatywy mamy. I bardzo bym chciał, żebyśmy wybrali tę pierwszą drogę".

Dodatkową kwestią jest to, jakie sprzężenia zwrotne, o których na razie nie mamy pojęcia, uruchomią się w systemie klimatycznym przy kolejnych wzrostach koncentracji gazów cieplarnianych i temperatury oraz jakie dalsze skutki ich odczujemy.

Dyrektor IGF UW zaznacza, że to, co obserwujemy teraz np. we Włoszech, ale też wielu innych miejscach na świecie, powoli zaczyna przekraczać nasze możliwości przetrwania. Pojawiły się już prace naukowe pokazujące, że obszary ze zbyt wysokimi do życia temperaturami będą rosnąć. Będą to przede wszystkim bardzo zaludnione obszary Indii, Indonezji, Środkowej Afryki, dużej części Ameryki Płd., Niziny Chińskiej.

"Przy scenariuszu, który się obecnie realizuje, czyli jeżeli nadal będziemy żyć i postępować tak jak teraz, do 2070 r. będzie już wiele obszarów na Ziemi nie nadających się do zamieszkiwania przez ludzi, bo warunki utrudniające, czy wręcz uniemożliwiające, przetrwanie będą na nich występować przez wiele dni w roku" - wyjaśnia prof. Malinowski.

"To bardzo katastroficzne scenariusze, ale realne, ponieważ na razie ograniczenia globalnego ocieplenia idzie nam kiepsko - dodaje. - A nasza fizjologia nie nadąży za zmianami klimatu. Nie zdążymy się przystosować do życia w nowych warunkach".

Kiedy dojdzie do takich sytuacji, nie będzie też można liczyć na schładzanie się za pomocną rozwiązań technologicznych, np. klimatyzacji. "Po pierwsze: dotknięte zostaną na początku głównie ubogie obszary, więc na pewno wszyscy nie będą mogli założyć sobie klimatyzatory, po drugie: nawet gdybyśmy je mieli, skąd wzięlibyśmy energię do ich ciągłego zasilania, po trzecie: nasze systemy energetyczne, cała infrastruktura, wodociągi, kanalizacja itp. nie są przystosowane do skrajnych warunków, czyli bardzo wysokich temperatur i bardzo gwałtownych opadów. Już teraz miasta nawet w Polsce nie radzą sobie z odprowadzaniem wody opadowej. A zmiana narasta" - mówi klimatolog z UW.

Dodaje, że kolejnym niepokojącym zjawiskiem jest szybki wzrost poziomu morza, który także cały czas przyspiesza. "Polegamy na tym, że mamy stałą linię brzegową, bezpieczne porty, zapewnione łańcuchy dostaw morskich, co jest ważne dla obrotu towarami. To się może skończyć" - mówi.

"Oczywiście nie wiem, jak będzie wyglądała przyszłość, ale nie sądzę, że rozwiązaniem problemu zbyt gorących obszarów, na których już nie da się żyć, miała być masowa emigracja ludności. Emigrować będą raczej niewielkie ułamki zagrożonych populacji; jednostki najbogatsze, najciekawsze, najodważniejsze. Dlatego, że ludzie nie lubią opuszczać swoich domów oraz dlatego, że zmiany te w największym stopniu dotkną najuboższych, którzy nie będą mieli środków na ucieczkę. Myślę więc, że problem kryzysów humanitarnych będzie trochę inny niż nam się wydaje. Będzie to raczej walka o przetrwanie" - podsumowuje naukowiec. (PAP)

 

Katarzyna Czechowicz

sm/